Konie zarżały i stanęły dęba. Glik przewyższał je o trzy stopy. Jego ostre pazury zostawiły głęboki ślad na ziemistej drodze. W ręce trzymał naprężony łuk do strzału, a ogon, zakończony czarno-czerwonymi włosami, strzały. Skóra opinała się na jego wychudzonej sylwetce. Jego czarne, puste oczy wpatrywały się we mnie. Był bardzo zdenerwowany i głodny. Zauważyłem ranę na jego boku. Czarna krew. To z nim musiał walczyć ten chłopak. Z długich zębów Glika skapywała zielonkawa maź, wykorzystywana jako trucizna.
Pogoniłem konie i ostro skręciłem, by wyminąć kreaturę. Prawie zostawiłem ten koszmar za sobą, ale potwór zdążył zamachnąć się i wyrwać tylnie koło powozu.
Konie ze strachem jeszcze bardziej przyspieszyły.
Za kilka metrów mieliśmy przekroczyć rzekę, która oddzielała las od polnej drogi. Woda ma w sobie jakąś prastarą magię, która tworzy barierę nie do przebicia dla Glików, więc nie pobiegną za nami. Zerknąłem przez ramię. To coś biegło za nami. Spojrzałem przed siebie. Rzeka. Most. A raczej jego brak. Na moje czoło wstąpił zimny pot.
- Kurwa! Wujek! Gdzie jest most! – wrzasnąłem. Skierowałem wzrok na okienko powozu. Zamiast wujka ujrzałem tam nieznajomego.
- Trzymaj się! – krzyknął i wyciągnął ręce przed siebie.
Przewróciłem oczami. No przecież wiadomo, że mam się trzymać. Czy on ma mnie za idiotę?
Zamiast tego skupiłem się na drodze. Mógłbym zmusić konie, by przeskoczyły rwący potok. Ale przez to koło. Albo jego brak będą utrudnienia. Wszystkiego mi dziś brakowało.
Teraz jeszcze powóz jakoś daje rade, ale jak wyskoczymy i wylądujemy to się całkowicie się rozbijemy.
Nagle poczułem motylki w brzuchu i obraz zaczął mi się zwężać. Pojazd nie wytrzymał i wylądowaliśmy z głośnym hukiem.
O nie... Zaraz wszyscy zginiemy...
Szybko się obróciłem. Chciałem zobaczyć jak blisko jest potwór. Zamiast niego zobaczyłem rzekę.Ale przecież...
Trochę oszołomiony wróciłem wzrokiem na drogę przed nimi. Zobaczyłem dalszą drogę ciągnącą się koło pól uprawnych... to nie możliwe...
Zaczęło mi się kręcić w głowie. Dobrze, że wcześniej nie znalazłem jedzenia, bo bym pewnie teraz zwrócił. Oddech mi przyspieszył, a obraz zaczął mi się rozmazywać i po chwili była już tylko ciemność...* * *
Znalazłem się na murowanym korytarzu. Trzymałem w ręku pochodnie. Nie pamiętałem jak się tu znalazłem. Przede mną były schody. Dużo schodów.
Nogi same poniosły mnie w mrok.
Zacząłem schodzić. Nie czułem upływu czasu. W końcu znalazłem się na prostej posadzce. To były lochy. Wokół mnie było pełno korytarzy, ale ja wiedziałem jak iść.
Czułem swojego pana. Zacząłem iść w jego stronę. Musiałem powiedzieć, że nie ukończyłem powierzonej mi misji.
Musiałem dostarczyć mu informacje jakie zdobyłem.Z czasem zacząłem czuć jeszcze bardziej potęgę jego mocy. Za dwa lata, może nawet mniej uda mu się uciec. Musi tylko być cierpliwy i czekać.
Jeszcze tylko jeden skręt w prawo i już. Znalazłem się przed swoim skamieniałym Panem.
- Mój królu ciemności, wielki panie... mam dla ciebie źle wieści... oni żyją. – po tym stwierdzeniu usłyszałem ryk, od którego cała wyspa się zatrzęsła i ogromny ból.
CZYTASZ
Wybrani
FantasyŻycie tutaj jest normalnie. Do czasu gdy zostaniesz wybrany tak jak ja przez Słońce lub Noc i staniesz się marionetką w ich wojnie. To nie jest taka wojna o jakiej myślisz. O nie... ta jest o wiele gorsza i bardziej zagmatwana. Tutaj nic nie jest...