20

4.7K 189 5
                                    


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Draco szedł wolno ciemną ulicą, rozglądając się ostrożnie na boki. Abbey Road była wyludniona po północy, ale nie czuł się sam. Dzięki zaklęciu Pottera wiedział, że przynajmniej dwóch aurorów podąża za nim, i chociaż nie mógł ich dojrzeć ani usłyszeć, to uczucie śledzenia wywoływało zimny dreszcz na jego plecach. Dalej nie mógł się przemóc, żeby docenić tę wątpliwą ochronę, a w tej chwili wręcz ją przeklinał, bo gdyby nie pilnujący go czarodzieje, miałby większą szansę na zdobycie informacji. Długo zbierał się do przyjścia tutaj, wiedząc, że prawdopodobnie robi właśnie to, czego absolutnie robić nie powinien. Tak, narażał się wracając w miejsce, w którym omal nie został zabity, ale wiedział też, że aurorzy nic tutaj nie znajdą. Nie znali ludzi, którzy mogliby im pomóc. Którzy chcieliby to zrobić.
Prychając cicho z irytacji, doszedł do małego baru, usytuowanego w piwnicy wysokiej kamienicy, i pchnął ciężkie drzwi. Od razu zaatakował go gwar ludzi, smród taniego tytoniu i równie taniego alkoholu. Ukrywając wyraz obrzydzenia, przesunął wzrokiem po rozbawionych gościach i kiedy dojrzał młodego mężczyznę, siedzącego na końcu baru, ruszył w jego kierunku.
Podszedł do niego i mężczyzna drgnął, widząc go.
- Pan Malfoy? – zapytał niepewnie. – Długi czas pana tu nie było… Miło mi…
Tak. Już od jakiegoś czasu nie był zmuszony do nocnych eskapad w celu odnalezienia Pansy.
- Daruj sobie, Shaw – mruknął Draco. – Nie przyszedłem tu paplać o pierdołach. Powiedz mi lepiej czy ktoś pytał ostatnio o mnie lub o Pansy.
Shaw spojrzał na niego przekrwionymi oczami i uśmiechnął się znacząco.
- Może. Ale wie pan, panie Malfoy, że tutaj informacje są jedyną wartością, więc…
Draco sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął sakiewkę. Rzucił ją mężczyźnie na kolana i zmrużył oczy.
- Masz. I lepiej, żebyś miał coś ciekawego do powiedzenia – ostrzegł.
Shaw podniósł sakiewkę i zadowolony jej ciężarem, uśmiechnął się szerzej.
- Może znajdziemy jakieś odosobnione miejsce? – zaproponował i zadzwonił schowanymi w miękkiej skórze galeonami. – Ja stawiam.
- Obejdzie się. – Draco nie miał zamiaru niczego pić w tej spelunie. Dojrzał w rogu wolny stolik i ruszył w jego kierunku. Shaw poszedł za nim, rzucając jeszcze szybkie zamówienie barmanowi.
Kiedy zajęli miejsca, Draco podniósł głowę i omiótł Shawa wyniosłym spojrzeniem.
- Więc? Pojawił się ktoś ciekawski?
- Poza aurorami?  Nie. – Shaw pokręcił głową. – Poza nimi nikt nie pytał o pana czy Pan… pannę Parkinson – poprawił się szybko, widząc ostrzegawczy wzrok. – Nikt inny o was nie pytał, przynajmniej ja nic o tym nie wiem.
Draco pochylił się w jego stronę, ściągając brwi.
- Chcesz mi powiedzieć, że zapłaciłem ci tyle galeonów za tę jedną, oczywistą odpowiedź? Nie możesz być aż takim idiotą, Shaw.
- Cóż, nie wiem, czy to ważne, ale jakiś tydzień temu zjawił się tu pewien mężczyzna, który był zainteresowany pewną uzdrowicielką…
- Uzdrowicielką? – Draco zrobił się czujny.
- Tak, uzdrowicielką z Munga… Tą znaną, Granger.
- Czego chciał?
Shaw wzruszył ramionami, nie widząc gniewu w oczach Malfoya.
- Pytał, gdzie mieszka. Wielu z nich – wskazał na salę – zna ją z gazet, a kilku poznało osobiście, w szpitalu, ale… - Shaw zawahał się.
- Ale? Mówże wreszcie! – Draco tracił cierpliwość.
- Ale nikt nie wie, gdzie ona mieszka, więc odszedł z niczym. Był bardzo niezadowolony.
- Domyślam się – mruknął Draco i już miał zapytać o wygląd tego typa, ale poczuł coś, co sprawiło, że zesztywniał.
Miękki, niewidoczny dla niego materiał, musnął jego łydkę, osłoniętą cienkim materiałem spodni. W pierwszej chwili poczuł wściekłość na tak bezczelne podsłuchiwanie, ale w następnej zmusił się do spokoju i spojrzał ponuro na Shawa.
- Gdybyś miał coś do dodania, wyślij mi sowę – powiedział cicho i wstał, szybko zmierzając do drzwi.
Wyszedł na zewnątrz, wciągając mocno mroźne powietrze. Ruszył wolno brukowaną uliczką, nasłuchując uważnie. Tak, chwilę później rozległy się za nim ciche kroki. Stanął raptownie i z satysfakcją odnotował paskudne przekleństwo, dobywające się zza niego. Odwrócił się na pięcie i złapał szybko miękki materiał. Pociągnął go i sekundę później stał oko w oko z wkurzonym Harrym Potterem.
- Albo nie masz nic ciekawszego do roboty, albo masz jakieś chore fantazje ze mną w roli głównej, Potter – powiedział, uśmiechając się krzywo.
Potter obrzucił go wściekłym spojrzeniem i zwinął pelerynę niewidkę, chowając ją po płaszcz.
- Malfoy…
- Chyba powinienem się czuć zaszczycony, że główny auror pilnuje mojego tyłka. Tylko wiesz co, Potter? Przeszkadzasz! Jak zwykle! – wysyczał i wyciągnął paczkę papierosów. – Skąd wiedziałeś, hm? To nie ty szedłeś za mną wcześniej i zjawiłeś się zdecydowanie za szybko, więc powiedz mi, skąd wiedziałeś, że tu będę?
Potter odwrócił wzrok, oglądając szyld mugolskiej knajpy.
Draco zaśmiał się cierpko.
- No nie. Ta wasza pieprzona lojalność. Tylko jedna osoba mogła się domyślić, że zacznę węszyć, i uwierz mi, i tak jej się za to oberwie. Możesz spokojnie przestać bronić Granger i powiedzieć wprost, że to ona w swojej bzdurnej trosce dała ci o tym znać.
- Martwi się o ciebie – powiedział Potter. Jego ton był jakby oskarżycielski.
- Taak – mruknął Draco. – Aż za bardzo, jak widać. Ile podsłuchałeś?
- Wystarczająco. Musimy pogadać.
Draco skinął głową.
- Owszem, Potter. Ale zgodzisz się ze mną, że raczej nie powinniśmy robić tego tutaj.
Potter skinął głową i wyciągnął do niego rękę.
- Nie. – Draco skrzywił się. – Twoje biuro jest tak niegustowne, że wolałbym tam nie wracać. – Uniósł dłoń i spojrzał na zegarek. – Hm, moja osobista lekarka ma teraz nocną zmianę, a skoro i tak musi dowiedzieć się pewnych rzeczy, to chyba możemy jej złożyć wizytę?
- W porządku – odparł Potter. – Widzimy się w szpitalu.
Draco skinął głową i deportował się z trzaskiem.
Chwilę później stał w ciemnej uliczce, na wprost wejścia do szpitala, a Potter pojawił się obok niego. Bez słowa ruszyli do wejścia i kiedy przekroczyli magiczną szybę, Draco uśmiechnął się do recepcjonistki.
- Gdybyś mogła zawołać uzdrowicielkę Granger, bylibyśmy ci bardzo wdzięczni.
Raisa rozpromieniła się i podeszła szybko do kominka. Przez moment rozmawiała z kimś, a potem odwróciła się do mężczyzn i wskazała im korytarz prowadzący do gabinetów uzdrowicieli.
- Pani Granger zaraz zejdzie – powiedziała. – Prosi, żeby panowie na nią poczekali chwilę.
Draco pokręcił głową.
- Granger mnie o coś prosi… Niesłychane – mruknął i ruszył we wskazanym kierunku.
Potter poszedł za nim z zamyśloną miną. Nagle zatrzymał się i złapał Draco za ramię.
- Malfoy, trzeba ją ukryć. Ona nie przyjmie tego zbyt dobrze.
- Bzdury. Jest tak racjonalna, że sama wlezie w mysią norę, jeśli ją grzecznie poprosisz – syknął Draco i uwolnił ramię z uścisku Pottera.
- W jaką norę? – usłyszał cichy głos za plecami. – Co wy znowu kombinujecie?
- Hermiona. – Potter uśmiechnął się łagodnie. – Musimy z tobą porozmawiać.
Draco przewrócił oczami na jego niemal błagalny ton.
- Wpuść nas do swojej jaskini, Granger. Mamy sprawę.
Prychnęła, ale położyła dłoń na drzwiach, zwalniając je z magicznej blokady. Weszła do gabinetu, wskazała im fotele i usiadła w swoim, patrząc na nich z ciekawością.
- No? Co takiego się stało?
- Poza tym, że jesteś paskudnym donosicielem? – zapytał Draco. – Cóż, widzisz, jest taki mały problem…
- Ten typ cię szuka – wypalił Potter. – Teraz szuka ciebie, Hermiona.
- Cóż za delikatność, Potter…
- O czym wy, do jasnej cholery, mówicie?!
Hermiona spojrzała groźnie na mężczyzn i zmarszczyła brwi.
- Kto mnie szuka? Skąd o tym wiecie? Malfoy, coś ty znowu narobił?!
Malfoy posłał jej złe spojrzenie i zmrużył oczy.
- Cóż, Granger, wygląda na to, że mój niedoszły zabójca jest teraz bardzo zainteresowany tobą. Szuka cię.
Pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. Szuka jej? Morderca? Przecież ona nie zrobiła nic złego… Zupełnie skołowana, spojrzała ze strachem na Harry’ego.
– On mówi prawdę? – zapytała słabym głosem.
Zobaczyła, jak przyjaciel przytakuje i przymknęła powieki. Merlinie. Dlaczego?
- Dlaczego? – powtórzyła pytanie na głos. – Czy zrobiłam coś? Ja… dlaczego?
- Pomogłaś mi – powiedział Malfoy, nim Harry zdążył odpowiedzieć. – Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Widocznie za bardzo się… zbliżyliśmy i musiał jakoś to zauważyć.
Hermiona chciała zaprzeczyć, że wcale nie zbliżyli się na tyle, żeby ktoś to zauważył, ale dojrzała potwierdzenie w oczach Harry’ego i opuściła szybko głowę, dostrzegając coś jeszcze. On ją potępiał.
Zmarszczyła gniewnie brwi i poderwała z powrotem głowę.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz, Harry? – zapytała zdenerwowana. – Winisz mnie?
- Cóż, to nie ja chadzam na randki z Malfoyem…
- To nie są randki! – krzyknęła.
- Tak? – Harry uniósł brwi z ciekawością. – To jak nazwiesz te wasze nocne popijawy?
- Popijawy? Harry… - Hermiona poczuła się upokorzona. – My nie…
- Gówno cię to obchodzi, Potter – wysyczał Malfoy. – Jesteśmy dorośli, a ty nie masz prawa się wtrącać tylko dlatego, że twoje pieski śledzą mnie na każdym kroku! Jeżeli do tego używasz zaklęć namierzających, to już wiem, dlaczego to niby-śledztwo stoi w miejscu! Masz szukać mordercy, a nie zajmować się moim prywatnym życiem.
- To jest moja przyjaciółka! – powiedział ostro Harry. – Jeżeli nie widzi, że robi źle i do tego naraża się dla ciebie, to mam obowiązek jej to uświadomić! Sam przyznałeś, że to z twojej winy ten drań jej szuka!
Hermiona westchnęła.
- Harry, to nie jest wina Malfoya – powiedziała łagodnie.
Odwrócił się w jej stronę i spojrzał na nią ze złością.
- Nie? Tak sama z siebie plątasz się po Londynie i upijasz co drugi wieczór?
- Nie uważam, żeby to była twoja sprawa, Harry…
Malfoy prychnął kpiąco.
- On po prostu myśli, że ma na ciebie monopol. Że nikt inny poza kilkoma wybrańcami nie ma prawa zbliżyć się do ciebie, a już zwłaszcza ja. Nie jest tak, Potter? Nie czujesz się wkurzony, że taka szanowana Gryfonka zadaje się z takim dwulicowym Ślizgonem jak ja? Do tego, to przecież twoja przyjaciółka. Twoja własna, śmiem dodać. Dorośnij, Potter. Nie wtrącaj się w życie innych ludzi.
Harry pokręcił głową.
- Ja tu czegoś chyba nie rozumiem. Jeszcze niedawno nie mogliście na siebie patrzeć, a teraz ot tak umawiacie się na kolacyjki… O co chodzi? I czy te wasze spotkania są warte tego, żebyś została zaatakowana? – spojrzał pytająco na Hermionę. – Naprawdę aż tak są ważne, żebyś ryzykowała?
- Nie ryzykowałam…
Śmiejąc się z niedowierzaniem, Harry potrząsnął głową.
- Nie? No to powiem ci, że jakiś dziwny typ bardzo chce dostać twój domowy adres, a znając twoje szczęście, to pewnie ten sam drań, który próbuje sprzątnąć Malfoya. Czy potrzeba dużo rozumu, żeby pojąć, że wyjścia z Malfoyem nie są rozsądne, a przynajmniej nie do czasu, aż znajdziemy tego mordercę?
Hermiona spojrzała rozwścieczona na przyjaciela. Miała ochotę go uderzyć. Ona zawsze rozumiała jego powody, nie oceniała go, tylko pozwalała podążać swoją drogą, a on teraz próbuje narzucić jej swoją wolę? Z jakiej racji? I dlaczego ją ocenia? Ocenia? Przecież Harry kpi z niej po prostu.
- Tak nie będziemy rozmawiać – powiedziała zimno. – Jesteś moim przyjacielem, ale nie masz prawa mną dyrygować. Powiedz, co masz do powiedzenia, i wynoś się z mojego biura.
Harry zmarszczył czoło i spojrzał na nią zdziwiony.
- Wyrzucasz mnie przez Malfoya? Hermiona…
- Powiedz swoje, Potter, i zabieraj się, inaczej ja cię wyrzucę – wtrącił Malfoy przesadnie łagodnym tonem.
- Nie odzywaj się! – Harry obrzucił go wściekłym spojrzeniem. – To nie jest twoja sprawa.
- I tu się mylisz, Potter. Jeżeli masz zamiar znęcać się nad Granger, bo kilka razy wypiła ze mną drinka, to to jest absolutnie moja sprawa.
- Możemy pogadać na osobności? – Harry zwrócił się do Hermiony.
- Żebyś mógł obrażać ją bez świadków? – Malfoy uniósł brwi.
- Nie udawaj, że jej bronisz – zaszydził Harry. – Kto jak kto, ale to ty, Malfoy, z radością uprzykrzałeś jej życie.
Teraz obaj patrzyli na siebie z taką nienawiścią, że Hermiona miała wrażenie, jakby cofnęli się do czasów szkolnych, tylko powód ich kłótni był absurdalnie nie na miejscu. Harry poczerwieniał na twarzy i była pewna, że ściskał różdżkę, ukrytą w kieszeni płaszcza, a Malfoy rewanżował mu się zimnym spojrzeniem, nie odpuszczając. Czuła, że jeżeli czegoś nie zrobi, to zaraz zaczną rzucać w siebie urokami. Jak doszli do takiej idiotycznej sytuacji?
- Malfoy, Harry – powiedziała spokojnie, ściągając na siebie ich spojrzenia. – Nie przyszliście tu po to, żeby się bić, prawda?
- Obraża cię – warknął Malfoy.
- Bo on cię naraża! – krzyknął Harry.
Hermiona potrząsnęła głową.
- O tym chcieliście ze mną rozmawiać? Chyba nie – mruknęła i przeczesała dłonią włosy. – Może zaczniemy od początku, dobrze? Nie mam całej nocy.
Harry wyciągnął rękę z kieszeni, a Malfoy wzruszył ramionami.
- Dobrze. Czego się dowiedzieliście?
Harry spojrzał na nią z namysłem, w jego zielonych oczach nadal czaiła się złość.
- Ktoś cię szuka. Myślę, że to ten tym, który poluje na Malfoya...
Przerwało mu ciche prychnięcie.
- Myślisz? Przecież to oczywiste!
- Możesz się nie wtrącać? – Harry spiorunował go wzrokiem. – Hermiona, czy ona naprawdę musi tu być?
- Cóż, przecież to głównie o niego chodzi, więc nie widzę powodu, żeby go wypraszać.
Malfoy spojrzał na Harry’ego z satysfakcją.
- Właśnie, Potter. Poza tym, gdyby nie ja, to guzik byś wiedział. I tak niewiele się dowiedziałem, bo jak zwykle postanowiłeś się wtrącić…
- Malfoy…
- Dość! – Hermiona poczuła, że jej skronie pulsują z bólu. – Jesteście nieznośni. Obaj. Najpierw mówi jeden, a potem drugi, inaczej zwariuję, próbując was zrozumieć!
Malfoy sapnął i wykonał niedbały ruch ręką.
- To mów, aurorze – zakpił i podszedł do szafki w rogu gabinetu, przeglądając jej zawartość. Po chwili wyciągnął butelkę Ognistej i wrócił z powrotem do biurka.
Harry westchnął i spojrzał na Hermionę.
- Musisz się ukryć – powiedział ponuro. – Nie jestem w stanie zapewnić ci należytej ochrony, kiedy mam do pilnowania Malfoya.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Jak to ukryć? Gdzie? Harry, ja mam pracę, nie mogę tak po prostu zniknąć…
- Musisz – odparł. – Nie możesz się narażać.
Spojrzała na Malfoya, który uniósł w górę butelkę w geście zaproszenia. Skinęła głową i przyjęła od niego ciężką szklankę. Upiła spory łyk i westchnęła. Nie chciała się ukrywać, nie chciała już nigdy czuć takiej cholernej niemocy jak wtedy, gdy chowali się przed Voldemortem, uciekając po całej Anglii. Pamiętała uczucie osaczenia, niepewności. Nie chciała znowu czuć się zagrożona.
Znowu popatrzyła na Malfoya i pomyślała, że jemu też nie było łatwo. Minęło sporo czasu, odkąd musiał żyć w ciągłym napięciu, i chociaż wiedziała, że jest wściekły z tego powodu, to mimo wszystko poddał się losowi i tkwił w ukryciu, czekając, aż sytuacja się rozwiąże.
To wszystko przez Malfoya – tak powiedział Harry. Nawet Malfoy to przyznał, ale ona tak nie myślała. Nie mogła obwinić Malfoya bez przyznania się do własnej winy. Tak, chyba byli zbyt lekkomyślni, nie biorąc pod uwagę, że ich wyjścia zostaną zauważone. A przecież ten drań zaatakował Pansy – jedyną przyjaciółkę Malfoya. Dlaczego miałby oszczędzić ją, Hermionę, jeśli zauważył, że zbliżyła się do niego? Ale to nie była wina Malfoya… Cóż, nie tylko jego.
Przeniosła wzrok na Harry’ego. Wpatrywał się w nią, czekając na jej decyzję. Miała ochotę roześmiać się histerycznie. Czy istniał jakiś wybór? Mogła się ukryć albo świadomie wystawić na ryzyko. Ile miała rozsądku? Albo odwagi, jeśli tak na to spojrzeć? Malfoy już się nie ukrywał. Miał ochronę w postaci aurorów, owszem, ale świadomie podjął ryzyko wyjścia z ukrycia, wiedząc, że sama aurorska ochrona może nie wystarczyć. Czy ona była na tyle silna? No i Harry powiedział, że nie będzie w stanie zapewnić jej takiego bezpieczeństwa…
Nagle przypomniała sobie zebranie aurorów, w którym uczestniczyła. Przypomniała sobie argument, że póki Malfoy będzie w ukryciu, to nie znajdą napastnika. Czy z nią nie było tak samo? Przecież jeżeli zniknie, to ten drań nie będzie miał powodu, żeby się pokazać. Harry chciał ją chronić, schować ją i  nie narażać na niebezpieczeństwo. Z Malfoyem nie miał podobnych obiekcji. Poczuła niechęć, kiedy to pojęła. Tak, Malfoy mógł być przynętą, nie był w końcu nikim bliskim, ale Hermionę trzeba strzec, bo jest przyjaciółką.
Zrobiło jej się niedobrze i nie miało to nic wspólnego z whisky, którą gwałtownie wypiła. Odstawiła szklankę na biurko z głośnym hukiem i podniosła ostry wzrok na przyjaciela.
- Nie – powiedziała pewnym głosem. – Nie schowam się.
- Hermiona, czy ty nie rozumiesz… - zaczął Harry, ale przerwała mu, potrząsając głową.
- Wszystko rozumiem, Harry. Chyba nawet więcej, niż ty. Nie ukryję się.
Malfoy podszedł z butelką i dolał jej whisky, patrząc na nią z ukosa.
- Granger, powinnaś posłuchać Pottera – mruknął. – Rzadko ma rację, ale akurat tu się z nim zgodzę.
- Nie. Skoro ty możesz się narażać, to ja też.
W oczach Harry’ego pojawił się wyraz zrozumienia. Zmarszczył czoło.
- Hermiona, to nie jest tak. Malfoy jest chroniony, zawsze ktoś jest przy nim. Nie narażamy go…
- Nie? – Uśmiechnęła się łagodnie i podniosła szklankę. – W takim razie, jeśli będę cały czas w pobliżu Malfoya, to też będę bezpieczna, prawda? – zapytała, ignorując osłupiały wyraz twarzy obu mężczyzn. – No przecież sam mówiłeś, Harry, że aurorzy pilnują go na każdym kroku, tak? Jeśli będę blisko niego, nie powinna stać mi się krzywda.
Harry zacisnął usta, zirytowany jej argumentacją.
Malfoy usiadł w fotelu obok Harry’ego i uniósł brwi.
- Granger, chcąc być w pobliżu mnie cały czas, musiałabyś ze mną zamieszkać… - powiedział z wahaniem.
Prychnęła.
- Cóż, ty mogłeś demolować moje mieszkanie, to ja również mogę się rozpanoszyć w twoim – powiedziała spokojnie, bynajmniej niezawstydzona faktem, że praktycznie wprasza mu się do domu.
- No, niby racja – przyznał Malfoy – ale nie jestem pewien, czy będę tak łagodnym gospodarzem jak ty.
Machnęła ręką.
- O to się nie martw. Jeżeli tylko nie będę musiała siedzieć w zamknięciu, jestem w stanie znieść twoje komentarze. W sumie, to już do nich przywykłam.
- Przecież to kompletne szaleństwo! – krzyknął nagle Harry, zrywając się z fotela. – Jak ty sobie to wyobrażasz? Malfoy ma z tobą chodzić do pracy czy jak?
- Podzielę się gabinetem. Tu jest dość miejsca dla nas obojga, a Malfoy może pracować wszędzie, więc myślę, że to nie będzie problem.
- Granger, ja mam sporo papierów…
- Wiem. Widziałam. Nie zapominaj, że mieszkałeś u mnie.
- Hermiona, pomyśl – nalegał Harry. – Przecież to niedorzeczne, żebyś mieszkała z Malfoyem. Napastnik zna jego adres…
- Przecież jego mieszkanie jest pilnowane. Czy nie będę tam bardziej bezpieczna niż w swoim własnym?
Harry spojrzał w bok.
- Cóż, miałem zamiar umieścić cię gdzie indziej…
- Tak? Gdzie?
Nie była pewna, ale Harry chyba się zaczerwienił.
- No powiedz – nalegała.
Spojrzał na nią z obawą.
- Na Grimmauld Place – powiedział na wydechu.
- Co takiego?! Chyba oszalałeś! W życiu! Nie zamkniesz mnie w tym ponurym gmachu, zapomnij! – krzyknęła i wstała. – Jak mogłeś nawet pomyśleć, że zamieszkam w towarzystwie tej starej wiedźmy, wrzeszczącej z portretu jak opętana? I co masz przeciwko, żebym przeniosła się do Malfoya? Jakoś nie miałeś szczególnych obiekcji, kiedy mi go wpakowałeś do domu!
- Ja… - Harry zawahał się i spojrzał na Malfoya, jakby w nim szukał ratunku.
- Na mnie nie patrz, Potter. Jakby nie było, ona ma rację.
- Ale to nie jest właściwe…
Przerwały mu zgodne prychnięcia.
- Ale było wygodne, kiedy potrzebowałeś ukryć Malfoya, prawda? Zresztą jemu to nie przeszkadza, więc powinieneś być zadowolony, że rozwiązujemy ten problem za ciebie. Będę miała ochronę, a ty będziesz miał dwa wabiki dla tego gada.
Harry pokręcił głową i westchnął.
- W ogóle tego nie widzę – powiedział. – To nie jest dobre rozwiązanie.
Hermiona spojrzała na niego twardo.
- To jedyne rozwiązanie, na jakie się zgodzę, Harry. Oczywiście, jeżeli Malfoy też wyrazi zgodę. – Zerknęła niepewnie na blondyna.
Malfoy wzruszył ramionami.
- Przynajmniej nie będę musiał płacić majątku za knajpy, żeby się z tobą upić, Granger.
- No wiesz! A mówiłeś, że to ja jestem sknera!
