Rozdział XI

150 11 2
                                    

🎧 The Score – Legends

Blondyn wyjechał na drogę z piskiem opon.
Skórzane rękawiczki mężczyzny zaskrzypiały, kiedy przejechał odzianą w nie dłonią po kierownicy. Uwielbiał ten dźwięk.
Sam przed sobą przyznał, że poczuł lekką ulgę dlatego, że Moriarty zachowywał się, jakby do niczego wczoraj nie doszło.
Z drugiej jednak strony nadal czuł ucisk w żołądku, bo w każdej chwili mogli zacząć ten temat.
I co miałby wtedy zrobić?
Skłamać, że cała ta sytuacja Moriarty'emu się przyśniła?
Czy powiedzieć prawdę, że doszło do czegoś takiego, ale nie miało żadnego znaczenia.

Moran przyłapał się na tym, że gdyby to powiedział, to nie byłaby całkowita prawda.

Miało to dla niego znaczenie, ale nie chciał się nad nim zastanawiać. To jeszcze bardziej skomplikowałoby sprawy, które i tak nie były proste.

— Skręć w lewo – polecił Jim, wskazując palcem na parking przed nowoczesną kamienicą. — Niedługo wrócę – dodał, po czym posłał blondynowi znaczące spojrzenie.
Moran zasalutował w geście zrozumienia oraz posłuszeństwa.
Na jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień, zdradzający, że nie podoba mu się taka decyzja.
Kiedy Moriarty opuścił auto i chwilę później zniknął za drzwiami, które ktoś przed nim otworzył, Sebastian pozwolił sobie na głośne westchnienie, a potem zerknął we wsteczne lusterko, wiedziony jakimś dziwnym, ale zwykle bardzo trafnym przeczuciem.

Kawałek za nimi zatrzymało się czarne auto. Kierowca zgasił silnik i wyłączył światła.
Z takiej odlegości Moran nie mógł dostrzec ile osób jest w samochodzie i czy są uzbrojeni.
Oczywiście mogli to być najzwyklejsi ludzie, ale przy ich szczęściu tak nie było.
Blondyn przyglądał się im uważnie, jednocześnie wyjmując swoją ulubiona broń ze schowka.
Adrenalina rozprzestrzeniała się w jego ciele, a na twarzy pojawił się zadziorny uśmiech.
Zapomniał o pocałunku, który tak na niego wpłynął i skupił całą uwagę na obecnej sytuacji.
Upewnił się, że ma pełny magazynek oraz kilka zapasowych w kieszeni, po czym wysiadł z auta.
Nonszalancko oparł się o bok samochodu i wyciągnął paczkę z papierosami. Włożył jednego do ust, a potem zaczął szukać zapalniczki.
Przetrząsał kieszenie, jedna po drugiej, po czym westchnął zrezygnowany.
Zerknął w stronę obcego auta, rozejrzał się dookoła i w końcu ruszył w jego kierunku, z rękami włożonymi w kieszenie.
Nachylił się i zapukał w szybę po stronie kierowcy.
— Nie mają panowie może ognia? – zapytał z krzywym uśmiechem, zaglądając do środka i opierając jedną rękę na dachu auta.
Kierowca, rudowłosy mężczyzna, którego twarz była poznaczona tyloma bliznami, że blondyn wzdrygnął się wewnętrznie, pokręcił głową, podobnie jak trzech pozostałych.
— Szkoda... – mruknął Moran i sekundę potem uderzył rudowłosego w okolice mostka, zanim tamten zdążył wycelować w niego broń.

~*~

— Panie Moriarty – powiedział mężczyzna, skinając lekko głową brunetowi, kiedy ten wkroczył do pomieszczenia, ale nie podniósł się z miejsca.

Pierwszy błąd.

James zaczął nonszalanckim krokiem przechadzać się po gabinecie.
Mężczyzna nie poprosił go, żeby usiadł.
Co prawda i tak by tego nie zrobił, ale był to drugi błąd.

Na twarzy mężczyzny siedzącego za biurkiem pojawił się nikły grymas, kiedy przestępca-konsultant zaczął dotykać stojących na regałach, idealnie ustawionych książek.
Grał, jak to miał w zwyczaju. Grał i czekał.
Jego milczenie zawsze sprawiało, że ludzie zaczynali wiercić się z nerwów, pocić i w końcu mówili rzeczy, które go interesowały.
Błagali przy tym o litość, bo jego spojrzenie było wystarczającą bronią.
Oczywiście czasami mieli przyłożoną lufę do skroni, ale Moriarty ostatnimi czasy lubił eksperymentować na różne sposoby.

Odkrył, ku swojemu ogromnemu zdziwieniu, że o wiele bardziej zaczęła go interesować ludzka psychika.
Kiedy wrócą do domu z Sebastianem, będzie musiał poszukać jakichś ciekawych książek o psychologii i wszelkich sprawach z nią związanych.

— Dowiem się, czemu zawdzięczam sobie tą niespodziewaną wizytę? – zapytał w końcu mężczyzna.

Moriarty uśmiechnął się w duchu, a wszystkie emocje zachował dla siebie.

— Ma pan coś, czego potrzebuję – odpowiedział, powoli odwracając się. — To pan nie jest posiadaczem wszystkiego na pierwszym miejscu? Dziwne...

Mężczyzna nie zarejestrował nawet tego jak Moriarty do niego podchodzi i wymierza cios w nos, potem w brzuch i kolejny, wybijający powietrze z płuc.

Splunął krwią na mahoniowe biurko, a zanim zdążył nacisnąć ukryty pod spodem blatu przycisk zawiadamiający ochronę, James złapał za jego fotel i obrócił w drugą stronę.

— Radziłbym grzeczniej – syknął, wlepiając spojrzenie w zakrwawioną i przerażoną twarz mężczyzny.  —  Bo mogę stać się nieco nerwowy. A tego byśmy nie chcieli, prawda? – dodał, z morderczym blaskiem w oczach i przerażającym uśmiechem, który sprawiał, że serce się zatrzymywało.

~*~

Bruent pchnął przeszklone drzwi i czym prędzej wyszedł na zewnątrz.
Natychmiast zarejestrował, że atmosfera jest inna, niż wtedy, kiedy zostawiał Morana, ale wszystko wydawało się najzupełniej w świecie normalne.
Auto Sebastiana stało w tym samym miejscu co wcześniej, a sam mężczyzna stał oparty o maskę i palił papierosa.
Dopiero, gdy James podszedł bliżej, dostrzegł, że ma pomięte ubranie, a z jego nosa spływa strużka krwi.

Nie skomentował jednak żadnej z tych rzeczy.

— Mieliśmy towarzystwo – stwierdził krótko blondyn, po czym wyrzucił niedopałek na ziemię i przydeptał go butem.
Zarejestrował przy tym, że kłykcie Jamesa są zakrwawione, ale nie dostrzegł na nim jakichś poważnych ran.
Jego oddech nadal był równy, a więc nie było większych powodów do niepokoju.
— Załatwiłeś wszystko? – zapytał blodnyn, otwierając drzwi do auta.
Uśmiech Moriarty'ego był wystarczającą odpowiedzią.
— Wyobraź sobie, że pan Magnussen ma brata – powiedział James.

Sebastian zagwizdał, a potem na jego ustach wykwitł cwany uśmiech.

— Czy to czas na odwiedziny?
— Jak najbardziej.

Devil's Company |Moriarty&Moran|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz