Rozdział X

188 14 2
                                    

🎧 MISSIO – Bottom Of The Deep Blue Sea

Chłodne, nocne powietrze owiewało rozgrzaną twarz Sebastiana.
Mężczyzna szedł ciemną, pustą uliczką, z dłońmi schowanymi w kieszenie skórzanej kurtki.
W lewej dłoni kurczowo ściskał telefon, na wypadek gdyby ktoś go potrzebował.
Ale kto mógł go potrzebować?
Z przykrością Sebastian uświadomił sobie, że poza Moriartym nie ma nikogo.
Jego życie było w pewien sposób puste.
Nikt nigdy nie czekał na niego w mieszkaniu, nie martwił się, nie cieszył na jego widok.
Był zupełnie sam.

Westchnął cicho, skręcił w lewo, ale chwilę po tym usłyszał krzyki i zatrzymał się.
Zaledwie kilkanaście metrów dalej, grupka chłopaków otoczyła innego, który był sam, i naparli na niego.

Sebastian podszedł bliżej, a po tym jak upewnił się, że żaden nie ma wyciągniętej broni, puścił się biegiem.
Kilkoma uderzeniami powalił na ziemię, jak się okazało, grupę szczeniaków, którzy wybrali sobie kiepskie miejsce na porachunki.
Chłopak, na którego napadli, powoli podniósł się z ziemi i splunął krwią.
Moran obrzucił spojrzeniem gówniarzy, którzy pojękiwali z powodu lania, jakie im spuścił, a potem przeniósł wzrok na chłopaka.
Miał może jakieś dwadzieścia lat, brązowe, kręcone włosy i intensywnie niebieskie oczy, które niemal świeciły w ciemności.
— Nie prosiłem o pomoc, staruszku – mruknął, poprawił kurtkę, przeczesał włosy i wsadził ręce do kieszeni. — Następnym razem się nie mieszaj, co?
— Bez obaw – odpowiedział blodnyn i odszedł, pozostawiając cały bałagan jaki narobił. — Następnym razem nie będziesz miał tyle szczęścia, żeby mnie spotkać.

Szedł pewnym krokiem, nie odwracając się ani razu, ale nie mógł ukryć lekkiego uśmiechu satysfakcji, który pojawił się na jego ustach.
Chociaż nie popierał walki z kimś niezaprzeczalnie słabszym, to czuł, że zrobił coś dobrego.
Jak śmiesznie by to nie zabrzmiało.

Był już spory kawałek w drodze, kiedy usłyszał za sobą szybkie kroki.
— Hej, ty! – krzyknął chłopak, którego tyłek właśnie uratował. — Dzięki, staruszku!
Moran uniósł do góry prawą rękę i pokazał środkowy palec.
Zanim ponownie znalazł się na chodniku prowadzącym do centrum, usłyszał cichy śmiech chłopaka.

~*~

Godzinę później był już w swoim mieszkaniu, gdzie znów przywitała go cisza.
Nie miał nawet psa, nie wspominając o złotej rybce.
Jedynym powodem, dla którego nie miał żadnego zwierzaka było to, że czasami nie było go w domu przez tydzień i nikt nie mógłby nakarmić futrzaczka.

Przekręcił zamek, zsunął buty ze stóp, odwiesił skórzaną kurtkę na wieszak, a potem z cichym westchnieniem udał się do kuchni.
Już miał otworzyć lodówkę, kiedy przypomniał sobie, że przecież i tak jest pusta.
Zakupy też robił bardzo sporadycznie, bo, po pierwsze i tak nie miał na to czasu przez załatwianie spraw biznesowych z Jamesem, a po drugie, gdyby już w tej lodowce coś leżało, to i tak pewnie by się w końcu zepsuło, albo w drodze ewolucji samo by się wydostało na zewnątrz.

Blondyn westchnął tym razem trochę głośniej, po czym nastawił wodę na herbatę.
Chociaż butelka ze szkocką stała tuż obok, nie miał odwagi po nią sięgnąć. To co wydarzyło się tego wieczoru sprawiło, że nie potrzebował kolejnej dawki zaciemnienia umysłu.
Nadal szumiało mu w uszach i czuł mrowienie warg.

Kiedy wrzucał torebkę z zieloną herbatą do kubka, naszedł go potok myśli, których obawiał się, od momentu, w którym wytrzeźwiał.

Co się z nimi teraz stanie? Czy będą udawać, że nic się nie wydarzyło? Czy przejdą do porządku dziennego i nadal będą razem zajmować się swoją własną grą? A może James uzna, że to była pomyłka i odetnie się od niego? Zostawi go? Uzna za słabego?

Devil's Company |Moriarty&Moran|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz