Rozdział I

534 49 19
                                    

🎧 Seafret - Can't Look Away

Sebastian jechał z opuszczonymi do maksimum szybami i wystawionym na zewnątrz łokciem, przy akompaniamencie najnowszej płyty Arctic Monkeys. Było to po części spowodowane dziwnym uczuciem tęsknoty, którego nie mógł się pozbyć, chociaż naprawdę bardzo chciał, oraz częściowo tym, że przemawiała do niego ta muzyka. Nie znaczyło to jednak, że chciał zapomnieć. Nie, nie. Chciał jedynie się uwolnić. Chciał o niej pamiętać, ale bez bólu i wyrzutów sumienia.

Kiedy dojechał do granic miasta ściszył muzykę i zasunął szyby. Nie miał ochoty na krzywe spojrzenia ludzi, którzy rozpoznawali go z pierwszych stron gazet. Mimo, iż minęło cholerne pół roku, brukowce nadal żywiły się historią Charlotte i Wintersa, którą anonimowo opchnął im Magnussen, a w której oni, oczywiście bez nazwisk, nie zostali pominięci.

Moran marzył o chwili, kiedy pozbędą się tej nędznej kreatury, którą był redaktor od siedmiu boleści, i będą wolni, a żądza zemsty zostanie zaspokojona w odpowiedni sposób.
Nienawidził go. Nienawidził Magnussena z całego serca, ale w pewien sposób nienawidził też siebie. Mógł coś zrobić. Mógł spróbować. Mógł...

Blondyn wrzucił kolejny bieg, wyprzedził stare Audi, a potem skręcił gwałtownie w prawo i zatrzymał samochód.
Był na miejscu.
Wysiadł z wozu i już po chwili wciągnął do płuc, jedyne w swoim rodzaju, londyńskie powietrze.

Blondyn spojrzał na zegarek. Do przybycia Jamesa miał jeszcze jakieś piętnaście minut, więc idealny czas aby zapalić i spróbować oderwać się od natrętnych myśli.
Kilka chwil potem siedział na masce auta i zaciągał się papierosem.

Moran przymknął na chwilę oczy, a jego myśli wędrowały gdzieś bez szczególnego nadzoru.
Przypomniał sobie jego pierwsze spotkanie z Moriartym, kiedy byli dziećmi i historię Carla Powersa...

— Nie śpij, bo cię okradną – usłyszał blondyn, otworzył oczy i uśmiechnął się.
— Jak zwykle jesteś wcześniej – powiedział do bruneta, po czym zszedł z auta.
— Taki nawyk – wzruszył ramionami Jim i schował ręce do kieszeni.
Przez dłuższą chwilę mężczyźni przyglądali się sobie, a w oczach Moriarty'ego pojawił się błysk, którego Sebastian jeszcze nigdy nie widział, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że zwiastuje to coś wielkiego i niedobrego. Oczywiście nie dla nich, a dla innych.

— Magnussen dzwonił, kiedy wracałem wczoraj od Charlie.
— Skopiemy mu tyłek?
— O Boże, tak.

~*~

Moriarty wszedł do jej mieszkania, a tuż za nim podążał Sebastian, chociaż został bardzo dobitnie poinformowany, żeby tego nie robił.

W środku wszystko wyglądało tak jak zwykle. Wszystko było na swoim miejscu. Jej ubrania nadal wisiały na oparciu krzesła, ulubiony kubek z torebką herbaty stał na blacie w kuchni i czekał na zalanie gorącą wodą, a w salonie stał otwarty laptop, gotowy do pracy.

Był też zapach, który delikatnie unosił się w całym mieszkaniu, a który o niej przypominał: mieszanka perfum, płynu do prania i świeżej mięty.
To było najgorsze. Świadomość, że już nigdy więcej nie poczuje tego na jej skórze.
Stracił to. Stracił to wszystko bezpowrotnie.

Wewnętrzny ból przybrał na sile.
Brunet wziął kieliszek z resztką zwietrzałego wina, na którym został ślad po jej szmince i rzucił go na podłogę.
Czerwony płyn rozlał się, tworząc kałużę, łudząco przypomniającą krew. Jej krew.

Czy mogło być jeszcze gorzej?
Oczywiście, że tak.

Moriarty, będąc już na skraju załamania nerwowego, udał się do miejsca, które miało go powalić go na kolana już całkowicie – do jej sypialni.
Przez dłuższą chwilę stał w bezruchu z ręką na klamce i dopiero głos Sebastiana wyrwał go z letargu.
— James...
— Chciałbym być tam... sam... – powiedział cicho, tonem, który niemal przypominał błagalny.

Devil's Company |Moriarty&Moran|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz