7. Chłopaki. Musimy gdzieś podjechać...

1.7K 111 54
                                    

***

Rozdział opisywany jest z perspektywy Travisa, więc pojawiają się tu przekleństwa.

Zapraszam do czytania :)  

***

          Wraz z grupką znajomych znajdowałem się na ,,Utracie''. Jest to plac wylany asfaltem. Są tu gdzieniegdzie betonowe klocki, na których przesiadujemy i pijemy piwo. Dojeżdża się do niego przez las. Dookoła naszego miejsca rosną krzaki, więc nie widać tego miejsca z drogi. Natknąłem się na ten plac z Joelem i Owenem, gdy miałem piętnaście lat. Jeździliśmy autem bez celu, które zwinąłem spod domu ojcu. Dojechaliśmy na koniec Kempston i zobaczyliśmy tę polną drogę. Od tego czasu siedzimy tutaj. To miejsce ma w sobie jakiś urok i mrok.

- Olivia napisała, że za tydzień u nich impreza w szkole –oznajmiłem.

- To ta tleniona blondynka? - spytał Joel, kładąc piwo na betonowym klocku.

- Taa...

Joel wzdrygnął się jak usłyszał o dziewczynie.

- Dalej się zastanawiam jak mogłeś ją ruszyć. Pewnie na poduszce masz odbitą jej twarz, od tej tapety.

- Można tak powiedzieć – powiedziałem, wybuchając śmiechem.

- To co idziemy na tę imprezkę? - spytał mnie mój dobry kolega.

- Pewnie, że tak. Szykuj już jakieś lateksowe wdzianko – oznajmiłem ze śmiechem.

Mam zamiar iść tylko ze względu na to, aby wkurzyć dziewczynę, która siedzi do tej pory mi w głowie. Jeszcze mi nie przeszło. Dopiero jak ją zniszczę, wtedy zaznam trochę spokoju, by później znowu szukać jakąś kruchą laleczkę. Śmieszne jest to, że robię tak przez dziewczynę. To była moja pierwsza miłość. Emily Jones. Moja śliczna krucha dziewczyna, która odeszła.

Patrzyłem jak Owen podrywa jakieś laski.

- Przygotowany do walki ?

Wiedziałem, że kiedyś zada to pytanie. Joel zawsze z naszej trójki był cipą. Martwił się jak mało kto, dlatego chyba wszystko o mnie wiedział. Był wyrozumiały, ale też jako jedyny potrafił zasadzić mi przysłowiowego kopniaka w tyłek. A co do walki? Do tego nigdy nie byłem przygotowany. Chciałem tylko wejść, obić komuś mordę i wygrać. To wszystko. Jednak Adam niczego mi nigdy nie ułatwiał. Co roku znajduje mi trudnych do pokonania przeciwników. Byłem tylko pionkiem w jego chorej grze. Pierw robiłem to bo groził Emily, później z czystej adrenaliny. Ten pojedynek różni się od tych wszystkich w telewizji. U nas dopóki jedno z nas nie będzie zdychać na macie, starcie dalej trwa.

- W tym roku mam walczyć z Gabrielem – powiedziałem, jak gdyby to nie było coś strasznego.

Ten skurwysyn zwiastował czyjąś śmierć. Był Cherubinem zagłady. Byłem na kilku z jego walk. Przeciwnicy z niego praktycznie nie wychodzili żywi, a jak wychodzili to połamani. 

- Powiedz, że sobie kurwa żartujesz! - krzyknął Joel.

- Aż tak żarty się mnie nie trzymają – westchnąłem. Mogłem się spodziewać, że to usłyszę.

- Zrezygnuj! Jesteś dobrym zawodnikiem, ale Gabriel... Cholera on kocha kąpać się w czyjejś krwi.

-W mojej nie będzie! - warknąłem.

- Owen i Rox wiedzą? - spytał po chwili milczenia, a w jego oczach mogłem dostrzec strach.

- Nie i niech tak zostanie. Nie potrzebuje marudzenia jeszcze ich.

Moja ciemnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz