26

3.9K 187 8
                                    


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Hermiona spojrzała krytycznie w lustro i zmarszczyła brwi. Wyglądała… dobrze. Tak, wszystko na swoim miejscu: fioletowa sukienka wdzięcznie spływała do stóp, a upięte na bok loki delikatnie okalały jej twarz. Wysokie szpilki były piekielnie niewygodne, ale wyglądały elegancko i dodawały jej tych kilka centymetrów, których poskąpiła natura.
Tak, wszystko było idealne… poza tymi zmarszczonymi brwiami, nad którymi nie umiała zapanować. Spróbowała się uśmiechnąć, jednak jej usta wykrzywiły się w wymuszonym grymasie, który tylko szpecił twarz.
Westchnęła z frustracją i wzięła głęboki wdech. Nic nie mogła poradzić na to, że nerwy zżerały ją od środka, a dłonie cały czas były zaciśnięte.
Usłyszała zegar wybijający godzinę dwudziestą i podniosła z toaletki torebkę, ostatni raz patrząc w lustro. Już czas.

*

Draco przyzwyczaił się już do ciągłej obecności obcych ludzi w jego mieszkaniu, jednak takiego tłumu jeszcze u siebie nie widział. Matka, ojciec, aurorzy, Pansy i, ku jego zdziwieniu, Moore… Wszyscy kręcili się tam i z powrotem, wchodzili, wychodzili, przechodzili… Salazarze, poczuł, że jeszcze chwila, a wybuchnie.
Gdzie, do cholery, jest Granger?!
Chciał już wyjść, chciał, żeby inni stąd wyszli.
Zegar wybił dwudziestą, a jej dalej nie było widać. Zacisnął usta i ruszył z ponurą miną w stronę schodów. Zanim wszedł na pierwszy stopień, ktoś złapał go za ramię i zatrzymał w miejscu.
- Zaraz będzie.
Odwrócił się i zobaczył Ginny Weasley patrzącą na niego z uśmiechem.
- Już powinniśmy wychodzić – mruknął.
Skinęła głową.
- Jestem pewna, że Hermiona to wie. Daj jej chwilę… O, proszę. I jest.
Poszedł za spojrzeniem czarownicy i ujrzał Granger, niepewnie schodzącą po krętych schodach. Z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk, ale był pewien, że układają się w jakieś dosadne przekleństwo. Zerknął niżej i zobaczył wysokie, czarne szpilki.
Uśmiechnął się mimowolnie, bo nie pamiętał, żeby chodź raz widział Granger na obcasach. Tak, musiała przeżywać katusze w tych butach.
Podniósł głowę, kiedy stanęła przed nim, i uniósł brwi, widząc jej zmrużone oczy.
- Ani słowa! – syknęła.
Chrząknął.
- Oczywiście, ale…
- Milcz, wystarczy, że muszę znosić te buciory.
- To po co je zakładałaś?
Westchnęła i złapała się poręczy.
- Bo są takie efektowne i eleganckie – prychnęła. – Przynajmniej tak twierdzi twoja matka! Nie pomyślałam, że przez moją uprzejmość skończę z połamanymi nogami.
Złapał jej rękę i ścisnął lekko. Drżała i to bynajmniej nie ze złości. Zbyt dobrze ją znał, żeby kupić te lamenty na temat butów. Ona się bała i pokrywała przerażenie złością, której w ogóle nie było widać w jej oczach. Tam był tylko strach.
- Nie martw się – powiedział cicho. – Jest tu tylu aurorów, cały czas będą obok nas, nie masz się czego bać.
- Ja się wcale nie boję – wpadła mu w słowo. – Ja tylko…
- Tak?
Pokręciła głową, patrząc w bok.
- Chodźmy już – poprosiła.
- Zaczekaj.
Uniósł skraj jej sukni, zarabiając oburzona sapnięcie.
- Malfoy! Zgłupiałeś? Co ty…?
Machnął różdżką, wskazując na jej buty. Po chwili uniósł głowę, śmiejąc się z jej szoku.
- Och – szepnęła.
- Lepiej? Teraz buty powinny być miękkie jak puch.
Skinęła głową, patrząc na swoje buty.
- Skąd znasz takie zaklęcia?
Wzruszył ramionami.
- Dorastałem wśród arystokracji, Granger. Wygoda przede wszystkim.
- No tak… cóż, dziękuję. Szkoda, że twoja matka nie powtórzyła mi tego zaklęcia.
- Pewnie myślała, że je znasz.
Popatrzyła na niego sceptycznie, ale nie odezwała się już, tylko ujęła jego ramię, ruszając do przodu.

*

Sala Balowa w Ministerstwie Magii wyglądała wspaniale. Girlandy zielonych krzewów pięły po łukach podtrzymujących wysokie sklepienie, a z sufitu padał zaczarowany śnieg, sprawiając wrażenie, jakby znaleźli się pośrodku lasu. Okrągłe stoliki ustawione były wokół parkietu, przy którym przygrywała trzyosobowa orkiestra. Z prawej strony Hermiona zauważyła trzy wyjścia, prawdopodobnie na wyczarowany na tę okazję taras, z lewej ciągnął się szeroki bar, zaopatrzony w setki butelek.
Kiedy mijali wysokie drzwi wejściowe, Hermiona poczuła, jak przeniknęły ją ciepłe prądy. Spojrzała na Malfoya z pytaniem w oczach.
- To te zaklęcia aurorów – powiedział cicho.
Kiwnęła głową, jednak nie poczuła się pewniej. Czyż nie obeszła wielu zaklęć jeszcze jako nastolatka?
- Tam siedzimy. – Obok niej stanęła Ginny i wskazała stolik na końcu sali.
Daleko od drzwi – pomyślała Hermiona. W razie niebezpieczeństwa mogą nie zdążyć się wydostać. Kiedy ruszyli w stronę stolika, jej myśli zeszły na inną sprawę. Wszyscy się na nich gapili. Widziała odwracające się w ich stronę głowy, na plecach czuła ciekawskie spojrzenia mijanych ludzi.
- Jesteśmy jakąś cholerną sensacją – szepnęła.
Malfoy skinął głową i odsunął jej krzesło.
- Taki był plan. I, jak widać, działa. Odpręż się, Granger, i uśmiechnij. W końcu jesteś we mnie zakochana, pani doktor.
Przewróciła oczami i usiadła, wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Do bólu – sapnęła cicho.
Mrugnął do niej i skinął na kelnera.
- Whisky dla mnie i szampan dla pani – powiedział, po czym usiadł obok niej z uśmiechem. – Co? Czemu się tak krzywisz?
- Nie cierpię szampana – syknęła. – I ty dobrze o tym wiesz.
- Odpręży cię. Bąbelki działają cuda, wierz mi.
- Wolę nie – odparła i odwróciła do Harry’ego, który usiadł obok niej.
- Długo to wszystko będzie trwało? – zapytała.
Harry wzruszył ramionami.
- Kilka godzin, jak zwykle…
- Ja pytam o…
- Wiem. Zobaczymy.
Zmarszczyła brwi, niezadowolona. Powinni ustalić jakiś limit czasu, chyba nie będą tu siedzieć nie wiadomo ile, czekając na Merlin wie co? A może będą? Może mieli tu tkwić choćby i do rana, czekając, aż Goyle się pojawi?
Poczuła zimne dreszcze i sięgnęła po kieliszek z szampanem. Piła go małymi łykami, patrząc jak sala wypełnia się czarodziejami. Nim minęło pół godziny, wszystkie stoliki były zajęte, a minister wkraczał na podium, zaczynając przemowę. Dwadzieścia minut później rozległy się brawa, a na stolikach pojawiły się pierwsze dania. Na sali zrobiło się gwarno i wesoło.

Zakręty losuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz