- Po prostu o tym nie myśl, dobrze?Peter po raz tysięczny pokiwał głową na znak, że doskonale zrozumiał słowa cioci, ale ona i tak "wolała się upewnić". Po prostu siedział na tej sofie w salonie wysłuchując dalszych złotych rad ciotki (których i tak nie posłucha) modląc się aby zaraz nastąpił ten moment w którym jej ulubiona koleżanka postanowi z nią poplotkować przez telefon. W tym momencie on szybko i bezgłośnie się ulotni i May nawet nie zauważy, że go nie było. Taki scenariusz bardzo mu odpowiadał.
- Mogę go odwiedzić? - spytał Peter prawie bezgłośnie.
Zdawało mu sie że ciotka zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok, gdy zadał to pytanie. Od godziny mu tłumaczy, że powinien przestać się zamartwiać, a on swoim pytaniem potwierdza, że nic go to nie obchodzi co ona mówi. Bo taka jest prawda. Skłamałby jednak mówiąc, że to co wbija mu do głowy May jest głupie - bo to on jest głupi, że ma to gdzieś. Z drugiej strony to dobrze, że się martwi, bo widać, że mu zależy, a inni nie mogą tego zrozumieć.
Ciocia nabrała powietrze nosem i powoli wypuściła ustami.- On potrzebuje odpoczynku - mówiła zmęczonym tonem - a nie czternastolatka całymi dniami stojącego przed drzwiami!
Peter postanowił nie dolewać oliwy do ognia i oszczędził sobie uwagi, że ma lat pietnaście. Zdenerwowała go jednak odpowiedź ciotki. Tłumaczyła mu jak dziecku, które nic nie rozumie. Wiedział przecież, że potrzeba mu spokoju i ciszy, ale przecież on zawsze był grzeczny i nigdy nie zakłucił jego spokoju (wręcz przeciwnie, nawet uciszał wszystkich na korytarzu). Uznał, że ciocia go po prostu nie docenia.
W tej chwili zadzwonił telefon May, a Peter musiał wysilić wszystkie zmysły by się nie uśmiechnąć. Ciocia ze zmęczeniem spojrzała na bratanka i wstała z fotela podchodząc do telefonu leżącego na blacie.- Wrócimy do tej rozmowy. - powiedziała poczym odebrała połączenie wchodząc do łazienki. Peter do teraz nie wiedział czemu się tam chowa, ale było mu to na rękę bo teraz ma dobre 2 godziny wolności.
Odczekał 10 sekund aż ciocia włączy sie w rozmowę i z prędkością światła wybiegł z domu chwytając tylko swoja za dużą rozpinaną bluze z kapturem. Przeskoczył duże ogrodzenie i ile sił w nogach zaczął biec do szpitala, aby najszybciej zobaczyć się z Panem Starkiem.
●
Od samego patrzenia na ten niebieski budynek robiło jej sie słabo. Wiedziała, że jak tam wejdzie to tak szybko nie wyjdzie. Bo będzie się bać. Boi się, że kiedy tylko ruszy się ze swojego miejsca z Tonym może się coś stać - dobrego lub złego. Jak dotąd lekarze cały czas powtarzają jedno zdanie ,,Stan jest stabilny". Ale to wiadomo już od dawna! Jak długo będzie trzeba czekać na to aż chociaż trochę sie polepszy? A może to wszystko na nic? Może już nic nie da sie zrobić?
Takie i inne myśli krążyły po głowie Jacquie Rogers, która siedząc na twardym krześle w holu szpitalnym wpatrywała się w Iron-mana leżącego za szybą. Tak bardzo chciała go dotknąć, a tak bardzo nie mogła. Chciała z nim porozmawiać, a może po prostu chciała od kogoś usłyszeć, że będzie dobrze?
Ona sama miała wiele momentów w których nastąpił kryzys wiary, ale jednak nigdy nie przestała wierzyć. Zawsze i wszędzie powtarzała, że będzie dobrze i musi być dobrze. Nie pozwalała aby negatywne myśli i rzeczywitość wpłynęły na jej tok myślenia nawet jeśli sytuacja dawała jasno do zrozumienia, że nie jest najlepiej.
Nie można sie poddawać.
Siedząc tak i myśląc nad całą sytuacją nawet nie zauważyła jak Natasha usiadła obok niej z kubkiem gorącej czekolady z automatu. Dziewczyna podziękowała jej przyjaznym uśmiechem i upiła łyk gorącego napoju próbując ukryć swoje zmartwienia. Jednak pod czujnym okiem Agentki Romanoff nic sie nie ukryje.
- Pewnie teraz powiesz mi ,,Wszystko będzie dobrze", tak? - spytała Jacquie sztucznie się śmiejąc.
- Nie. To jest najgorsza pociecha jaką można dać komukolwiek, więc nie powiem ci tego.
Szatynka spojrzała się na swoją przyjaciółke, która szczerze się do niej uśmiechała. Ona nie chciala jej pocieszać tak jak wszyscy. Chciało jej sie wymiotować kiedy ktoś znowu jej powtarzał to okropne zdanie.
- Nie powiem ci tego w czym sama mam wątpliwości. - dodała wpatrując się w swojego przyjaciela za szybą.
Współczuła jej. Nawet bardzo. Jacquie nigdy jeszcze nie przeżyła straty bliskiej osoby, a Natasha straciła już wielu, a Tony to będzie dla niej jak gwóźdź do trumny. Nie pozbiera się po jego stracie. A Jacquie nie pozbiera sie po stracie przyjaciółki. Obie muszą się wspierać na wzajem.
- Chodźmy do domu! - zaproponowała Natasha wstając z tego okropnego szpitalnego krzesła. - Musimy się wyluzować i odpocząć!
Jej nagły zwrot akcji bardzo ździwił nastolatke, ale stwierdziła, że to nie jest zły pomysł. Każdą wolną chwile spędzała w szpitalu i chyba przyda jej sie chwila przerwy. Jacquie wstała z krzesła z zamiarem udania się wraz z Natashą do domu Avengersów, ale w tym samym czasie zawartość (na szczęście już mniej gorącej) czekolady wylądowała na jej bluzce. A to wszystko przez biegnącego chłopaka, który przez swoją nieuwage popchnął dziewczyne.
- Ej, uważaj! - oburzyła się szatynka.
Natasha jak to Natasha zaczęła się śmiać, a Jacquie próbowała opanować swoją złość, aby nie wywoływać niepotrzebnej kłótni w szpitalu. Winowajca całego zdarzenia szybko odwrócił się w jej stronę i zaczął przepraszać.
- O mój Boże, bardzo przepraszam! Ja-ja nie zauważyłem cię! - tłumaczył przystojny brunet, a Jacquie posłała mu tylko uśmiech. Zrobiło jej się go żal widząc jego lekko spuchnięte oczy co wskazywało na to, że przedtem musiał mocno płakać.
- W porządku. Coś się stało? - spytała, ale nie usłyszała odpowiedzi. Stwierdziła, że nie ma sensu nawiązywać głebszej relacji. Ostatni raz spojrzała na Tonego i wraz z Natashą wyszły ze szpitala, po drodze zabierając ze stołówki serwetki, którymi Jacquie wycierała swoją koszulke. Wsiadły do czarnego samochodu, którym odjechały do domu.
Jacquie wchodząc do ogromnego pomieszczenia zauważyła swojego brata, który siedział na kanapie czytając książke, którą dostał od Thora. Tą samą od 5 dni. Westchnęła opierając się o blat stołu patrząc na mężczyzne. Widać, że cierpi.
- Pewnie znasz już ją na pamięć. - odezwała się Jacquie wykrzywiajac usta w lekkim uśmiechu.
Steve Rogers gdy tylko usłyszał głos swojej młodszej siostry poderwał się z kanapy i podbiegł do niej. Chwycił ją za ramiona, a ona poczuła lekkie szarpnięcie.
- Obudził się?! - drżący głos blondyna brzmiał w głowie Jacquie wywołując nieprzyjemny dreszcz. Nienawidziła kiedy o to pytał, a on robił to codziennie. Wydawało jej sie jednak, że bardziej od tego pytania nienawidzi odpowiedzi jakie na nie daje. Ze zrezygnowaniem pokręciła głową
- Bez zmian. - wydusiła z siebie powtrzymując napływ łez. Steve wyprostował się i podszedł do Natashy. Jacquie tak jak zawsze to robiła dziś nie miała najmniejszej ochoty na podsłuchiwanie. Poszła po schodach na górę do swojego pokoju i usiadła na łóżku. Nie wytrzymywała ciągłego powtarzania sobie, że Tony wyzdrowieje, ale nadal to mówiła. Czy w myślach czy na głos. Nie chciała tracić wiary, bo teraz tylko to ją pocieszało. Patrzyła na zdjęcia z cała rodziną wiszące na jej ścianie i zastanawiała się czy Bóg naprawde, aż tak chce ludzkiego nieszczęscia.
~
~~
Nie lubie robić sobie zbędnych nadziei, ale wierze, że to opowiadanie znajdzie się w waszej liście ulubionych książek :)
CZYTASZ
Understand me • Peter Parker⚜
Fanfiction~Nie smuć się. Będę przy tobie. Ilekroć będziesz chciała płakać. Bo dla mnie wciąż jesteś piękna nawet gdy płaczesz~ Superbohater. Z czym ci sie kojarzy to słowo? Z odwagą, męstwem, siłą, sławą... Są jednak pewni superbohaterowie co nie są do końca...