ROZDZIAŁ 13

2 1 0
                                    

Znowu śniłem. Byłem sobą i stałem przed wielkim pałacem. Byłem niewidzialny albo ludzie udawali, że mnie nie widzą.

Panie w najpiękniejszych sukniach i panowie w garniturach przechadzali się po alejkach w ogrodzie. Cały pałac o barwie nieskazitelnej bieli, błyszczał i dawał złudzenie jakby świecił.

Do wejścia prowadził chodnik z jasnej kostki. Co jakiś czas starannie przycięte krzewy przysłaniały światło tworząc krzywe cienie. Moim oczom ukazały się lśniące, szerokie schody z białego marmuru.

Przed schodami był podjazd dla wozów. Nie, przecież do pałacu dojeżdżały karoce.

Wszedłem po schodach i przystanąłem przed ogromnymi białymi drzwiami. Do środka dostałem się z jakąś grupą nieznanych mi ludzi.

Obok kolumny stali elegancko ubrani panowie. Zabierali bagaże i odprowadzali ludzi do ich pokoi.

Na środku schodów stały te same osoby co wcześniej mi się przyśniły. Byli prawie tak samo ubrani na biało z akcentami złotego jak wcześniej, tylko teraz bardziej dostojnie i królewsko. Mieli korony na głowach.

Przed nimi zgromadził się tłum. Stanąłem daleko aby mnie nie wyczuli jak poprzednio. Na szczęście było ich słychać nawet tutaj. Pierwszy odezwał się mężczyzna:

      - Witam was moi drodzy przyjaciele. Jutro o wschodzie słońca odbędzie się ceremonia, w której podzielimy się naszymi mocami z wybranymi przez nas osobami, aby walczyli z nami przeciwko Księżycu.

     - Teraz odpocznijcie po podróży w przydzielonych pokojach. - zakończyła kobieta. Zorientowałem się, że jest to pani Słońca, a koło niej stoi pan Słońca.

Jak mogłem ich wcześniej nie rozpoznać?
Rozległy się na sali szepty zagłuszone przez brawa. Para zeszła razem ze schodów i witała się z przybyłym. Było to nudne.

Postanowiłem pozwiedzać zamek i dowiedzieć się czegoś o nich. Okazało się, że potrafię tu też przenikać przez ściany.

Wchodziłem do każdego pomieszczenia po kolei. Nie natrafiałem na nic ciekawego. Do czasu, kiedy przedostałem się do pokoju z poprzedniego snu. Przynajmniej wydawało mi się, że jest to sen.

Sala obrad.
Trochę większa niż zapamiętałem. Zobaczyłem tam dziewczyne. Szukała czegos w pokoju. Kruczoczarne włosy opadające jej na plecy falami ruszały się razem z nią. Miała fiołkowe oczy i piegi na twarzy. Usta pomalowane na krwistą czerwień dodawały jej dzikości. Cała była ubrana w czarny strój. Płaszcz sięgał jej do kostek. Miała przypięte noże i miecze do pasa. Nie zdziwiłbym się gdyby okazało się, że ma ich więcej tylko zostały ukryte.

Ubierać się tak w tym miejscu to był duży błąd. Wszystko wokół niej było w kolorze bieli. Bardzo łatwo można było ją zauważyć. Jednak ona wyglądała jakby ją to nie interesowało.

Z każdą upływającą sekundą robiła się bardziej zdenerwowana. Stałem z boku i nie mogłem przestać na nią patrzeć. Była do kogoś podobna. Do kogoś, kogo wcześniej musiałem poznać.

Usłyszałem dźwięk przekrecanego klucza w zamku. Dziewczyna pospiesznie ułożyła rzeczy z powrotem na miejsce i cicho przeklinając schowała się. Ja też postanowiłem oddalić się i usiąść w miejscu gdzie będę wszystko dobrze widzieć.

Do sali weszło dwoje bogów Słońca. Nie spodobało mi się to.

    - Mówię ci, gdzieś tu jest siostro - mówił pan Słońca. Coś mi się nie zgadzało, przecież oni w opowiadaniach nie byli rodzeństwem. - Czuję jego zapach. Może jest niewidzialny, ale nie maskuje zapachu. Chodzi sobie bezczelnie po naszył pałacu! A jeśli odkrył więzienie? - czarnowłosa dziewczyna wychyliła się zainteresowała.

     - Nie histeryzuj tylko go szukaj. Tym razem nie może nam uciec.

Pani Słońca coś tam jeszcze mówiła ale ja skupiłem sie na próbie obudzenia. Tym razem bez powodzenia.

Skoro tak się nie da to muszę uciec, potem wymyślę co dalej.
Kierowałem się po cichu w stronę drzwi. Dziewczyna wykorzystała nie uwagę rozmówców i też zaczęła się poruszać w stronę wyjścia. Wtedy pan Słońca wciągnął powietrze nosem i popatrzył wprost na mnie.

Kurde, dobry ma węch skubany.

     - Tutaj się podziewasz. Rozkazuje ci, ukaż się.

Wyciągnął rękę w moją stronę. Na dłoni pojawił się biały ogień. Poczułem palący ból na całym ciele. Nie dałem długo rady i się ujawniłem. W tym momencie się obudziłem, ale zamiast w Duwiel, tutaj. Nie wiedziałem dlaczego, przecież to był sen.

~Jesteś pewien? ~

Nie, ja już niczego nie jestem pewien.
Zdecydowałem zachować się honorowo i dać szansę dziewczynie, aby z tąd uciekła. Nawet nie ryzykowałem zerknięcia w jej stronę. Widziałem ją mniej więcej kątem oka. To musiało mi wystarczyć. Zacząłem cofać się w stronę okna.

Może udałoby mi się przemienić w ptaka i z tąd odlecieć?
Adrenalina buzowała w moich żyłach. Byłem gotowy do skoku. Pani Słońca uśmiechnęła się do mnie nie uprzejmie.

     - Przecież wiem, że tego nie zrobisz.

Dziewczyna popatrzyła w moją stronę. Wyciągła sztylet i żuciła w stronę kobiety. Trafiła ją w tył głowy. Widziałem jak jej oczy się rozszerzają pod wpływem zdumienia. Padła martwa na ziemię. Pan Słońca uklęknął koło niej i płacząc, przytulał ją.

     - Chodz! - krzyknęła dziewczyna. Nie trzeba było mi tego więcej powtarzać. Biegłem za nią korytarzami. Wydawało się, że zna każdy najmniejszy szczegół w budowe pałacu. Niestety wysłano za nami straż. Deptali nam po piętach. Wbiegliśmy do jakiegoś korytarza.

Podłoga była szklana. A ściany zrobione były z pereł. Z okien rozciągały się piękne widoki na pustynię. Zerknąłem na podłogę. Byliśmy cholernie wysoko nad ziemią.

To był korytarz łączący sale tronową z prywatnymi pokojami straży. Dziewczyna zrozumiała swój błąd gdy było już za późno. Razem ludzi przed i za nami było na oko siedemdziesięciu. Za dużo jak na nas dwóch.

Wpadł mi do głowy pewien plan. Objąłem dziewczyne ramieniem wokół tali i wyskoczyłem przez okno. Zmusiłem moje ciało by zmieniło się w coś podobnego do małego smoka. Na szczęście tym razem mi się udało.

Leciałem aż z zamku pozostała mała kropka na horyzoncie. Lecąc jeszcze dalej zauważyłem małą oaze i skierowałem się w jej stronę.

Nie wiedziałem jak wylądować, bo przecież dalej trzymałem łapami dziewczynę. Postanowiłem się jeszcze raz poświęcić i przed upadkiem na piach obróciłem się na plecy i zasłoniłem ją skrzydłami.

Przywróciłem swoją prawdziwą postać i dalej obejmowałem ją. Była wykończona po locie. Wtuliła się do mnie i zasnęła. Też tak chciałem, ale najpierw postanowiłem się napić. Zostawiłem ją na piachu i poszedłem w stronę wody.

Ułożyłem ręce w kształt łódki i tym sposobem mogłem spokojnie pić aż zaspokoje pragnienie. Woda była niezwykle zimna co bardzo mi odpowiadało. Gdy skończyłem położyłem się koło dziewczyny na piachu i patrzyłem na słońce aż zrobiła się noc.

Po pewnym czasie zrobiło się zimno. Przypomniałem sobie jak w podręczniku pisało, że podczas nocy na pustyni jest niska temperatura. Musiałem się w coś zmienić. Postanowiłem w coś podobnego do Gryfa z legend. Położyłem się obok dziewczyny i ogrzewałem ją własnym ciałem. Przez całą noc nie mogłem zasnąć i czuwałem przy niej aż nastał dzień.

Wtedy się obudziła i mnie zaatakowała.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 09, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

WybraniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz