Katie jest nawet w sierocińcu

297 19 3
                                    

- Wstajemy! Już ósma!- Mary Valley, jedna z pracownic zdecydowanym krokiem przeszła przez pokój, po kolei budząc każdą dziewczynkę. W niedzielę i tak spały dłużej niż w ciągu tygodnia, kiedy musiały chodzić to szkoły. Otrzymała polecenie, aby sprawdzić jak radzi sobie nowa podopieczna sierocińca. Jakże ogromne było jej zaskoczenie, gdy zamiast zapuchniętych od nocnego płaczu oczu i ust wygiętych w podkówkę, zobaczyła jak rudowłosa dziewczynka wpatruje się w okno, ubrana w zniszczoną i nieco kusą koszulę nocną. Mary odchrząknęła, przyzwyczajona, że pierwsze poranki są ciężkie i zmuszona jest pocieszać sieroty, mimo że nie ma na to ochoty.
- Chyba powinnaś się ubrać. - Ani drgnęła na dźwięk jej głosu i spojrzała z niekłamanym zachwytem na zdziwioną kobietę, która chyba pierwszy raz w swojej pracy czuła się nieswojo.
- Ach, ma pani rację, ale nie mogłam oderwać oczu od widoku za oknem! W nocy byłam pogrążoną w otchłani rozpaczy widząc te drzewa. Wyglądały okropnie, jakby zostały zaczarowane przez czarnoksiężnika i miały straszyć każdą osobę, która tutaj zabłądziła. W dodatku ten budynek skrzypi złowieszczo!
- To wina starych desek.- rzuciła machinalnie Mary
- Możliwe, ale przecież znacznie przyjemniej jest myśleć, że błąką się tutaj jakas udręczona dusza arystokratki, która nie może trafić do nieba, bo popełniła w życiu straszną zbrodnię! Nie mieć swojego miejsca na świecie, to jest straszne! Ja nie mam, ale głęboko wierzę, że gdzieś tam ono jest. Pełne driad, delikatnych kwiatów, słodkich owoców. Wyobrażam sobie, że będę spać pod sklepieniem z liści, a koić mnie będzie śmiech potoku... Tutaj jest potok, który tak cudownie się śmieje! Uważam, że one mają to do siebie, że są radosne. Jeżeli otacza mnie tyle piękna, to nie mogę nie być radosna!
- Z pewnością, ale teraz zapnij prawidłowo guziki. -  zaaferowana Ania nie była w stanie powstrzymać drżenia rąk i  co rusz myliła pętelki. Mary wpatrywała się w nią intensywnie, starając sie ocenić z jakim typem dziecka ma do czynienia, ale nie mogła dopasować jej do żadnego znanego szablonu, taki okaz trafił się w Hopetown pierwszy raz. Jeszcze kilkanaście lat temu mieszkała tutaj podobna dziewczynka, nie tak żywiołowa i radosna, ale również z głową pełną marzeń i nadzieją w oczach. Nadzieją na lepsze jutro, na dobre, dostatnie życie i spełnienie swoich marzeń. Wiarą w ideały, tak silną,  że zasłaniała szara rzeczywistość . Mary była taka sama, ale zanim sie zorientowała marzenia o ideałach zostały zastąpione przez pragnienie ładnego ubrania czy zjedzenia ciepłego posiłku, który będzie smaczny i aromatyczny, zaspokoi nie tylko głód, ale i zadowoli podniebienie.
- Dzisiaj niedziela, ubierz sie jakoś. - rzuciła sucho i pospiesznie wyszła, aby przyszykowac jadalnię na przybycie wygłodniałych podopiecznych. Tak naprawdę chciała uciec od dręczących ja wspomnień, które uderzyły w nia z zaskoczenia. Pojawiła się tutaj, gdy miała osiem lat i tak tutaj żyje, na początku jako podopieczna, teraz jako pracownica, a jej wyobrażenia o świecie zniknęły.
Tymczasem Ania Shirley wypatrywała kandydatki na bratnią duszę z którą mogłaby dzielić się swoimi przemyśleniami, emocjami i marzeniami głęboko skrytymi w  kruchym serduszku sieroty. Czytała w książkach, że pokrewieństwo dusz czuje się odrazu, ponieważ one siebie odnajdują, ale dziewczynka nie poczuła żadnego kosmicznego objawienia, ani nie doznała olśnienia jak wielu powieściowych bohaterów. Wyraźnie to jeszcze nie było to, ale Ania wierzyła, że gdzieś tu w tym sierocińcu, może bardzo mocno ukryta jest jej przyjaciółka od serca. Przez następne kilka chwil inne dziewczynki obserwowały ją uważnie, aczkolwiek ze znudzeniem. Była jak kolejny kropla wody w morzu sierot, nic nie wnosiła ani nie zmieniała, nie była dziedziczką fortuny oczekującą na przyjazd krewnych ani zagubioną hinduską księżniczką, była poprostu kolejną lokatorka Hopetown. Dlatego też powoli oceniały czy będzie godna towarzyszką psikusów, czy raczej jedną z tych panienek, który wysoko trzymają głowę i nie raczą obdarzyć najmniejszym spojrzeniem żadnego człowieka. Stanowisko jakie zajmie Ania Shirley w sierocińcowej hierarchii miało sie wyłonić w ciągu najbiższych tygodni.  Wkrótce poddasze opustoszało i miała okazję sprawdzić czy razem z nią trafiła tu także Katie z domu pani Hammond. Co prawda wyimaginowana przyjaciółka mieszkała w kredensowej szybie, ale kto wie... Podbiegła do okna i ujrzała znajoma twarz, która potrafiła ją pocieszyć nawet w najgorsze dni wypełnione bliźniakami.
- Och, Katie! Jesteś! Moje serce było sparaliżowane strachem na myśl, że miałabyś mnie opuścić. Co to byłby za świat bez ciebie! Zobacz, kolejny sierociniec... czasami zastanawiam sie czy one sie kiedyś kończą. Nadal jestem tak okropnie chuda, a moje włosy nadal przypominają marchewkę... gdyby były odrobinę ciemniejsze, to mogłabym nazwać je kasztanowymi! Ale są rude... Naszczęście jestes ty! I dzieki temu mam troche lepszy humor. Nie masz pojęcia jak tęskiniłam!- Ania wpatrywała się w szybę oczekując jakiejś reakcji od swojej niemej przyjaciołki, ale ta mogłą z nią dzielić tylko przeżywane emocje.
- Nadal noszę te brzydkie, szare sukienki, ale przecież mogę sobie wyobrazić, że jestem ubrana w suknię z białej organzy z największymi bufiastymi rękawami w Nowej Szkocji. Widziałam taką dziewczynkę na dworcu, wyglądała na szczęśliwą, ja też byłabym szczęśliwa gdybym miała takie ubrania, mogłabym  nawet troszkę zapomnieć o moich włosach. Ona miała śliczne aksamitne, niebieskie wstążki! Nigdy nie myślałam o tym jak to jest nosić takie wstążki, ale to musi być wprost bajeczne uczucie! Nie sądzisz? Ona była prześliczna, cały czas sie uśmiechała, a w jej policzkach pojawiały sie dołeczki. Myślisz, że ja też mogę je mieć? Chyba jestem na to zbyt pospolita o chuda. No cóż, mam za to całkiem zgrabny nos. - Ania musnęła go jak starego dobrego przyjaciela przynoszącego nadzieję w chwilach zwątpienia nad własna urodą.- Szkoda tylko, że jest taki piegowaty. Niestety, jestem jedną z tych osób, które nigdy nie będą wyglądać dostojnie i królewsko jak ta dziewczynka. Ona przypominała francuską księżniczkę, nigdy nie widziałam żadnej Francuzki, ale myślę, że tak właśnie wyglądają. Ojej! Już dzwonią na śniadanie! Lepiej pójdę! Pa, kochana Katie! - Ania zerwała sie prędko i pognała do jadalni z której dochodził gwar rozmów.
Usiadła na wolnym miejscu na skraju stołu, tak aby nie musieć rozmawiać, ale móc uważnie obserwować całą salę mechanicznie pochłaniając jedzenie. Nie poświęcała porcji na talerzu wiele uwagi, mimo że z powodu niedzieli podano po dwie kromki chleba z masłem i odrobinę konfitury, co jakiś czas sięgała po kubek i piła kilka łyków gorącej herbaty. Zajęta obserwacją, nie zdawała sobie sprawy, że jest obserwowana przez parę czarnych oczy przypominających paciorki różańca. Stara Meg, druga dyrektorka bidula w Hopetown przyglądała się Ani Shirley zza grubych szkieł drucianych okularów. Kobieta nie była, co prawda bardzo wiekowa, ale dla małych mieszkańców osoba mająca pięćdziesiąt sześć lat mogłaby położyć się do grobu. Miała uporządkować dokumenty, ale nie mogła sobie odmówić przyjemności obserwacji nowej podopiecznej, nie żeby jakoś się przejmowała jej losem, ale była ciekawa kim jest ta mała rudowłosa istota niemalże siłą wciśnięta przez panią Hammond do sierocińca. Wątła i zasuszona o skórze białej jak pergamin snuła się niczym widmo w czarnej sukni z tafty po korytarzach pobrzękując przy tym pękiem kluczy przytroczonych do biodra. Stara Meg chciała być godną dyrektorką, więc nie pozwalała sobie na uśmiechanie się, ale zaciskała usta w pełną goryczy kreskę. Siedząc tak przy stole dokonała jakże błędnej analizy, że Ania Shirley jest cichym dzieckiem. Nie wiadomo czy lata doświadczeń zostały zapomniane, czy może rozmarzony uśmiech sprawił, że Stara Meg postanowiła, że może polubi rudowłosą istotę.
Ania nie mogła nie być rozmarzona wymyślając idealną historię dla siedzącej obok Mary Joe, która wyglądała jak rdzenna Indianka z grubymi ciemnymi warkoczami zwisającymi po obu stronach owalnej twarzy o oliwkowej skórze. Co prawda Ania nigdy nie widziała Indian, ale czytała o nich w jednej z książek znalezionych w starym kufrze na strychu pani Hammond, była przekonana, że wyglądają właśnie tak jak Mary Joe. Jednak dla małej sieroty nie była to tylko piękna dziewczynka o orientalnej urodzie. Widziała w niej jedną z ofiar handlu ludźmi, która cudem uszła z życiem, a gdy zdecydowała się na ucieczkę, musiala żebrać na ulicy o kromkę chleba. Wycieńczona wylądowała w sierocincu w Hopetown, a jej ojciec- wódz plemienia nadal nie traci nadziei i szuka ukochanej córki. Veronica Sawyer była zaginioną angielską księżniczką, która niczego nieświadoma spała na twardym posłaniu, a mogłaby wylegiwać się na miękkim materacu wśród jedwabnych poduszek i zajadać czekoladowe ciasto zamiast chleba. Veronica tak wysoko trzymała głowę i potrząsała złotymi lokami, że na pewno odnalazłaby się na  dworze by tam rzucać władcze spojrzenia.
Rozmyślania Ani przerwał głos Starej Meg przypominający o nabożeństwie i szkółce niedzielnej oraz odpowiednim reprezentowaniu  sierocińca w kościele. Dziewczynka zaplotła ciaśniej grube warkocze i założyła na głowę swój jedyny kapelusik. Idąc razem z innymi dziećmi przystawała by nazbierać kwiatów rosnących przy drodze i choć trochę upiększyć nakrycie głowy. Niestety nikt nie wybrał się z sierotami do kościoła, dlatego Ania weszła do niego dumnym krokiem aż do sierocińcowej ławki, błyskając uśmiechem w stronę starszych pań, które z oburzeniem wpatrywały się w dziewczynkę, która nie tylko miała włosy wyglądające na farbowane, ale i ośmieliła się wejść do świątyni z wiechciem na głowie. Nie zdawała sobie sprawy, że zalatwiła im temat do rozmów na nastepne kilka dni. Gdy po powrocie do sierocińca dzieci pobiegły do jadalni, Ania przeskakując co dwa stopnie wpadła z impetem do pokoju na poddaszu by opowiedzieć wszystko Katie.
- Katie, moja jedyna, najdroższa przyjaciółko! Gdybys tylko mogła mi towarzyszyć! Od razu zwróciłabys uwagę na rosnące przy drodzd kwiaty dumnie patrzące w strone słońca. Przyozdobiłam nimi mój kapelusz i wyglądałam prawie ładnie. Byliśmy w kościele i jestem zdania, że nie powinien prowadzić nabożeństw ktoś, kto wygląda jak wielebny Peterson. Nie mogłam sie skupić widząc jego spoconą twarz i małe świńskie oczka. Wiem, że to nie jego wina, że się taki urodził, ale naprawde ciężko mi było zbliżyć się do Boga, bo cały czas myślałam o jego twarzy. Na ambonie powinna stać osoba o anielskim wyglądzie.
- Też tak sądzę. - paplaninę Ani przerwał damski głos. Minęło dobre kilka sekund zanim dziewczynka zdobyła się na odwagę, aby odwrócić się od okna. Stała tam Mary, która z trudem powstrzymywała śmiech, jeszcze nigdy nie słyszała, aby któras z sierot była tak poruszona wyglądem pastora. Przygryzła wnętrze policzka, aby powstrzymać radość, która rosła w jej piersi i chciala się wydostać i pokazać całemu światu. Przybrała surowy wyraz twarzy, ale nie  była w stanie poskromić ogników radości tańczących w jej oczach.
- Mimo wszystko nie powinnaś tak mówić o wielebnym Petersonie, to porządny człowiek i dobry pastor. Czasami odrobinę przyziemny, ale to nie powód by zamieniać go na innego. Stoję tutaj od kilku minut i słucham twojej paplaniny, a powinnaś być na dole i jeść obiad. - Ania wstała i powoli zbliżała się do drzwi ze wzrokiem wbitym w deski. Czekała na pytanie odnośnie swojego tajemniczego słuchacza. Nie padło.
Może Mary Valley miała trochę wyobraźni? A może poprostu nie obchodziła ją ta mała, ruda sierota? Druga wersja brzmiała bardziej prawdopodobnie, ale pierwsza romantyczniej.... Ania wybrała pierwszą....

ANIA SHIRLEYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz