ROZDZIAŁ CZTERNASTYPonury hotel na obrzeżach Londynu miał dwie zalety. Nie zapuszczał się tu żaden czarodziej i był śmiesznie tani, co w jego obecnej sytuacji było nieocenione. I tyle. Brudne, obłażące z farby ściany z miejsca wywoływały depresję, a meble zdawały się ostrzegać, żeby z nich nie korzystać. Obrzucił niechętnym wzrokiem poobijane łóżko i wstał z trzeszczącego krzesła. Przeczesał włosy i zaczął krążyć niespokojnie po wydeptanym dywanie.
Zaklął. Ile trzeba mieć pecha, żeby się natknąć akurat na samego Harry’ego Pottera? I to w podrzędnej, nieciekawej knajpie? Co on tam, do diabła, robił? Znowu zaklął i podszedł do koślawego stołu. Odkręcił butelkę, pociągnął z niej zdrowy łyk i otarł usta, krzywiąc się nieznacznie.
Jeszcze raz spojrzał na obskurne wnętrze i znowu napił się whisky. Nie ma mowy, żeby się stąd ruszył. A już na pewno nie miał zamiaru iść do tego wariata. Już widział, jak leci w jego stronę jedna z tych cholernych klątw, i był to obraz tak sugestywny, że otrząsnął się z obrzydzeniem i utwierdził w przekonaniu, że sto razy bardziej woli ten śmierdzący hotel.
Usiadł z westchnieniem i skrzywił się. Na dobrą sprawę w Anglii był spalony. Potter jak nic dopadł Elenę i teraz pewnie ma wszystkie odpowiedzi. No, prawie wszystkie, bo nazwiska furiata nie znał nawet on, więc ta kretynka też nie mogła tego wiedzieć. Ale to i tak nie zmieniało jego położenia. To tylko kwestia czasu, kiedy aurorzy go znajdą.
Cholerna idiotka! Nie była żadną pomocą, wiedział to od razu, od momentu, kiedy zostali sobie przedstawieni. On miał faktyczny interes w ataku na Malfoya, jej chodziło o coś zgoła innego. Urażona duma, psia jej mać! Trzeba było się jej pozbyć, jak tylko zrobiła swoje, a nie trzymać w pobliżu, żeby narobiła problemów. Mówił to. Cholera, wiedział o tym i mówił, ale czy ktoś go słuchał?
Kurwa. Miał plany. Miał jakąś przyszłość przed sobą. A teraz? Potter na karku, żadnych galeonów i zero ludzi, do których mógłby się zwrócić. Jedynie różdżka w jego pelerynie stanowiła jakąś wartość; dzięki niej omamił portiera i miał, póki co, to marne lokum. Na chwilę. Nie łudził się. Musiał wymyślić plan opuszczenia Anglii i powinien to zrobić jak najszybciej.
Spojrzał na pergamin leżący na łóżku. Ginny wyraźnie napisała, że nie chce dalszych kontaktów. Biorąc pod uwagę fakt, że była narzeczoną Pottera, zachowałby się jak kompletny idiota, naciskając na nią dalej. Zmrużył oczy. Ona też go oszukała. Udawała. Nie miał zamiaru jej wykorzystywać, nie, nawet dla tego podłego typa. Chciał od niej czegoś innego jak informacji, chciał… jej i myślał, że ona też go chce. Pomylił się. Dwa miesiące spotkań nie znaczyły dla niej nic… i on też nic nie znaczył.
Westchnął i dopił te resztki whisky, które mu jeszcze zostały. Na dobrą sprawę sam był sobie winien. Po chwili na jego ustach pojawił się zimny uśmiech. Nie tylko on pójdzie na dno, a ma coś, czego oni nie mają. Ma wolność i wie, że już po zabawie. Elena odpowie za wszystko, do czego się przyzna, a ten wielkolud zostanie sam. Dobranie się do Malfoya zajęło im ponad rok, a i to nie stałoby się tak szybko, gdyby jakimś cudem nie pojawiła się Parkinson. To ona, naćpana i pijana, była wabikiem, ściągającym Malfoya. Ten idiota czuł się za nią odpowiedzialny, co stało się jasne, kiedy zauważył, jak na okrągło wyciąga ją z knajpy, do której mieli wstęp jedynie stali klienci. Gdyby należał do ludzi potrafiących współczuć, pewnie żałowałby tej dziewczyny. Była głupia, ale niewinna. Była tylko haczykiem. Źle wyszła na ufaniu każdemu.
Adam Savage podniósł się chwiejnie ze stołka i przeszedł trzy kroki do łóżka, a potem padł na nie i skoncentrował na planie ucieczki. Zostawiał tu wszystko; pracę, plany, marzenia o fortunie i kolekcję idiotek, ale zabierał wolność. Teraz, kiedy już wiedział, że wszystko przepadło, ta wolność była najważniejsza.*
Harry zatrzymał się na podwórku kamienicy Hermiony i wyciągnął dłoń do Malfoya.
- Na pewno nie, Potter. Zapomnij – prychnął Malfoy i odsunął się od niego.
- Malfoy, idioto – zaczął Harry łagodnym tonem – złap mnie grzecznie za rękę i nie rób scen.
- Potrafię dotrzeć do własnego mieszkania.
- To bardzo dobrze, ale nie tam idziemy.
Malfoy uniósł brwi.
- To gdzie ty mnie chcesz zaciągnąć, co? A może planujesz pozbyć się mnie w jakimś ponurym zaułku?
Harry chrząknął i poprawił okulary.
- Tak… Ron już tam czeka z packą na muchy. – Zmierzył Malfoya oceniającym spojrzeniem. – Chociaż nie wiem, czy to nie za duży kaliber.
- Rozumiem, że sam byś nie dał mi rady. Nie łam się, Potter. Na pocieszenie powiem ci, że nie ty jeden nie możesz sobie ze mną poradzić. Ale przecież ty o tym wiesz! No tak! Czy ty nie jesteś przypadkiem tym aurorem, który tak pilnie szuka gnębiącego mnie maniaka? I co? Dalej tkwicie w jednym miejscu?
- Nie.
- Nie? – Malfoy miał zdziwiony wyraz twarzy. – Znaleźliście coś? Macie tego drania?
Harry westchnął.
- Mamy twoją asystentkę – powiedział po prostu.
- Co takiego?!
- Nie wrzeszcz, Malfoy. Właśnie dlatego chciałem porozmawiać z tobą w moim biurze – Harry rozejrzał się dookoła – żeby uniknąć takich scen.
- Potter…
- Malfoy. Dowiesz się wszystkiego, tylko musisz ze mną pójść. – Znowu wyciągnął rękę. – Nie mam zamiaru oprowadzać cię po Ministerstwie. Nikt cię jeszcze nie widział i tak jest lepiej.
- Sam mogę się teleportować.
- Nie możesz. – Harry pokręcił głową. – Nie do mojego gabinetu.
Przez chwilę obserwował Malfoya toczącego wewnętrzną walkę. Zaciskał usta i ogólnie wyglądał, jakby się miał rozlecieć od jednego dotyku. W końcu, kiedy już znużyło go czekanie, Malfoy niechętnie skinął głową i spojrzał na niego krzywo.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja jestem atrakcyjny, więc bądź łaskaw i nie uszkodź mnie w trakcie teleportacji, Potter – powiedział i z wahaniem ścisnął jego ramię.
Harry roześmiał się cicho i przewrócił oczami. Po chwili stali już w jego gabinecie i Malfoy szybko odsunął się od niego, a potem usiadł na krześle przy biurku.
- Mów – zażądał. – Dlaczego przetrzymujesz moją asystentkę?
- Bo to ona napakowała ci drzwi klątwami – powiedział Harry i też usiadł. – Mamy jej różdżkę – uprzedził, nim blondyn zdążył zaprotestować. – Magia nie kłamie, Malfoy. Panna Daszkow próbowała cię zabić.
Malfoy zaklął i wstał. Podszedł do kominka i zapatrzył się w wygaszone palenisko, odwracając do Harry’ego plecami.
- Czy… czy ten atak to też jej robota? – zapytał stłumionym głosem.
Harry skrzywił się.
- Nie. Niestety, dalej nie wiemy, kto cię zaatakował – powiedział ponuro. – Jest jednak coś, co mógłbyś mi wyjaśnić.
Malfoy spojrzał na niego ponurym wzrokiem.
- Pytaj.
- Widzisz, wszystkie klątwy, którymi próbowano cię zranić, miały wywołać krwotok. Po co komuś twoja krew, Malfoy? Dlaczego jest taka ważna?
Coś w oczach Malfoya powiedziało mu, że pytania nie były pozbawione sensu. Widząc zaskoczoną minę blondyna, Harry był wręcz pewien, że ten trop jest właściwy.
- Moja krew… otwiera skarbiec – powiedział Malfoy cicho, jakby bardziej do siebie. – Ale… to nie może być takie proste. Takie banalne…
- Jaki skarbiec? – Harry zmarszczył czoło. – Twój?
- Nie, nie mój – odparł Malfoy i przeczesał włosy palcami. Podszedł do biurka, usiadł z powrotem na krześle i spojrzał na Harry’ego poważnie. – Powiem ci coś, Potter. Coś, czego widocznie nie odkryłeś, włócząc się nocami po Hogwarcie, chociaż myślałem, że poznałeś ten zamek jak nikt.
Harry miał już powiedzieć, że to tylko kwestia czasu, bo Hermiona właśnie dostała stos dokumentów i, jak ją znał, to pewnie wnikliwie je wertuje. Jednak widząc zaciętą miną Ślizgona, odpuścił i pochylił się w stronę Malfoya, zachęcając go skinieniem, aby mówił dalej.
- Pewnie wiesz jak wygląda salon Slytherinu? – zapytał Malfoy, a Harry niechętnie przytaknął. – Oczywiście, że wiesz. Cóż, w niczym nie przypomina tej waszej graciarni.
- Byłeś w Gryffindorze?! Ale… jak?
- A czy ja się ciebie pytam, Potter, jak włamałeś się do naszego Pokoju Wspólnego? Nie. I nic mnie to nie obchodzi. Ale wierz mi, kiedy kogoś obrażam, to znaczy, że mam jakieś pojęcie o tym, co mówię, a wasz salon miałem nieprzyjemność zobaczyć i naprawdę się dziwię, że nikt z was nie pomyślał o remoncie.
- Nie rozumiem, co wspólnego z twoją sprawą ma wygląd salonu Griffindoru? – Głos Harry’ego był wzburzony.
- Nic nie ma. Nie ze sprawą. Ale jeśli mam ci wyjaśnić ideę ślizgońskiej estetyki, to muszę porównać te dwa pokoje, choć oczywiście nie są do siebie podobne ani trochę. Na szczęście.
- Dokładnie – zgodził się Harry, nadal osłupiały na myśl o tym, że Malfoy plątał się po salonie Gryfonów.
Malfoy w tym czasie spokojnie kontynuował:
- Widzisz, nasz Pokój Wspólny był kiedyś bardzo podobny do waszego, nie w kolorach, ale w zaniedbaniu. Stare meble, zniszczone i zużyte przez całe pokolenia. Należało to zmienić, ale kto miał to zrobić, a co więcej, kto miał za to zapłacić? I trzeba wziąć pod uwagę, że Ślizgoni są z natury wybredni, więc oszukiwanie transmutacją nie przejdzie. Stąd zrodziła się myśl, że należy to zrobić samemu, zbierać fundusze i dbać o swój dom i o jego mieszkańców. Właśnie wtedy powstał ten skarbiec, ponad wiek temu, i służy mieszkańcom Slytherinu do dzisiaj. Chętni wpłacają tam sporo galeonów, niechętnie dają tyle, ile muszą, a korzysta cały dom. I wszyscy są szczęśliwi. Poniekąd.
- Poniekąd? Czyli są też nieszczęśliwi?
Malfoy prychnął.
- Nie każdy lubi się dzielić, a niektórzy nie mają czym. Są i tacy, co chcieliby wziąć. Dlatego potrzebne są zabezpieczenia, żeby nie można było brać ot tak. Krew… zabezpiecza.
Harry patrzył na Malfoya i wszystko mu się układało. To faktycznie było proste. Banalne.
- Jesteś gwarantem – powiedział.
- Dokładnie – przytaknął Malfoy.
- Dlaczego ty?
- Bo moja rodzina dała najwięcej. To taka ślizgońska sprawiedliwość, Potter. Ten rządzi, kto da więcej. Do tej pory nikt nie przebił hojności mojej rodziny, chociaż powiem ci, że Zabini był blisko – zaśmiał się Malfoy i wstał z krzesła. – Opowiedziałem ci o krwi, a teraz ty zrób coś dla mnie. Zaprowadź mnie do tej… do mojej asystentki. Muszę zamienić z nią kilka słów.
Harry pokręcił głową.
- Nie, nie musisz.
Malfoy zmrużył oczy.
- Zabraniasz mi rozmowy z własną pracownicą?
- Dokładnie. A nawet więcej: ja ci na tę rozmowę nie pozwalam.
Harry spodziewał się prychania i awantury. Oczywiście nie pomylił się.
- A kim ty, do diabła, jesteś, Potter?! – warknął Malfoy. – Jakim prawem mi czegoś zabraniasz?! Ja żądam, słyszysz mnie?! Żądam widzenia z tą zdradziecką hieną, a ty masz obowiązek zapewnić mi bezpieczeństwo podczas niego! To jest twój cholerny obowiązek, ty leniwy…
- Dość! – huknął Harry. – Ja decyduję, kto zobaczy się z zatrzymanymi, nie ty! Pogódź się z tym!
Malfoya zatkało. Zastygł z otwartymi ustami, zbyt porażony faktem, że ktoś na niego krzyknął, a w końcu podszedł blisko do Harry’ego i nachylił się nad nim z wściekłą miną.
- Tym razem ci odpuszczę, Potter – syknął. – Tylko tym razem. Ale ostrzegam cię, nie próbuj mną dyrygować. Nigdy.
- Aż się wzdrygnąłem – powiedział Harry spokojnie i od niechcenia zaczął oglądać swoją różdżkę. Po chwili podniósł wzrok na Malfoya i wskazał mu krzesło. – Siadaj. Jeszcze z tobą nie skończyłem.
- Doprawdy? To ciekawe, bo ja nie mam już nic do dodania.
- Ale ja mam. Co prawda odzyskałeś swobodę, ale za pewną… cenę.
Malfoy splótł ramiona i spojrzał prowokująco na Harry’ego.
- Cenę, Potter? Więc podaj swoją cenę.
Harry zacisnął usta.
- Zostanie na ciebie nałożone zaklęcie śledzące – powiedział szorstko. – Dla twojego bezpieczeństwa.
- Bezpieczeństwa… - Malfoy wypowiedział powoli to słowo, jakby je smakował. – Mam się dać ubrać w smycz za wątpliwą ochronę, tak?
- Masz pozwolić na zaklęcie, żeby aurorzy mogli podążać za tobą i to tylko do czasu, aż złapiemy napastnika.
- Mordercę, Potter – sprostował Malfoy.
Harry przytaknął.
- Jak wolisz. Póki co żyjesz…
- Jeszcze. A jeśli się nie zgodzę?
- Cóż, jest kilka innych opcji – powiedział Harry. – Mogę cię uziemić w domu, w jakimś nieznanym miejscu czy choćby tutaj. Ron nawet wspominał o celach na dole.
Malfoy zaśmiał się zimno.
- Nie wątpię, że Weasley najchętniej widziałby mnie za kratami. Musiał przeżyć nieopisany zawód, kiedy zostałem uniewinniony.
- Raczej utwierdził się w swoich poglądach. Czekam na twoją decyzję, Malfoy.
- Patrząc na to, jaki zostawiłeś mi wybór, to zaklęcie wydaje się być najlepszą alternatywą, więc…
- Tak?
Malfoy westchnął.
- Przynieś smycz, Potter.
CZYTASZ
Zakręty losu
FanfictionMoje dziecko dramione, moje pierwsze, najpierwsze. Wreszcie dodałam je tutaj! Niestety będą pojawiały się kwiatki typu literówki czy przecineczki, bo nie mam dosłownie kiedy poprawić całości. Przepraszam i mam nadzieję, że mimo wszystko czytanie będ...