13

4.2K 200 11
                                    


ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Odsunęła się od niego i otarła zapuchnięte oczy, po czym wstała i podeszła do szafki stojącej pod oknem. Wyciągnęła z niej prawie pełną butelkę Ognistej i postawiła ją na blacie z dwoma niskimi szklankami. Usiadła, nalała im whisky, a potem opróżniła swoją szklankę za jednym razem.
Nie, nie poczuła się lepiej, ale mocna whisky rozgrzała ją od środka i to jej musiało na razie wystarczyć.
Zerknęła na Malfoya. Bawił się swoją szklanką, kręcąc nią i patrząc na złocisty płyn w środku. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się cienka zmarszczka jakby myślał o czymś intensywnie. O niej?
Wzruszyła ramionami i nalała sobie kolejną porcję alkoholu. Czuła się taka cholernie pusta, taka… samotna.
- Kiedy będzie pogrzeb? – usłyszała pytanie.
Zacisnęła powieki. Chciało jej się jednocześnie płakać i wyć. Tak nie powinno być. To było jej życie, a została z niego wykreślona, pominięta. Niepotrzebna.
- Już jest po pogrzebie – wychrypiała i spojrzała na niego.
Tak. Był zaskoczony. Nawet zszokowany. Kto by nie był? W normalnej sytuacji powinna dowiedzieć się odpowiednio wcześnie, aby móc towarzyszyć ojcu w ostatniej drodze. Oczy jej zwilgotniały, kiedy uświadomiła sobie, jak bardzo by tego chciała.
Niestety, jej stosunki z rodzicami nie były normalne. Były… żadne. Na ich wyraźne życzenie.
- Dlaczego? – Jego głos był wzburzony. – Skoro matka powiadomiła cię o śmierci ojca, to dlaczego nie zrobiła tego wcześniej niż dopiero teraz, po pogrzebie?
Westchnęła.
- To nie ona dzwoniła. Gdyby nie telefon mojej chrzestnej, nie dowiedziałabym się wcale – powiedziała zmęczonym głosem. – Ja… cóż, nie miałam kontaktów z rodzicami. Oni… nie chcieli tego.
- Dlaczego?
Zaklęła cicho i wstała.
- Nie wystarczy ci fakt, że tak było?! Musisz wiedzieć absolutnie wszystko?
Zmrużył oczy.
- Nie atakuj mnie, Granger. Pytam, bo nie potrafię sobie wyobrazić ciebie pokłóconej z rodzicami. To tak absurdalne, jak myśl, że twoja matka nie raczyła powiadomić cię o śmierci ojca. Pytam, bo nie mogę tego pojąć, rozumiesz?
Też wstał i teraz patrzył na nią z góry, przewiercając ją wzrokiem.
- Nie musisz wszystkiego wiedzieć! – syknęła.
- A ty nie musisz wszystkiego gryźć w sobie! – odparował. – Tajemniczość może i bywa seksowna, ale w tej sytuacji jest po prostu głupia!
Stali tak, mierząc się wściekłymi spojrzeniami. Hermiona wiedziała, że on nie odpuści. Bo dlaczego miałby to zrobić? Nigdy jej nie ustąpił. Westchnęła w duchu. Nie miała siły z nim walczyć. Nie dzisiaj, nie teraz. Nie, kiedy wiedziała, że wystarczy jedno słowo, a pęknie, rozsypując się na dobre.
Odwróciła się, zamierzając odejść. Nawet się nie zdziwiła, czując silny chwyt na ramieniu. Szarpnęła się, ale jej nie puścił, tylko odwrócił w swoją stronę i zmusił, aby na niego spojrzała.
Zrobiła to niechętnie. Zerknęła na jego twarz, na gniewnie wykrzywione usta, a później zatrzymała wzrok na zaciśniętej na jej ramieniu ręce.
- Czy ty sobie nie pozwalasz na zbyt wiele? – warknęła.
- Uciekasz.
- Nie. – Pokręciła głową. – Po prostu nie mam ochoty…
- Bzdura. Boisz się.
- Boję?! Niby czego? Nie bądź śmieszny! I puść mnie, do cholery!
Szarpnęła się jeszcze raz, jednak on nie miał zamiaru jej puścić. Wziął ze stołu butelkę, po czym pociągnął ją za sobą, wyprowadzając z kuchni.
- Jesteś upartą, przeklętą wiedźmą, Granger – powiedział i pchnął ją na sofę w salonie. – Tak złośliwą, że zaczynam podziwiać Weasleya. Siedź! – powiedział ostro, kiedy zerwała się z sofy. – Masz. – Podał jej butelkę. – Może to cię zmiękczy. Naprawdę! Co zamierzałaś zrobić? Zwinąć się w kłębek i użalać, bo zostałaś potraktowana w ohydny sposób? Znowu płacić swoimi nerwami za tępotę innych? Siedź, mówię! I pij, do cholery! A kiedy już się ogarniesz, to może opowiesz mi, co takiego strasznego zrobiłaś. Pij!
Zmrużyła oczy i pociągła spory łyk prosto z butelki, patrząc na niego prowokacyjnie. Whisky paliła ją od środka, ale znacznie mocniej piętnował ją gniew, który gęstymi falami rozlewał się po jej ciele. Wiedziała, że to bez sensu. Że Malfoy na swój pokręcony, dziwny sposób, stara się jej pomóc. Jednak ból i żal były zbyt ogromne, a on posunął się za daleko, więc wzięła kolejny łyk i wcisnęła mu butelkę do ręki, a później usiadła wygodniej i zaczęła mówić.
- Byłam jedynym dzieckiem moich rodziców.
- Byłaś? Nie powinnaś powiedzieć: jesteś?
Pokręciła głową.
- Byłam. Oni… wyrzekli się mnie. Kiedy wojna zaczęła się na dobre, zrozumiałam, że jestem dla nich realnym zagrożeniem. Voldemort stał się potężny, mugole byli masowo mordowani, a moi rodzice byli szczególnie narażeni przez fakt, że jestem ich córką. Musiałam zrobić coś, żeby ich ochronić, ocalić i… zrobiłam to. Zrobiłam to, co musiałam, i zrobiłabym to jeszcze raz, byle tylko mieć pewność, że będą bezpieczni. Że nie zginą w torturach przeze mnie. Nie miałam wiele czasu, nie, kiedy podjęłam decyzję, że nie wrócę do Hogwartu i pomogę Harry’emu i Ronowi szukać horkruksów. Świadomie wystawiłam się na cel, ale miałam na tyle rozsądku, żeby znaleźć sposób ochrony rodziców. Sposób, który, jak się okazało po wojnie, był dla nich kompletnie nie do wybaczenia. Ja… - zawahała się i spojrzała na swoje dłonie. – Zabrałam im pamięć. Wymazałam wspomnienia o mnie, wszczepiając nowe. Nową tożsamość, nową narodowość… wszystko, żeby oddalić ich jak najbardziej od Anglii i od siebie. Udało się. Chociaż wykorzystałam magię w karygodny sposób, to ocaliłam rodziców i tylko to było ważne. A później odnalazłam ich, tak jak to planowałam. Ale gdy zwróciłam im wspomnienia, oni nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Nie widzieli już we mnie swojej jedynaczki, ale potwora, który za pomocą magii umie pozbawić ich wszystkiego i… i zrobi to, jeśli okoliczności go do tego zmuszą. Znienawidzili mnie. Nie pomogły żadne argumenty, nie pomogły przeprosiny i błagania. Straciłam ich zaufanie i miłość, może i kupując dla nich życie, ale nie było już w nim miejsca dla mnie… Dla bezdusznego potwora. Tym się dla nich stałam.
Dalej patrzyła na swoje ręce, zastanawiając się, czy mogła coś zmienić. Cokolwiek, byle tylko nie stać się sierotą, odrzuconą i znienawidzoną przez ludzi, dla których była kiedyś całym światem. A teraz jej ojciec umarł i było za późno… Na wszystko.
Wzięła do ręki butelkę, pociągnęła z niej zdrowo i oddała ją Malfoyowi, unikając jego spojrzenia. Za bardzo się bała drwiny w jego oczach albo, co byłoby gorsze, potwierdzenia, że istotnie, jest potworem.
- Granger. Spójrz na mnie.
Pokręciła głową.
Pochylił się nad nią i poszukał wzrokiem jej oczu.
- Nie jesteś potworem – powiedział twardo. – Rozumiesz? Nie jesteś. I nie zrobiłaś nic złego.
Chciała odwrócić głowę, odsunąć się i dalej tkwić w swoim poczuciu winy, ale trzymał mocno jej podbródek i patrzył tak intensywnie, że poddała się i rozpłakała.
- Chciałam mu pomóc, naprawdę… - mówiła przez łzy. – Wiedziałam, że choruje, a przecież jestem, do diabła, uzdrowicielką! Nie pozwolił mi, Draco… Nie pozwolił… Powiedział, że nie pozwoli na moje diabelskie sztuczki. Gdyby tylko mi zaufał. Wyleczyłabym go… Tak bardzo chciałam pomóc… a teraz on nie żyje, a ja zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, ustępując mu. – Podniosła głowę i spojrzała na niego z rozpaczą. – Znienawidził mnie i nigdy nie wybaczył. I już nie wybaczy. Dlaczego go posłuchałam? Dlaczego? Mogłam rzucić zaklęcie, zmusić go do leczenia, ale nie zrobiłam tego. Mogłam…
- Nie mogłaś – powiedział cicho. – Nie ty, z tą twoją nieskazitelną moralnością.
Pokręciła głową z uporem i odsunęła się od niego.
- Już raz to zrobiłam. Nie zawahałam się. A teraz, kiedy umierał, nie pomogłam mu.
- Może chciałaś uszanować jego wolę? – zapytał.
- Nie. – Nie mogła się z nim zgodzić. – Ja… bałam się. Że znienawidzi mnie jeszcze bardziej. Przez moje tchórzostwo mój ojciec nie żyje.
- Bzdura. Nie żyje, bo był zbyt dumny, żeby pozwolić sobie pomóc – prychnął Malfoy. – Nie ty go zabiłaś, ale jego własna zaciętość.
Hermiona nabrała gwałtownie powietrza.
- Nieprawda! Gdybym wcześniej nie rzuciła na niego zaklęcia, to teraz pozwoliłby mi… Ufałby by mi na tyle, żeby dać się wyleczyć.
- Gdybyś wcześniej nie rzuciła zaklęcia, to teraz nie żyłby już od lat – powiedział twardo. – Nie bądź głupia, Granger! Możesz opłakiwać śmierć ojca, ale po co masz się wiecznie biczować za jego ślepotę? Zrobiłaś, co musiałaś, żeby ocalić rodziców. To nie twoja wina, że nie chcieli tego zrozumieć!
- Ty… Nic nie wiesz! Nie rozumiesz!
- Usłyszałem dość, żeby wiedzieć wystarczająco dużo. To twój ojciec nie chciał zrozumieć…
- Bo się bał!
- Albo nie potrafił znieść, że ochroniła go siedemnastolatka! Że bez twojej pomocy nie miałby żadnych szans!
Sapnęła i wyrwała mu gwałtownie butelkę. Wypiła duży łyk, patrząc na niego zmrużonymi oczami. Nie odwrócił wzroku. Wyciągnął rękę, czekając, aż odda mu butelkę. Zrobiła to, a potem wcisnęła się w zagłębienie sofy, wzdychając ciężko.
- Nawet jeśli, to nie zmienia faktu, że nie zrobiłam nic, chociaż mogłam.
- Właśnie nie mogłaś! Nie rozumiesz tego?
Rozumiała. Cholernie dobrze rozumiała, ale nie mogła pozbyć się natrętnych myśli, że trzeba było zignorować ojca i ratować go mimo wszystko. A świadomość, że teraz nie było już na to czasu, dobijała ją i budziła poczucie winy.
- Nie zrobiłam nic – powiedziała. – Nic.
- I może tak jest lepiej.
- Dla kogo?!
Spojrzał na nią poważnie.
- Dla niego. Chciał spokoju i dostał go.
- Nie wiem… Może. Na pewno nie chciał mnie… już nie.
Westchnął i podniósł się.
- Nie wierz w to.
Wyszedł i wrócił po chwili z papierosami i popielniczką.
- Chcesz?
Wzięła od niego papierosa i zapaliła. W salonie zapanowała cisza.
- Nie chcę iść spać – powiedziała po jakimś czasie. – Boję się.
- Czego?
Spojrzała na tlącego się papierosa i wzruszyła ramionami.
- Jutro obudzę się bez ojca. Wszystko się zmieni. Świat będzie już inny – powiedziała, czując się tak bardzo zagubiona.
Zmarszczył brwi i spojrzał na nią pytająco.
- Dotąd miałam świadomość, że on gdzieś tam jest, że istnieje – wyjaśniła mu. - Teraz to się zmieni. Kiedyś byłam jego ukochaną córeczką… - Znów zaczęła szlochać, nawet nie próbując ukryć swojego bólu.
Zgasił peta i wyciągnął do niej ramiona.
- Chodź tu, Granger.
Zerknęła na niego i zaśmiała się nerwowo.
- Myślisz, że zdołasz przegonić zło poranka?
- Nie. Ale mogę próbować, prawda?
Patrzyła na niego przez chwilę, a w końcu zgasiła niedopałek i położyła się obok niego, pozwalając otoczyć się ramionami i przyciągnąć bliżej. Sofa była duża, ale nierozłożona nie miała zbyt wiele miejsca. Wtuliła głowę w jego ramię, podświadomie wdychając jego zapach. Była pewna, że nie uśnie. Nie dzisiaj, nie, kiedy ciągle miała pod powiekami twarz ojca, a ból ściskał ją od środka. Ale kiedy poczuła delikatne dłonie na swoich plecach, kiedy gładził ją i uspokajał, odprężyła się i zamknęła powieki. Sen nadszedł szybko, pochłaniając ją i dając ulgę.

Zakręty losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz