Ania poznaje ludzi

131 14 12
                                    

Trzy dziewczynki szły drogą w stronę wsi. Emilie w kieszeni fartuszka niosła kartkę od Starej Meg potwierdzającą cel ich zbiórki, inaczej ludzie byli gotowi pomyśleć, że pieniądze trafią do sklepowej kasy, a sieroty wyjdą z papierowymi torebkami pełnymi krówek. Czternastolatka musiała tłumaczyć swojej pracodawczyni powód jednodniowej nieobecności, Ania nie mogła porozmawiać z Tobiaszem, a Claire cały czas pociągała nosem.
- To takie upokarzające… jak ja to zniosę, chyba się zabiję…
- Claire! Z łaski swojej zamilcz, bo jestem gotowa zrobić to za ciebie, jeżeli jeszcze raz to powiesz! Ta starucha właśnie tego chce, ona mnie nienawidzi i zrobi wszystko aby padła przed nią na kolana. Uwierzcie mi. Aniu, odezwij się wreszcie!
- Boję się, że gdy cokolwiek powiem, to całe piękno jest gotowe zniknąć. Spójrzcie na te brzozy! Wyglądają jak niewiasty czekające na ukochanego… Gdybym miała być driadą, to moim domem z pewnością byłaby brzoza, choć nie ma tak pięknego welonu z kwiatów jak wiśnia lub jabłoń, niemniej to jak jej liście tańczą na wietrze jest takie romantyczne. Czasami chciałabym położyć się na wiatrowym dywanie i dać się mu porwać… Ciekawe gdzie bym wylądowała… Może na wyspach ludożerców? A może w Paryżu,  mieście miłości i marzeń? Chodziłabym po jego uliczkach odziana w najpiękniejsze suknie uszyte z najdelikatniejszych materiałów, które przypominają mgłę. Może tamtymi drogami jeździłby mój książę i ujrzałby mnie ze swego powozu… Zawsze chciałam pojechać do Paryża, jeżeli gdzieś miałabym znaleźć miłość mojego życia, to tylko tam. Jeżeli kiedyś tam pojadę i nie pokocham kogoś miłością bezgraniczną, to zostanę do końca życia starą panną Anną z czterema kotami. Zastanawiam się jak to jest kochać… Kocham  oczywiście drzewa, kwiaty, śpiew ptaków i nasz ukochany potok, ale nigdy nie kochałam człowieka. – Ania nie patrzyła na swoje koleżanki. Jej wzrok szukał czegoś, co nie należy do świata zwykłych śmiertelników. Szare oczy zaszła mgła, po chwili wrócił im dawny blask i żywość. Najwidoczniej dzisiaj jeszcze nie miała odkryć owej tajemnicy.  Na horyzoncie zaczęły pojawiać się pierwsze domy.
- Na początku pójdźmy do Murrayów. Ich ojciec mnie lubi,  a matka naszego grubaska pojechała do swojej kuzynki. Staruszek na się naciągnąć na kilka dolarów. – zawyrokowała Emilie i dziarskim krokiem poszła w stronę niedużego domu o spadzistym czerwonym dachu do którego prowadziła kamienna ścieżka. Ogród pełen był różowych malw i innych kwiatów. Zapukały. W drzwiach stanął ich szkolny kolega.
- Bill, jest twój ojciec? Muszę z nim pilnie porozmawiać.
- Co robi tu ta ruda mądralińska sierota? – Ania zareagowała szybko. Koszyczek w jej ręce okazał się idealną bronią i chwilę później chłopak miał podbite oko. W jej oczach szalał demon furii.
- Nigdy. Więcej. Mnie tak nie nazywaj. Rozumiesz?! Może jestem ruda, chuda i brzydka! Ale na szczęście ja mogę jeszcze przytyć, mogę wywabić moje piegi, a ty! Ty do końca swojego nędznego życia będziesz głupiutkim chłopcem, który nie potrafi mnożyć! Nawet Cath  z sierocińca wie, ile to jest pięć razy osiem, a nie ma nawet dziesięciu lat!
- Widzisz Murray, już chciałam ją bronić, ale potrafi sobie poradzić z kimś takim  jak ty. Gdzie jest twój ojciec? – chłopak patrzył na Emilie z przerażeniem, ale i z nieukrywaną pretensją, nie był na tyle głupi, aby nie wskazać jej drogi. Gdy zmierzały w stronę stajni przysiągł sobie, że ta ruda dziewczyna do końca życia zapamięta,  że nie należy igrać z Billem Murrayem. Weszły. Starszy mężczyzna właśnie oporządzał konia, widocznie miał gdzieś pojechać. Emilie przerzuciła warkocz na jedno ramię i poszczypała policzki, aby wydały się bardziej rumiane
- Dzień dobry, panie Murray!
- To ty Emilie bez nazwiska? – odwrócił się, trzymając konia za uzdę, podszedł do niej i ukłonił się teatralnie. – co się sprowadza w moje skromne progi? – podała mu kartkę. Przeczytał.
- Czyli znowu nabroiłaś? I ja mam teraz za to płacić?
- Oczywiście, że nie… Trzeba tylko odrobinę wspomóc nasz sierociniec. Kilka drobniaków przecież nie zmieni pana życia, a gdy nam je ofiaruje, to będzie pan żył z myślą, że pomógł biednym sierotom. – uśmiechała się filuternie i przekrzywiła głowę. Ania chciała się oburzyć na jej słowa, ale została skutecznie uciszona delikatnym, ale stanowczym kuksańcem pod żebro. Mało co, a jęknęłaby z bólu. Mężczyzna zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu. Kapelusz spadł na siano.
- Emilie bez nazwiska… niezbyt mnie to przekonuje, musisz się bardziej postarać.
- Panie Murray! Proszę sobie nie żartować. Każdy tak szlachetny człowiek jak pan, który ma takiego syna, powinien wspierać biedne sieroty. To czysto chrześcijański obowiązek.
- Emilie, akurat syna mam nieudanego, nigdy nie widziałem głupszego chłopaka niż mój Bill. Cóż pocznę, jest moim synem, jedynym jakiego mam i powinienem się cieszyć, że Bóg postanowił obdarzyć mnie nim. Dostaniesz pięć dolarów, bo moja żoneczka wyjechała. Gdyby tutaj była odgoniłaby was, uważa, że jestem rozrzutny, a ja po prostu lubię wydawać pieniądze. – Wysupłał z kieszeni spodni banknot i podał go dziewczynie, która przekazała go Ani, a ta schowała pieniądze do koszyczka. – Mój syn jest niezbyt urodziwy, ale spójrz czasem na niego łaskawym okiem. – mężczyzna mrugnął, a Emilie zaśmiała się uroczo. W głowie naszej rudej bohaterki pojawiła się myśl, że pan Murray jest szalenie niewychowanym człowiekiem i nie zna granic dobrego smaku. Gdy wyszły na drogę po kilku minutach przekomarzania się, nie mogła powstrzymać się od zwrócenia koleżance uwagi.
- Emilie, nie uważasz, że takie zachowanie nie przystoi damie? Pan Murray również zachowuje się jak prostak, jest zuchwały tak jak jego syn.
- Aniu, my nie jesteśmy damami, a pan Murray owszem nie jest zbyt inteligentny ani dobrze wychowany, ale dzięki temu mamy już pięć dolarów. – uśmiechnęła się zwycięsko, jakby myśl, że ma pieniądze mogła ugasić nieco gorycz złego wychowania.
- Ale możemy nimi być w przyszłości. Ja chciałabym być damą, ale nie stanę się nią bez pracy i otaczania się odpowiednimi ludźmi. Pan Murray do nich nie należy.
- Aniu Shirley, nie możesz być taka dumna! Czasami trzeba zmienić swoje zachowanie względem jakiejś osoby, aby osiągnąć swój cel.
- Wybacz, ale wolę zostać sobą. – ta niezbyt miła dyskusja skończyła się bardzo szybko i dziewczęta w atmosferze niegodnej koleżanek, weszły na kolejne podwórze. Otworzyła im drzwi starsza kobieta z dobrotliwym uśmiechem na ustach i od razu zaprosiła na herbatę z sokiem malinowym i ciastka. Zostały ugoszczone prawdziwie po królewsku, choć żaden król raczej nie jada w kuchni, ale Ania czuła się jak królowa pośród filiżanek z herbatą i ciast. Rozmowa ze panią domu podniosła ją na duchu, a po zaznajomieniu się ze sprawą jaką przyszły, kobieta poratowała ich pieniędzmi  i zaprosiła na podwieczorek w przyszłą sobotę. Ania dowiedziała się, że jest to panna Green, która jest bardzo samotna, a swoją nieograniczoną miłość przelewa na każdego spotkanego człowieka. Musiała przyznać, że rzeczywiście była uosobieniem dobroci i ciepła, a gdyby bogini ogniska domowego była osobą to z pewnością zeszłaby na ziemię pod postacią tej kobiety o krągłych kształtach, orzechowych oczach uśmiechających się radośnie, ale z pewnym smutkiem i mocnymi włosami o jasnym kolorze związanymi w niski kok na karku. Niestety nie wszędzie zostały przyjęte, rodzina Wood odstraszyła je ogromnym psem, a gdy to nie pomogło przed dom wyszedł mały Wood z kijem i wyzwał je od bękartów i niedojd życiowych, które żerują na szanowanych obywatelach; pani Jenkins dała zaledwie kilka drobniaków, uświadamiając je jak bardzo naruszają jej majątek i skutki wsparcia sierocińca będzie jeszcze długo odczuwać.
- Miałam ochotę rzucić jej tymi pieniędzmi w twarz. Jeżeli już była tak niezadowolona, to nie musiała tego robić. Łaski bez! A słyszałam, że w zeszłym tygodniu złożyła zamówienie na nową biżuterię u jubilera! – Emilie nie kryła oburzenie i pewnie do końca dnia rozprawiałaby o pani Jenkins, ale za zakrętem spotkała jakiegoś kolegę i pożaliła mu się. Chłopak chciał iść razem z nimi, ale czternastolatka oponowała i powiedziała, że źle wpłynęłoby to na ich wizerunek biednych sierot. Koszyczek miały już pełny pieniędzy, gdy zbliżała się pora kolacji, a one były daleko od sierocińca. Żołądki miały  puste, bo już minęło sporo godzin od poczęstunku u panny Green, a chleb z masłem w jaki zostały wyposażone już dawno został zjedzony. Został ostatni dom. Jego potężne ściany górowały nad większością zabudowań w Hopetown i nawet Emilie czuła się onieśmielona, gdy przyszło im wejść po schodach do drzwi wejściowych i sięgnąć po rzeźbioną kołatkę w kształcie lwiej głowy. Otworzyła im dziewczyna ubrana w czarną sukienkę i przepasana białym dobrze wykrochmalonym fartuszkiem. Czepek na głowie i ciasno upięte włosy odbierały jej urody, ale gdyby się uśmiechnęła Ania mogłaby pomyśleć, że jest całkiem ładna.
- Słucham?
- Przyszłyśmy od pani Williams z sierocińca.- podały jej kartkę, a ona zniknęła na kilka chwil. Miały już zrezygnować i odejść, gdy zaprosiła je do środka. Zostały poprowadzone przez ciemny korytarz wyłożony bordową wykładziną, tak miękką, że przy każdym kroku zapadały się w niej. Na ścianach wisiały portrety pięknych kobiet ubranych w suknie i dżentelmenów o stanowczych i poważnych twarzach w których kryło się bogactwo. Zostały przyjęte w saloniku, który w niczym nie różnił się od korytarza- ciemny i nieprzyjazny. Zostały usadzone na kanapie, ale nie potrafiły się rozluźnić w oczekiwaniu na panią domu. Siedziały wyprostowane jak struny, a ich sylwetki przywodziły na myśl brzozowe witki. Pokojówka zaanonsowała panią Griffin i zerwały się, aby dygnąć, gdy wchodziła. Zasuszona kobieta wspierała się na lasce z hebanowego drewna ozdobioną wymyślnymi rzeźbieniami, Ania nie mogła oderwać od niej wzroku. Była niemal pewna, że takie cudo jest podarkiem od króla ludożerców.
- Czego chce pani Williams? Wysłałam pieniądze na ten miesiąc. Usiądźcie! Nienawidzę jak ludzie stoją!- jej głos zgrzytał, a ona sama była jak sęp. Wystrojona w czarne piórka, wodziła wzorkiem po ich przerażonych twarzach. Ania stwierdziła, że ma identyczne paciorkowate oczy jak dyrektorka, ale w odróżnieniu nie patrzyły gdzieś w dal, tylko zatrzymywały się na rozmówczyniach. Dziewczynka panicznie szukała wsparcia u Emilie, a ona nie wydobyła z siebie ani jednego słowa. To był przeciwnik zbyt mocny nawet dla niej i nie chciała stawać do walki, bo była góry skazana na porażkę. Claire była bliska płaczu i jeszcze chwila a zaczęłaby chlipać, a one z pewnością zostałyby wyproszone. Pani Griffin nie wyglądała na osobę, która chętnie słucha mazgajów.
- W sierocińcu wydarzyła się niesłychanie dramatyczne sytuacja. – Ania zaczęła niepewnym głosem, a staruszka uniosła cienką brew, bynajmniej to nie dodawało jej odwagi. – Jedno z łóżek zostało połamane i jedna z sierot nie ma na czym spać.
- I tak dostajecie więcej pieniędzy niż na to zasługujecie! I ja mam płacić za waszą głupotę i nieporadność! Cóż za nonsens! Gdyby moja siostra potrafiła zarządzać pieniędzmi, to sierociniec by rozkwitał, a wydaje nasze pieniądze na jakieś głupstwa! A wy powinniście być wdzięczne, że macie gdzie mieszkać, a nie włóczycie się pod mostami. Moja biedna mamusia poświęciła całe życie na wychowywanie sierot i nikt się nie zainteresował nią, gdy umarła! Nikt nigdy jej nie podziękował! Jesteście niewdzięczni i żerujecie na innych!
- Och! Wypraszam sobie! To nie moja wina, że moi rodzice mieli słabe zdrowie, a gdy się urodziłam po Bolingbrooke panoszyła się choroba! Myśli pani, że ja chcę być w Hopetown? Oddałabym wszystko co mam, jeżeli moim rodzicom przywróciłoby to życie! Po stokroć więcej wolałabym mieć rodziców, ale żadne z nas nie ma wpływu na to, kiedy Bóg zechce wezwać kogoś to siebie. Jest mi niezmiernie przykro, że pani matka spotkała się z niewdzięcznością, ale proszę nie winić za to mnie! – Ania wybuchła. Emocje jakie cały czas w sobie dusiła, dały upust w tym nieprzyjaznym wnętrzu na oczach tej  dumnej i bezwzględnej kobiety. Nie miało znaczenia czy zostanie wyproszona, zganiona czy zignorowana, wybuchowa natura dała o sobie znać. W jej oczach lśniły łzy, ale przygryzła mocno wargę, aby nie wybuchnąć płaczem. Na ustach pojawiła się kropla krwi, jej krwistości niemal dorównywała czerwień wykładziny. Staruszka zaczęła klaskać, ale Ania nie usiadła. Nie miała już nic do stracenia i stała się niebezpieczna, bo gdy nie ma się nic go stracenia, to człowiek staje się bezwzględny.
- Piękne przedstawienie! A teraz powiedz mi… przez kogo to łóżko zostało zniszczone?- uśmiechnęła się chytrze, ale nie otrzymała odpowiedzi. – Przez ciebie. Widzisz ja znam moją siostrę i jest przewidywalna jak małe dziecko. Chciała wam utrzeć nosa i myśli, że wrócicie z pustym koszykiem i będzie mogła triumfować. Ona was nienawidzi i słusznie. Odebraliście jej wszystko.
- Z całym szacunkiem, ale nikt nie kazał jej prowadzić tego sierocińca. Mogła wyjechać albo zostać, żyjąc obok sierot. Ona wybrała swój los. – Łzy tańczyły na rzęsach, ale z oczu odeszła mgła wzruszenia.
- Mylisz się, dziecko. Moja świętej pamięci mamusia wymusiła na niej przyrzeczenie, że nie opuści sierot. I Megan musiała zostać w Hopetown, ponieważ niczego nie ceni bardziej niż przysięgi danej zmarłemu. Miała z mężem  popłynąć na Wyspę Księcia Edwarda do Avonlea, ale została tutaj, a jego statek rozbił się. Kochany Maurycy zginął na morzu. Widzisz więc, że nie zawsze my rządzimy naszym życiem.- paciorkowate oczy przez chwilę patrzyły gdzieś w dal , tak jak jej siostra i Ani wydawało się, że patrzy na swoją dyrektorkę, ale była to tylko chwila.
- Musiała pogrążyć się w otchłani rozpaczy. Mimo, że jestem  obdarzona niezdrową ilością wyobraźni, nie  potrafię wyobrazić sobie jej smutku i zawodu, dlatego szczerze jej współczuję. Niemniej pozostanę przy własnym zdaniu, że to  my mamy wpływa na swój los. Jednak głupie jest sądzenie, że nie potrafimy znieść tego, co życie dla nas przygotowało, bo to oznacza, że jesteśmy tylko słabymi tworami.
- Tak sądzisz?
- Tak. Przeczytałam kiedyś „ tylko słaby i niemądry mówi, że nie może znieść tego, co los każe mu znieść” od tamtego momentu kieruję się tą zasadą. – twarz staruszki jest nieprzenikniona i nie wydaje żadnego dźwięku oprócz mruknięcia, które może oznaczać zarówno aprobatę jak i zdegustowanie, choć Ania była pewna, że taka osoba swoje niezadowolenie wyraziłaby w wielu bardzo obrazowych słowach.
- Charlotte Bronte, „Dziwne losy Jane Eyre”. – pani Griffin tym razem uniosła brew, piorunując wzrokiem. Nienawidziła, gdy ktokolwiek, a szczególnie dziecko odzywał się niepytany. Przywołała władczym gestem swoją pokojówkę, która podbiegła do niej przestraszona.
- Dostaniesz pieniądze, moje dziecko, mimo że jesteś zbyt zuchwała i śmiała jak dla mnie, ale masz sporo racji w tym, co mówisz. Megan ukarałaby cię za ten wybuch, a ode mnie dostaniesz pieniądze. Ona liczyła, że odprawię was z kwitkiem, ale nie ma nic przyjemniejszego jak dokuczenie młodszej siostrze.

ANIA SHIRLEYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz