Mięśnie Jamesa zaczęły drżeć z wysiłku, gdy wyciągał Sebastiana z wody.
Blondyn nie ważył najmniej, a jego mokre ubranie wydawało się dokładać tonę.
Lodowaty wiatr ciął bruneta po twarzy niczym bicz, ale się nie poddawał.
Zrobił jeszcze krok w stronę Morana i zdusił w sobie stek przekleństw, gdy sam o mały włos nie zsunął się po błocie do wody.
Sapnął z wysiłku, poprawił uścisk na mokrej koszuli blondyna i wciągnął jego tors na brzeg.
Musiał się śpieszyć, bo mężczyzna mógł już dłużej tego nie przetrwać, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa.
Wziął głęboki oddech, a potem zaparł się butami w coraz głębszym błocie i pociągnął Sebastiana jeszcze raz.
Teraz blondyn był już w trzech czwartych na brzegu.
Jim miał ochotę zwymiotować z wysiłku, ale bez większego zastanawiania się nad tym co robi, pociągnął Morana jeszcze raz i jego nogi w końcu spoczęły na ziemi.
Gdy upewnił się, że Seb nie zsunie się z powrotem do wody, odwrócił się w bok i zwrócił zawartość żołądka.
Smak żółci rozlał się w jego ustach, ale nie miał czasu na krzywienie się.
Czym prędzej zaczął zdzierać z Morana mokre ubrania i w końcu zostawił go w samej bieliźnie.
Nabrał powietrza w płuca, a potem przerzucił go sobie przez ramię niczym strażak.
Kolana uginały się pod nim co krok.
Upadli prawie sześć razy, ale w końcu Jimowi udało się dotaszczyć blondyna do auta.
Położył go na tylnych siedzeniach i okrył foliowym kocem.
— Spróbuj tylko... – zaczął, ale następne słowa nie mogły przejść mu przez gardło.
Zacisnął mocniej wargi, trzasnął drzwiami i sam moment potem wskoczył za kierownicę.
Musiał się śpieszyć.
Banda, która goniła Morana była już pewnie w drodze.
Brunet przekręcił kluczyk w stacyjce, wrzucił bieg i roztrząsając mokrą ziemię wokół, ruszył gwałtownie.
Jego myśli krążyły od odnalezienia drogi powrotnej do domu, do układania planu zagłady całej tej bandy, która chciała zabić Morana.
Jechał coraz szybciej i szybciej, wyczekując tylko momentu aż ktoś zajedzie mu drogę.
Nie musiał czekać długo.
Zauważył czarne auto na długo przed tym, zanim wjechało na asfalt.
Wcisnął pedał gazu w podłogę, a silnik zaryczał wściekle.
Z tyłu rozległy się strzały, a Jim zerknął we wsteczne lusterko.
Chcieli zabawy? Och, on da im zabawę jakiej jeszcze nigdy nie widzieli.
Jego auto było wyposażone w kilka przydatnych zabawek, których nie powstydziłby się Q w filmach o Bondzie.
Strzały nie ustawały, a tylna szyba trzeszczała złowrogo.
James wpisał kilka komend na wyświetlaczu na desce rozdzielczej i chwilę potem słyszał już krzyki z wnętrza samochodu załogi Magnussena.
— Theo! Szybciej, kurwa! – krzyknął ktoś, na co mężczyzna warknął w odpowiedzi.
Moriarty zmienił bieg i wjechał na leśną drogę.
Auto ocierało się o gałęzie z nieprzyjemnym piskiem, który przypominał drapnie paznokciami po tablicy.
Przednia szyba zaszła brudem i wycieraczki z trudem nadążały zbierać wszystko, co się na niej znalazło. Jeśli nie chciał mieć ich na ogonie aż do swojego podjazdu, musiał coś zrobić.Myśl, myśl, myśl, myśl kurwa!
Nie było sensu rozlewać oleju, bo i tak wsiąknąłby w trawę lub mogli zwyczajnie go wyminąć. Musiał wymyślić inny sposób.
Nieprzytomny Sebastian we wszystkie strony obijał się na tylnym siedzeniu. James nawet nie musiał odwracać się by wiedzieć, że całe jego nagie ciało drży, rozpalone gorączką.Myśl, myśl, myśl.
Co zrobiłby Sebastian?
Och, Moran już pokazał jak blisko jest w stanie podejść do gryzącego psa.
Zaraz, zaraz. Tak. To jest to.
Oczywiście pomysł ten miał nieprzebraną przewagę minusów niż plusów, ale nie miał innego wyjścia. Droga zaczynała się kończyć, a jeśli chciał zdążyć wjechać na asfalt, musiał się pośpieszyć.
— Błagam, niech to zadziała... – mruknął i nacisnął przycisk. Spodziewał się krzyków i wrzasków, ale zamiast tego, z głośników zaczęła płynąć Sonata księżycowa.
— Co do kurwy nędzy! – wrzasnął Moriarty i ze złości aż zerknął przez ramię na Sebastiana.
Sekundę potem rozległ się głośny trzask tylnej szyby, a pocisk świsnął obok ucha bruneta.
W pierwszej chwili pomyślał, że ogłuchł całkiem, ale uświadomił sobie, że docierają do niego dźwięki. Brzmiały jak z głębiny morskiej, ale słyszał je.
Pociski latały już obok głowy Jima jak muchy i chronił go jedynie kuloodporny zagłówek siedzenia. Zacisnął mocniej place na kierownicy, przygotowując się do manewru. Wciągnął powietrze do płuc, spojrzał we wsteczne lusterko, nacisnął przycisk na kierownicy i w tym momencie ze specjalnego pojemnika w zderzaku zaczęły wysypywać się zgrzane gwoździe.
Theo nie miał szansy dostrzec ich wcześniej i wykonać jakiegokolwiek ruchu. Auto przejechało po gwoździach, przebijając wszystkie opony i jednocześnie uruchamiając w nich ładunki wybuchowe o niewielkiej sile. Moriarty nie miał nawet czasu by podziwiać swoje dzieło. Skręcił gwałtownie, zmienił bieg i przyspieszył. Wyjechał na praktycznie pustą drogę, pozostawiając za sobą wrzask i smugi dymu.~*~
James nie mógł się powstrzymać prychnięcia, ale moment potem zabrał pustą szklankę z rąk mężczyzny.
— Nie uważasz, że narobiłeś dzisiaj wystarczająco szkód, Moran? – zapytał i prychnął zaczepnie.
Blondyn poprawił sobie mokry ręcznik, który zasunął mu się nieco z czoła.
— Czym jest życie bez małego dramatu? – odparł i kichnął. Krzywy uśmiech pojawił się na jego twarzy zaraz potem.
Przez dłuższy moment patrzyli na siebie w milczeniu.
Moriarty czuł jak jego wnętrzności wreszcie przestają dygotać.
Chociaż Seb był bezpieczny już od kilku godzin, on nadal nie mógł przestać myśleć o tym, że mógłby go stracić.
Nie przeżyłby tego. Nie znowu.
Jedna bolesna śmierć to i tak było dla niego za dużo.
I pomyśleć, że kiedyś obiecywał sobie, że Moran będzie tylko jego zabawką; jego pionkiem; sługą i maszyną do zabijania.
Ale to były myśli, które narzucał sobie zanim go poznał.
Po pierwszej wspólnej misji te postanowienia poszły się gonić.
Został jego przyjacielem i nieraz uratował mu życie albo nim ryzykował, tylko dla jego "widzi mi się".
A teraz rachunki zostały w minimalnym stopniu wyrównane.Brunet uświadomił sobie, że patrzy na Sebastiana o znaczną chwilę za długo.
Poczuł falę gorąca rozlewającą się w jego wnętrzu.
Jego wnętrzności znów ścisnęły się z nerwów, a mięśnie znacznie napięły.
To wszystko minęło jednak w chwili gdy Moran poklepał go po wierzchu dłoni.
Ciało Jamesa przeszedł dreszcz.
— W każdym razie niczego nie żałuję – mruknął blondyn.
— Bo nie pamiętasz, czego masz żałować – odparł Jim.
Moran wzruszył ramionami i rozłożył się wygodniej na kanapie.
— Tak czy inaczej, pieski Magnussena miały chyba mało ciekawe spotkanie ze swoim panem. Chciałbym zobaczyć jego minę.Moriarty prychnął pod nosem, wstał i podszedł do okna.
Akcja Morana była zbędna, komplikowała wiele spraw i zmieniła jego strategię.
Ale nie miał zamiaru mu tego mówić.
Nie po tym, gdy prawie zginął, wierząc, że oczyszcza swoje sumienie i robi to między innymi dla niego.
Odetchnął w duchu, włożył ręce do kieszeni spodni, a potem odchylił głowę.
— Spieprzyłem, prawda?
James nie mógł się nie uśmiechnąć.
Byli praktycznie jednym. Niewiele z jego myśli zostawało tajemnicą przed Sebastianem.
— Trochę. – Brunet odwrócił się plecami do okna. – Ale to daje też inne możliwości. Ale o tym później. Teraz śpij, bo jutro nie będę cię tak oszczędzał, Moran mruknął, po czym ruszył w stronę korytarza.
— James?
Coś w głosie Morana sprawiło, że Moriarty poczuł jak wokół jego wnętrzności zaciska się niewidzialna, żelazna obręcz.
Zatrzymał się i nieznacznie odwrócił głowę.
— Dziękuję.
Zapadła długa chwila milczenia.
— Nie dziękuj mi, Moran. Nie powinieneś.
CZYTASZ
Devil's Company |Moriarty&Moran|
FanficKontynuacja fanfiction "Black Wings". - Moriarty & Moran Spółka Zło, w czym możemy pomóc?