1

10.7K 249 50
                                    

ZAKRĘTY LOSU

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Stała w progu i patrzyła zszokowana. Nie mogła odwrócić wzroku; nie mogła przestać wlepiać oczu w mężczyznę, który obiecał ją kochać; który miał ją szanować; miał być jej wierny… Całował teraz inną, obejmował ją i pieścił, a ona miała wrażenie, że serce jej pęka i całe życie rozsypuje się jak domek z kart. Nie było już nic, tylko ta pustka, która jeszcze chwilę temu, zanim weszła do sypialni, była sprawnie działającym organem. Teraz wszystko zamarło. Nie czuła pulsu, nie mogła wymówić nawet żadnego słowa.
Jakiś dźwięk, chyba jęk, wyrwał się z jej ust, i zaskoczona para oderwała się od siebie. Szok w oczach Rona był ogromny. Odepchnął Lavender i poderwał się na nogi. Ruszył w jej kierunku, jednak Hermiona powstrzymała go wyciągniętą ręką i pokręciła głową. Nie chciała, żeby cokolwiek mówił. Nie chciała, żeby się do niej zbliżał. Już nigdy.
Odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju. Pięć lat jej małżeństwa nie znaczyło już nic. Zniszczył je, splugawił. Zakręciło jej się w głowie. Miała wrażenie, że się zaraz udusi. Wypadła z domu, który nazywała swoim, i ruszyła ciemną aleją, zostawiając za sobą Rona i wszystkie swoje marzenia. Nie miała już nic.

*

Wreszcie przerwa – pomyślała zmęczona i usiadła za biurkiem w swoim gabinecie. Jęknęła i potarła obolały kark. Jako uzdrowicielka w szpitalu św. Munga zawsze miała co robić, ale ten dyżur był naprawdę ciężki. Na szczęście noc się kończyła i za kilka godzin będzie wolna.
Spojrzała na leżącą przed nią paczkę, i chociaż niezbyt jej się uśmiechał spacer na dwór, wzięła do ręki papierosy i wstała z fotela. Paliła od roku, od rozwodu. Wiedziała, że to głupie; zdawała sobie sprawę, że zaśmieca swój organizm tym świństwem, jak powtarzała jej Ginny, ale nie mogła się opanować. Zbytnią ulgę jej to przynosiło, żeby zrezygnować. Zresztą, jako dwudziestopięcioletnia kobieta, chyba miała prawo decydować o sobie? Skoro nikomu nie robiła krzywdy, to mogła mieć to maleńkie pocieszenie w postaci papierosów.
Nagły hałas wyrwał ją z zamyślenia. Otworzyła drzwi i usłyszała krzyki - wrzaski tak głośne, że rzuciła paczkę na biurko, i zapominając o zmęczeniu, wybiegła z gabinetu. W Izbie Przyjęć panował chaos; uzdrowiciele biegali jak szaleni, stukały butelki z magicznymi specyfikami, a jęki nowo przybyłych zagłuszały wypowiadane lecznicze inkantacje.
- Hermiona! – Odwróciła się i dostrzegła Eleonorę, starszą oddziałową. – Szybko!
Pobiegła w jej stronę, a kiedy weszła za parawan, stanęła jak wryta. Przed nią leżał Draco Malfoy, zwijając się z bólu i zagryzając zęby. Nie był w stanie powstrzymać krzyków, które mimowolnie wyrywały się z jego ust. Miał poszarpaną, przesiąkniętą krwią szatę, z nosa sączyły się szkarłatne strumienie. Pochyliła się nad nim i ich oczy się spotkały. Szok w jego spojrzeniu był ogromny, kiedy zrozumiał, kto się nim zajmie.
Szarpnął się gwałtownie, co nie było rozsądnym posunięciem. Tylko wzmógł swój ból. Położyła mu delikatnie dłoń na ramieniu.
Spiął się.
- Nie – wyszeptał. – Nie ty…
Hermiona odwróciła się do Eleonory.
- Przeciwkrwotoczny, Regenerujący, Szkiele-Wzro – wyrecytowała listę eliksirów i skierowała różdżkę na Malfoya. Zaklęcie Diagnozujące powoli penetrowało jego ciało, o ona bladła coraz bardziej, w miarę jak odczytywała wyniki. Było bardzo źle. Nie, było wręcz fatalnie. Jeszcze raz spojrzała w te szare oczy, w oczy człowieka, który był kiedyś wrogiem, i zagryzła wargę. W tej chwili jego życie zależało od niej i nie było ważne, że to jest ten znienawidzony dawniej Ślizgon. Musiała mu pomóc, zrobić wszystko, czego się nauczyła, żeby go ratować.
Oddziałowa postawiła na podręcznym stoliku szklane fiolki, a kiedy natrafiła na skupiony wzrok Hermiony, zrozumiała, że eliksiry niewiele pomogą.
- Usypiamy? – zapytała.
Hermiona zerknęła jeszcze raz na Malfoya. Chciał coś powiedzieć, ale wzrok mu mętniał, a usta nie mogły się poruszyć. Jedynie patrzył na nią z niemą prośbą.
Odwróciła głowę.

Zakręty losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz