ROZDZIAŁ PIĄTYSiedziała za biurkiem zawalonym pergaminami i przerzucała je w poszukiwaniu terminarza, kompletnie nie zwracając uwagi, że robi jeszcze większy bałagan. Było już po dwudziestej, powinna się zbierać do wyjścia, ale nie mogła przestać myśleć o Malfoyu. Kto włamał się na teren szpitala i chciał go otruć? Myślała, kombinowała i jakby nie próbowała wykluczyć kogoś ze św. Mungo, to i tak było to jedyne logiczne wyjaśnienie. Bo jakim cudem ktoś obcy mógłby mieć dostęp na zamknięty oddział? To musiał być ktoś stąd. Nawet zrobiła listę podejrzanych, teraz leżącą gdzieś pod górą pergaminów, ale nic to nie dało, miała jeszcze więcej pytań.
Wypisała nazwiska osób, których była absolutnie pewna, a na drugiej stronie papieru opisała te osoby, których nie znała zbyt dobrze. Tych drugich było znacznie mniej, jednak dwanaście nazwisk to i tak zbyt wiele, by mogła sprawdzić je sama. Na liście znalazło się ośmiu praktykantów, szkolących się na uzdrowicieli, trzech nowych pracowników laboratorium i Raisa z recepcji, bo przez wrodzoną głupotę mogłaby wpuścić każdego, kto powiedziałby jej jakiś komplement. Zmarszczyła brwi i wykreśliła Raisę. Chyba zapadała na ciężką odmianę złośliwości – przecież ta dziewczyna nie miała wstępu na oddział Malfoya. Zatem miała jedenaście nazwisk i żadnego pomysłu, jak sprawdzić podejrzane osoby.
Pomyślała o Harrym. Aurorzy dostali dzisiaj pozwolenie do wchodzenia na zamknięte oddziały aż do zakończenia śledztwa, więc Harry mógłby sprawdzić wskazanych ludzi. Napisała krótki list i zaczęła szukać listy, którą znowu gdzieś zagrzebała. Zaklęła. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem była tak roztargniona. Wszystko przez Malfoya – pomyślała. Czuła się winna… Nie. Czuła się odpowiedzialna. Gdyby pomyślała, gdyby naprawdę się zatroszczyła, to już na wstępie Malfoy miałby ochronę, a nie dopiero teraz, kiedy niemal ktoś go otruł.
Robert jej nie wyśmiał, ale zdrowo ochrzanił za takie podejście do sytuacji. Zignorowała go, bo wiedziała zbyt dobrze, że w tym miejscu zawaliła sprawę. Gdyby faktycznie stało się najgorsze… Nie, wolała o tym nie myśleć. Jej wzrok padł na kartkę z opisem trucizn znalezionych w sali Malfoya. Merlinie! Ktokolwiek był tym trucicielem, doskonale wiedział, co robi. Najgorsza klątwa byłaby lepsza od wypicia tych paskudztw. Wzdrygnęła się. To byłaby jej wina.
Pukanie do drzwi w pogrążonym w ciszy gabinecie, było jak wystrzał z armaty. Podskoczyła w fotelu i rozlała atrament.
- Proszę! – krzyknęła i zaczęła oczyszczać papiery z czarnego tuszu.
- Tak właśnie myślałam. – W progu stała Ginny i patrzyła surowo na Hermionę, która próbowała przywrócić zaklęciami biurko do poprzedniego stanu, klnąc co chwilę, kiedy coraz więcej pergaminów przesiąkało atramentem, w tym jej lista podejrzanych. – Pracoholiczka, ot co! – fuknęła Ginny i podeszła do biurka z wyciągniętą różdżką.
- Mam dość absorbującą pracę, gdybyś nie wiedziała – mruknęła Hermiona.
Ginny przewróciła oczami i odsunęła przyjaciółkę na bok.
- Może i jesteś mega zdolna, ale sprzątać za pomocą różdżki to ty się nigdy, moja droga, nie nauczysz – powiedziała i ogarnęła cały bałagan jednym zaklęciem. – I proszę. Błysk.
Hermiona spojrzała na nią z gradową miną, ale w końcu westchnęła i machnęła ręką. Co racja, to racja. Złożyła list do Harry’ego i zaadresowała kopertę.
- Co tu robisz? Byłyśmy umówione? – zapytała, zbierając swoje rzeczy z biurka i wrzucając do torebki.
- Nie, nie byłyśmy – mruknęła Ginny. – Jakby można było się z tobą normalnie umówić. Nie było cię w domu, to pomyślałam, że znowu śpisz w pracy, więc postanowiłam wpaść i uratować cię przed tą niezbyt wygodnie wyglądającą kanapą.
- Zbawicielko! Do dzisiaj bolą mnie plecy! – Hermiona posłała mściwe spojrzenie w stronę sofy, skrzywiła się i z powrotem zerknęła na Ginny.
- Co się stało? – zapytała.
- Dlaczego pytasz?
- Dziwnie wyglądasz… Płakałaś?
Ginny odwróciła wzrok.
- Może wyjdziemy stąd? Rozmawiając tutaj, będę się czuła jak u psychoanalityka, a tego nie chcę. Znajdziemy jakąś knajpę, zamówimy whisky, a ja wypłaczę ci się w kołnierz, dobra?
- W porządku – zgodziła się Hermiona. Założyła żakiet i podniosła torebkę. – W takim razie chodźmy.
CZYTASZ
Zakręty losu
FanfictionMoje dziecko dramione, moje pierwsze, najpierwsze. Wreszcie dodałam je tutaj! Niestety będą pojawiały się kwiatki typu literówki czy przecineczki, bo nie mam dosłownie kiedy poprawić całości. Przepraszam i mam nadzieję, że mimo wszystko czytanie będ...