- Bo jesteś. Ale pomogę ci, jeśli podzielisz się gabinetem.
Przytaknęła.
- Nie ma sprawy. Tylko nie rób tu bałaganu, bo ja…
- Tak, tak. Nie znosisz bałaganu. Postaram się. To co, Potter? Chyba się dogadaliśmy?
- Chyba WY się dogadaliście – mruknął Harry, wyraźnie zniechęcony. – Pomyślimy, jak cię ochronić lepiej, Hermiono, na najbliższym zebraniu aurorów. Do tego czasu, cóż… możesz przebywać z Malfoyem.
- Dzięki za błogosławieństwo, Potter. – Malfoy przewrócił oczami. – Zbytek łaski.
Hermiona w pełni się z nim zgadzała. Nie miała pojęcia, że Harry jest tak zaborczy w stosunku do niej. Och, wiedziała, że nie jest to zaborczość powodowana jakimiś romantycznymi uczuciami, a raczej przyjacielską więzią, ale mimo wszystko zaskoczył ją. I rozdrażnił, jeśli miała być szczera. Gdzie był, kiedy Ron ją zdradzał? Kiedy potrzebowała go najbardziej? Teraz martwi się o jej mieszkanie z Malfoyem? Nie miał powodu. Znała Malfoya. Teraz nawet lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. I ten Malfoy, którego poznała ostatnio, na pewno by jej nie skrzywdził.
Spojrzała na Harry’ego i skrzywiła się.
- To moja decyzja, Harry – powiedziała cicho. – Szkoda, że moje wybory traktujesz jak zło konieczne, podczas gdy…
Chciała mu wypomnieć, że wszelkie wybory Rona były jak najbardziej akceptowane i zrozumiane, ale machnęła na to ręką. Nigdy nie zrozumie, dlaczego Harry tak niesprawiedliwie do nich podchodził. Dlaczego Ronowi zawsze można było więcej.
- Wracam do pracy – powiedziała zrezygnowanym głosem i ruszyła do drzwi. W progu odwróciła się i spojrzała na Malfoya.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, to przeniosę się do ciebie rano, zaraz po pracy.
Mrugnął do niej i uśmiechnął się krzywo.
- Będę czekał z niecierpliwością, Granger.
- Już w to wierzę – mruknęła i zniknęła za drzwiami.
Draco patrzył chwilę na puste miejsce, gdzie przed chwilą stała i zastanawiał się, co by powiedziała, gdyby przyznał, że nie żartował. Potem odwrócił się do Pottera i zmarszczył brwi.
- Stracisz ją, jeśli dalej będziesz takim dupkiem – powiedział. – A to, co robimy prywatnie, nie jest twoją pieprzoną sprawą. Nie wtrącaj się, Potter. Dobrze ci radzę.
Spodziewał się klątwy albo chociaż obelg, ale Potter spojrzał na niego uważnie i pokręcił głową, jakby nie mógł czegoś pojąć.
- Nie rozumiem tego, co jest między wami, Malfoy, i nie podoba mi się, że coś w ogóle jest, cokolwiek by to nie było. Wiedz tylko jedno, jeżeli w jakiś sposób ją skrzywdzisz, zniszczę cię. Zrobię to i będę miał w dupie konsekwencje. Ona już prze ciebie płakała, wiesz? Lata temu, w szkole. To było straszne. Niszczyłeś ją raz za razem, wyzywałeś, wyszydzałeś. Jeśli zobaczę, że ją zraniłeś, drogo mi za to zapłacisz – wysyczał Potter i wyszedł szybko, trzaskając drzwiami.
Draco został sam w gabinecie, za bardzo osłupiały, żeby też wyjść. Podszedł do biurka, usiadł w fotelu i sięgnął po butelkę z whisky, nalewając sobie pełną szklankę. Pił cierpki alkohol, wciąż myśląc nad słowami Pottera i krzywiąc się, kiedy wyobrażał sobie łzy Granger. Dwa razy widział, jak płakała, i oba próbował wyrzucić z pamięci. Raz, kiedy umarł jej ojciec, i jeszcze jeden, dużo wcześniej, kiedy na jego oczach poddawano ją torturom.
Dopił whisky i obiecał sobie, że przez niego Granger na pewno nie będzie już płakała. Nigdy więcej. I nie dlatego, że tak sobie życzył ten rozczochrany dupek.

Zakręty losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz