Codzienność

179 15 3
                                    

Ania oparła rudą głowę o bladą dłoń, tęsknym wzrokiem odprowadzała inne sieroty, których sylwetki odcinały się od  żywej zieleni drzew. Za chwile znikną za zakrętem,  a dziewczynka zostanie przywołana przez Starą Meg wymownym chrząknięciem. Od dwóch tygodni to samo, od dwóch tygodni czekała na wiadomość, że może już pójść do szkoły razem z innymi. Codziennie to samo. Pójdzie za kobietą w czarnej, powłóczystej sukni, klucze będą dzwonić przy każdym kroku obijając się rytmicznie o chude biodro. Nawet Ania nie śmiała podnieść szarych oczu i odezwać się, mimo że jej serce przepełnione było pięknymi słowami ułożonymi  w wymyślne zdania, tak barwnie opisujące rzeczywistość. Oczy dostrzegające więcej niż przeciętny człowiek, nie śmiały przyjrzeć się bliżej dyrektorce Hopetown. Były chwile , gdy otwierała usta, ale widok dumnych pleców nieuginających się pod ciężarem czasu, skutecznie je zamykał . Nawet tak ciekawska istota jak Ania milkła na widok surowego oblicza Starej Meg. Osmagane, boleśnie ubiczowane życiem, ale nadal dumne i silne. Przywodziło na myśl klif, którego kształtują uderzające fale, mimo każdego ataku jest niewzruszony choć oszlifowany, zmienia się, ale nadal istnieje. Podobnie było  z tą kobietą, to trudności stopniowo podnosiły jej podbródek, aby teraz otrzymywać policzki bez mrugnięcia powieką z dumą w paciorkowych oczach. Nic dziwnego, że dziewczynka się jej bała. Wewnętrzna siła onieśmielała.  Stara Meg przeszła wiele zawieruch, a jej statek nadal płynął po wzburzonym morzu, była doświadczonym marynarzem życia nieugiętym pod ciężarem sztormu.
Ania usłyszała kroki i znane wymowne chrząknięcie, odwróciła się i niezdarnie dygnęła następując na rozwiązaną sznurówkę prawie upadając na ziemię. Blade policzki pokryły się szkarłatem przebijającym nawet intensywność jej włosów. Żadna książkowa bohaterka nie potykała się przy tak błahych i naturalnych czynnościach, zawsze robiły to z wdziękiem i niewymuszoną gracją. Dyrektorka tylko zmierzyła wzrokiem dziecko i odwróciła się. Mała istotka była na swój sposób zabawna, rozmarzona obserwując naturę, gdy tylko pojawiała się ona, szarymi oczami władał strach. Idąc za staruszką, Ania zastanawiała się, co przyjdzie jej dzisiaj robić… Młodsza grupa? Kuchnia? Pranie? Ile jeszcze dni upłynie nim przyjdzie jej usiąść w szkolnej ławce? Miała świadomość, że nim tam trafi , musi w pomagać w sierocińcu, ale nie znalazła żadnej bratniej duszy, więc pobyt tutaj był ciężki. Liczyła na to, że może w szkole uda jej się znaleźć przyjaciółkę. Kochała Katie całym swoim serduszkiem i każdego dnia dziękowała Bogu, że ją  ma, ale chciałaby mieć kogoś z kim mogłaby spędzać czas na dworze, rozmawiać do późna i marzyć o książętach z bajek…. Katie była kochana, ale nawet Ania miała świadomość, że jest to tylko imaginacja.
Meg się zatrzymała przed dużymi, odrapanymi drzwiami kuchennymi. Ania odetchnęła z ulgą, to nie sala dla młodszej grupy.
- Pomożesz w kuchni, niestety Mary się rozchorowała, więc ty ją zastąpisz. Panny Bertie i Josie powiedzą ci co masz robić.-  w jej głosie kryła się obojętność podszyta goryczą.
- Dobrze , pani Williams.- dygnęła i zniknęła za drzwiami. Wnętrze kuchni było rozjaśnione przez światło słoneczne wpadające przez duże okno , w powietrzu tańczyły drobinki kurzu. Dwie kobiety w średnim wieku siedziały na drewnianych stołkach i opierały nogi na ogromnych baliach pełnych nieobranych ziemniaków pokrytych ziemią. Kucharki nawet nie drgnęły na dźwięk otwieranych drzwi, nadal były zajęte plotkami.
- Przyszłam pomóc. Pani Williams mnie tutaj przysłała…- spojrzały na nią. Obie. Ich twarze były niemal identyczne, pokryte bliznami po ospie, czerwone jak dojrzałe pomidory. Zlustrowały ją wzrokiem, Ania wyprostowała się jeszcze bardziej, nie chciała, aby pomyślały, że jest słaba i nieprzydatna.
- Widzisz Josie, przysyłają nam same chucherka. Jakby myśleli, że praca w kuchni to zabawa. – zaśmiały się rubasznie odchylając głowy to tyłu. Ania wyglądała przy nich jak brzozowa witka, ich sylwetki były ciosane z grubego drewna, pozbawione jakiegokolwiek wdzięku. A brzoza, mimo że cienka nie ugina się pod żadnym ciężarem.
- Ja jestem chuda i brzydka, ale mogę zapewnić, że jestem silna. Kiedy mieszkałam u pani Hammond, musiałam nosić wodę w dużych miskach i robić pranie. Bolał mnie kręgosłup, ale musiałam zajmować się bliźniakami. Nie mam nic przeciwko bliźniętom, ale uważam, że trzy pary to zdecydowanie za dużo. Szczególnie, że pojawiały się na świecie rok po sobie. Jedne nie wyrosły z pieluch, a już pojawiały się następne. Ja uważam, że dzieci to jedne z najwspanialszych istot, ale nie wytrzymałabym w młodszej grupie, a tam pójdę, jeżeli nie zostanę tutaj, a wtedy pogrążę się w otchłani rozpaczy. Proszę mnie nie odsyłać. – złożyła dłonie w geście błagania, jeszcze chwila, a upadłaby na kolana, ale została powstrzymana ruchem dłoni. Ich brzydkie twarze śmiały się.
- Jesteś niemożliwą gadułą… ale to mi się podoba. Prawda Bertie? Trzeba mieć gadane w życiu, a ty mała potrafisz mówić, byle nie za dużo. Dzisiaj będą ziemniaki z koperkiem i szklanką mleka. Pójdziesz nad Wschodni Potok i wyszorujesz je porządnie. Byle szybko i dokładnie. – Ania schyliła się po jedna z balii, która okazała się zaskakująco ciężka i dziewczynka prawie przewróciła się pod jej ciężarem. Josie rzuciła w jej stronę druciana szczotkę.
- Gdzie idziesz? Tu masz drzwi, nie będziesz paradowała z tym przez cały sierociniec.- jedna z nich popchnęła Anię w stronę małych drzwi. Nie wiedziała, czy to była Josie czy Bertie, ale nienawidziła ich w tamtym momencie. Popycha się służbę, a nie Anię Shirley. Wyszła na dwór. Świeże, wiosenne powietrze gwałtownie otuliło jej twarz, całując po kolei każdego piega. Całe Hopetown żyło. Ptaki śpiewały, rośliny powoli budziły się do życia. Dlaczego nie urodziła  się wiosną!? Dotarła nad Wschodni Potok i uderzyła ją prozaiczność tej nazwy, jak można nadać czemuś tak pięknemu i niespotykanemu tak obrzydliwą i pozbawioną romantyzmu nazwę…  Usiadła nad samą wodą, która przyjemnie grała obijając się o kamienie i sięgnęła po jednego ziemniaka. Zanurzyła go w lodowatej wodzie i wzdrygnęła się. Czuła się jak zakonnica, która pracuje dla biednych i znosi trudy by pomóc bliźnim. Była w trakcie układania całkiem romantycznej historii o przepięknej dziewczynie, która straciła ukochanego i porzuciła dawne życie, by służyć Bogu. Nie mogła poślubić swojego księcia, więc postanowiła zostać zaślubiona Niebu. Usłyszała stukanie końskich kopyt. Do sierocińca zbliżał się mleczarz. Widywała jego wóz często, ale tylko z okien, nigdy z bliska, zaprzężony w dwa piękne konie rozwoził mleko, zaopatrując mieszkańców nieposiadających własnych krów. Tylko Stara Meg odbierała jego towary, chyba uważała się za jedyną kompetentną osobę do tej czynności. Była ciekawa jego postaci, a teraz mogła przyjrzeć mu bliżej. Krągła sylwetka odziana była  w materiałowe spodnie, koszulę i kurtę. Spod kapelusza wystawały kosmyki ciemnych włosów, a rumiana twarz śmiała się do świata, cieszył się całym sobą. Czasami ludzie się uśmiechają, ale ich radość nie sięga oczu, a radość tego mężczyzny zawładnęła nim całym. Wyglądał na  dobrego kompana, a Ania poczuła, że na horyzoncie pojawia się bratnia dusza.
Gdy podjechał pod sierociniec, Ania była zajęta ziemniakami. Ani Stara Meg, ani on nie zauważyli chudego dziecka przy potoku, byli zajęci rozmową. Nie dowiedziała się zbyt wiele, do jej uszu docierały zaledwie strzępki ożywionej rozmowy, podczas której dyrektorka prawie pozbyła się tej okropnej goryczy w głosie. Słyszała dzwonienie butelek z mlekiem, które młodsze dzieci zanosiły do kuchni i załadowywanie do wozu tych z poprzedniego dnia. Ile by Ania dała, by móc być teraz w młodszej grupie! Chwilę później mężczyzna odjechał i dziewczynka przestała o nim myśleć. Zastanawiała się nad nazwą dla potoku, bo przecież nie mogła pozwolić, aby takie cudo natury pozostało pod prozaiczną nazwą Wschodniego Potoku… Zwierciadło Uciśnionych? Tak nazwałaby jakieś jezioro, ale nie coś tak żywiołowego jak potok w których wodach nie mogła zobaczyć swego odbicia. Przynajmniej tutaj mogła udawać, że jest przepiękną dziewczyną o różanej cerze i kruczoczarnych włosach opadających lokami na łopatki. Rzeka Zapomnienia? Brzmiało to jak mitologiczna rzeka Lete płynąca przez  Podziemie. Ale Ania nie chciała umierać, mimo że była brzydką, rudą sierotą, ale za to posiadającą ogrom wyobraźni jakiego nie uzbierałoby się z dziesięciu przypadkowych ludzi. Strumień Marzeń? Prawie… jednak brakowało tutaj czegoś… jakiegoś nieuchwytnego uroku…Usłyszała śmiech. Perlisty, dźwięczny śmiech. Podskoczyła przerażona. Obejrzała się po okolicy, ale nikogo nie było. Ani jednej małej osoby, ani jednej istoty, która mogłaby być przyczyną strachu Ani. Szare oczy rozglądały się nerwowo po drzewach, krzakach, gdzie mogłaby ukryć się jakaś osoba. Znowu śmiech. Tym razem złośliwy, ale nadal piękny i magiczny. Zmarszczyła rude brwi… nagle jej  twarz rozjaśniła się uśmiechem, a białe zęby lśniły w słońcu. Wybuchła śmiechem. Szczerym, szaleńczym śmiechem.
- Jestem zaślepiona! Przecież to oczywiste, że to WY! Moje małe, wodne wróżki! To wy się tak ze mnie nabijacie, kiedy ja jestem poddana takiej nieromantycznej czynności! Przez kilka chwil stałam się pozbawioną wyobraźni postacią, a wy zauważyłyście to i postanowiłyście z powrotem zamienić mnie w siebie.Jesteście wspaniałe! Gdybym tylko mogła was zobaczyć! Pewnie jesteście przepiękne, spowite w suknie z mgły… Ach… Chciałabym odpłynąć z wami do waszej krainy i brać udział w tych wszystkich zabawach… TEATR WRÓŻEK! To tutaj teraz siedzę. Specjalnie dla mnie zrobiłyście przedstawienie, abym mogła poczuć się lepiej. Jak ja kocham potoki, to przy nich można stać się doprawdy romantyczną istotą nawet z moimi rudymi włosami…
 
 

ANIA SHIRLEYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz