Niewiele myśląc wyszedłem z powozu budząc przy tym stryja. Nagle zobaczyłem lecącą strzałę i zrobiłem unik. Zwracając kucnąłem i ukryłem się w środku. Wyjrzałem ostrożnie przez okienko powozu. Nikogo nie widziałem.
Muszą się ukrywać na drzewach.
Znowu leciała strzała. Tym razem nie zareagowałem tak szybko. Poczułem, że musnęła mój policzek. Szukając ich źródła, zorientowałem się, że konie stanęły.Na pewno woźnica jest ranny.
Musiałem szybko wymyślić jakiś plan.
Nieznajomy popatrzył w moją stronę.- Co się dzieje? - krzyknął Surigan. Zignorowałem jego pytanie.
- Ej! Ty tam! – Wrzasnąłem do rannego mężczyzny. - Jeśli nie chcesz zginąć to lepiej się pospiesz! - gestem pokazałem znak aby wsiadał do wozu.
Nieznajomy pobiegł najszybciej jak mógł. Na schodach zaczął do mnie coś mówić, ale bardzo nie wyraźnie.
Prawdopodobnie patrząc na moją minę zorientował się, że mówi nie zrozumiale.
- Musimy ruszać. - powiedział głośniej i wyraźniej mężczyzna. Miał ochrypnięty głos. Pewnie nie pił od dłuższego czasu. Swoje blond włosy miał umazane w krwi i czymś czarnym. Trzymał się pewnie na nogach, chodź widać było, że nie potrwa to długo. Miał ranę ciętą na nodze. Z bliska określiłem, że musi być w podobnym wieku co ja. - Nie są zbyt szybkie, więc mamy szansę im uciec.
W głowie zaczął mi się tworzyć zarys planu. Znalazłem pod siedzeniem swój stary zestaw do futbolu* i go pospiesznie założyłem.
Ha! Jeszcze pasuje. Wiedziałem, że jeszcze kiedyś mi się przyda. Tymczasowo nada się jako osłona przed strzałami. Ok... Na razie wszystkie strzały leciały tylko z jednej strony więc pewnie jeszcze nie zdążyli nas okrążyć.
- Wuju masz tam w rogu apteczkę, weź ją i opatrz pana zanim się tu nam wykrwawi. A ja spróbuję poprowadzić konie. - wyrzuciłem z siebie gdy zapinałem ostatni pasek ochraniaczy.
Szarpnąłem za drzwi i rzuciłem się na siedzenie woźnicy. Kończył mi się czas. Strzał było coraz więcej i coraz bardziej celne co oznaczało, że napastnicy są bliżej.
Złapałem za lejce. Pociągnąłem, a potem puściłem lekką falą. Wierzchowce ruszyły z kopyta.
Rzadko zdarzało mi się jeździć konno. Dopiero w szkole na dodatkowych zajęciach miałem uczyć się jeździectwa na poważnie, dlatego gdy konie pędziły przez las zastanawiał się jak je później zatrzymać. Próbowałem przypomnieć sobie nauki dziadka ale nic z tego.
Będę się tym martwił gdy wydostanę nas z tego lasu.
Parę płytkich oddechów później, gdy przyzwyczaiłem się do szybkiego tępa galopujących wierzchowców, sprawdziłem co z woźnicą. Puls był jeszcze wyczuwalny. Potrząsnąłem nim. Brak reakcji. Jeszcze raz spróbowałem. Nic.
No to raczej on mi nie pomoże.
Obejrzałem jego ranę. Mocno krwawiła. Jasno czerwona krew spływała po jego ramieniu. Popatrzyłem na strzałę, a dokładniej na jej wzorki. Były to misternie wyrzeźbione zawiasy. Gdzieniegdzie do strzały przyczepie były przeźroczyste szkiełka. Wyglądały jak malutkie, okrągłe pojemniczki. Z każdego ciągła się maciupka rureczka prowadząca do groty strzały.Zerknął na drogę, i z powrotem na strzałę. Coś tu mi nie pasowało. Ludzie, w celu okradania, nie zrobili by tak dobrych strzał. Dodatkowo ta najwidoczniej była zatruta, a trucizny były dość drogie jak na jakiś przydrożnych rabusi, którzy jeszcze mieli by czas na struganie zawiasów.
Ale kto by umiał zrobić całą tą szklaną aparaturę...? Chyba, że to nie byli ludzie tylko gliki.
Zadrżałem na samą myśl. To by się zgadzało z tym co wcześniej powiedział znaleziony chłopak. Pojemniczki były już prawie puste. Zbyt silna dawka jak na jedną osobę. Wiedziałem, że musimy się spieszyć i jak najszybciej przekroczyć granicę lasu by pozbyć się tych groźnych stworzeń.Przede mną pojawiła się rozwidlona droga. Nie wiedząc, którą drogę wybrać, postawiłem na prawą. Miałem nadzieję, że to ta dobra. Skręciłem ostro w stronę rzeki. Droga powinna doprowadzić nas do bezpiecznego miasta. Byliśmy już tak blisko maksymalnie pół mili, gdy wyskoczył nam na drogę jeden glik.
*chodziło mi o futbol amerykański
CZYTASZ
Wybrani
FantasíaŻycie tutaj jest normalnie. Do czasu gdy zostaniesz wybrany tak jak ja przez Słońce lub Noc i staniesz się marionetką w ich wojnie. To nie jest taka wojna o jakiej myślisz. O nie... ta jest o wiele gorsza i bardziej zagmatwana. Tutaj nic nie jest...