Wieczory w sierocińcu przeznaczone były na pogłębianie zdobytej w szkole wiedzy oraz jej uporządkowanie. Wszystkie dzieci, starsze i młodsze zbierały się w głównej Sali, by tam pod okiem Mary robić rachunki, czytać lektury lub uczyć się do egzaminu. Dopóki Ania sama nie mogła uczęszczać do wspaniałego przybytku nauki, starała się przebywać jak najwięcej z uczniami chłonąc atmosferę szkolnego życia, dyskretnie przyglądała się ich obliczeniom i czasami widziała w nich błąd, ale nie ośmieliła się zwrócić im uwagi. W końcu nadal kreowała się jej pozycja w Hopetown i nie chciała łatki przemądrzałej sieroty. Lubiła cyferki, wydawało jej się, że porządkuje świat. Jej chaotyczne życie nie mogło zostać tak szybko i dokładnie unormowane, a ład w działaniach pozwalał wprawiał ją w iście relaksacyjny nastrój.
Dzieciaki ubrane w podobne, zniszczone ubrania pochylały głowy nad swoimi kartkami i starały się napisać wypracowanie bez ani jednego kleksa. Nikłe światło świec nie pomagało i po jakimś czasie oczy zaczynały piec i łzawić, ale nikt nie odważył się pójść do szkoły bez odrobionego zadania domowego. Najmłodsze były wolne od naukowego pręgierza, ale ich wieczory nie były pełne zabawy czy śmiechu, próbowały wykaligrafować zgrabne literki, robić proste działania arytmetyczne, nazywać figury geometryczne i klasyfikować zwierzęta. W Hopetown dbano o szkołę, tego nie można zarzucić.
Tego dnia Ania zrezygnowała z obserwacji swoich rówieśników i skorzystała z tak miłej chwili samotności w pełnym zazwyczaj pokoju na poddaszu, co uniemożliwiało kontakt z Katie. Oczywiście, wymieniały swoje myśli, ale dziewczynka potrzebowała zalać kogoś swoimi frustracjami i spostrzeżeniami, a same myśli do tego nie wystarczą. Dla Ani Shirley najważniejsze było słowo wypowiedziane z odpowiednią intonacją, bo to ona nadawała sens. Siedziała tak na parapecie, wpatrzona w szybę, ale Katie na razie nie było, ale ona nie chciała jej towarzystwa. Zachwycona ogromną srebrzystą kulą zawieszoną na ciemnym ornamencie nieba, nie potrzebowała nikogo by głębiej przeżywać tę chwilę. Szeptała, a jej szare oczy odbijały księżycowe światło i zdawały się lśnić magicznym blaskiem.
- Kochany Księżycu, jesteś kobietą czy mężczyzną? Mimo, że jesteś na niebie dla całego świata, to czuję, że przybyłeś tu dla mnie. Wiem, że to zuchwałe, bo w końcu jestem tylko sierotą z Hopetown, ale myślę, że dla ciebie nie liczą takie błahostki. Moja miłość do ciebie, tobie wystarcza. Mam wrażenie, że jestem na schadzce kochanków, których rozdziela los. Nie uważasz, że to szalenie romantyczne, ale i smutne? Jednak spotkanie z Księżycem brzmi tak fascynująco! Jakbym przeniosła się do jakiejś niesamowitej krainy! Nigdy nie umówiłabym się na spotkanie ze Słońcem. Możesz być tego pewny, ponieważ ja uważam, że to jest takie prozaiczne! Nie ma w nim ani krzty tajemniczości, ani malutkiej drobinki magii! Wisi sobie i oświetla wszystkich. Jestem mu za to wdzięczna, bo dzięki temu widzę intensywność barw i żywą zieleń roślin, ale to pod osłoną nocy kochankowie spotykają się…. Oh! Katie!- Ania nie zauważyła, kiedy w szybie pojawiła jej przyjaciółka. Ona również wyglądała niesamowicie w srebrzystym blasku, jej rysy nabrały szlachetności. – Nie masz pojęcia, jakie to ciężkie… Nie mamy chwili, aby normalnie porozmawiać. Każdego dnia wstaję przed innymi i pomagam Bertie i Josie zrobić śniadanie, jest to urocze, krzątać się po kuchni jak prawdziwa gospodyni, ale zanim zjem śniadanie, mijają dwie godziny od mojej pobudki. Wynagrodzeniem jest to, co dostaję od kucharek do jedzenia. Siadamy przy otwartym oknie i jemy… One piją kawę, a ja dostaję ciepłe mleko. Zobaczyły, że jestem przeraźliwie chuda i chyba próbują mnie trochę podtuczyć, w każdym razie dostaję dwie kromki chleba z dużą ilością masła i jedną z konfiturami…Później ledwo się toczę, ale przynajmniej mam siłę, aby zanieść naczynia nad rzekę i je porządnie umyć. Odkąd obrałam te wszystkie ziemniaki, to cały czas pracuję w kuchni. Już nawet nie posyłają mnie od młodszej grupy… Nawet nie masz pojęcia jak się martwię, że nie pójdę do…
- Ty gadasz do siebie? – Ania podskoczyła. W drzwiach stała dziewczynka w wieku szkolnym z dziwnym uśmiechem na ustach, jakby za wszelką cenę chciała udowodnić, że jest rudowłosa marzycielka jest wariatką. Była tak zaaferowana pełnią i Katie, że nie usłyszała alarmującego skrzypienia desek, które było słychać w całym budynku. Rozejrzała się nerwowo i jej wzrok padł na tragedię Homera, która była przez nią czytana tak wiele razy, że jej rogi były poprzecierane.
- Nie głuptasie! Gadać do siebie? Po prostu ćwiczę kwestię Ismeny, która jest siostrą Antygony. Ona pochowała swojego brata i za to jej wuj chce ją zabić, zamurować w piwnicy! To jest takie przerażające, że mam wrażenie, że krew staje mi w żyłach! Ismena była przeciwna pomysłowi Antygony, ale dowiedziała się, że jej siostra ma zginąć i chciała na siebie wziąć połowę winy! To takie romantyczne… Nie uważasz? Siostrzana miłość jest naprawdę ogromna, ale na nic to zdaje. Despotyczny Kreon woli zabić swoją kuzynkę…Posłuchaj jakie piękne zdanie; Współkochać przyszłam, a nie współnienawidzić…- Ania już do reszty poddała się swojej aktorskiej naturze i popłynęła na fali artystycznego uniesienia… Z twarzy dziewczynki zniknął ten brzydki uśmiech, starty przez uniesiony głos Shirleyówny, a zastąpiony wyrazem niebiańskiego szczęścia i zachwytu. Z zachwytem wodziła wzrokiem za dłońmi, które tak silnie gestykulowały. Ania nie miała pojęcia, ale jej próba uratowania się, sprawiła, że zyskała wierną fankę. Stałyby tak długo, jedna niesiona przez sztukę, a druga podziwiająca tę sztukę, ale mała niosła wieści.
- Ja…
- Tak? – uniosła rudą brew i uśmiechnęła się zachęcająco, coś na twarzy dziewczynki mówiło jej, że Antygona zyskała kolejną wielbicielkę.
- Ja… Stara Meg wzywa cię do siebie. – wyrzuciła z siebie jednym tchem zaciskając oczy. Dziwnym trafem to zawsze ona była wysyłana, aby przekazywać takie wieści i jak dawniej to dostawało się posłańcowi i często jej głowa musiała znosić mocne uderzenia starszych.
- O matko! Ona…- Ania przełknęła głośno, miała wrażenie, że na jej gardle zaciska się niewidzialna pętla. – była… Była bardzo wściekła?- mała trochę się ośmieliła i poczuła jakąś nieodpartą chęć pomocy starszej koleżance.
- Wyglądała jak zawsze. Nigdy nie wiadomo czego chce, ani czego się po niej spodziewać.
- Wolę mieć to już za sobą. Prowadź mnie na ścięcie, drogi druhu! – wykrzyknęła i dumnym krokiem wyszła z pokoju. Ani wydawało się, że deski grają marsz żałobny, ale trasę pokonała z zaskakującą pewnością, dopiero widok tych dużych drzwi ostudził jej zapał. Spojrzała na małą.
- Jak masz na imię? Muszę wiedzieć z kim się żegnam i kto towarzyszył mi w mojej ostatniej drodze.- mówiła szeptem, bo dobrze pamiętała, że przez te drzwi słychać niemal wszystko.
- Catherine, ale wszyscy mówią na mnie Cath. – dodała spuszczając jasną główkę ze wzrokiem wbitym w buty.
- Twoje imię brzmi tak królewsko! Księżna Catherine… To brzmi tak dystyngowanie, ja jestem Ania. Panna Anna. – zaśmiała się i zapukała, dopóki miała na to siłę. Usłyszała zaproszenie i weszła. Dygnęła.
- Siadaj, dziecko.- chudym, szponiastym palcem wskazała pluszowy fotel. Ania posłusznie usiadła. Miała pewność, że gdyby kazano jej stać, to osunęłaby się na ziemię, bo nogi zaczynały drżeć i przypominać watę.
- Wezwałam ciebie, bo przyglądam ci się już od dłuższego czasu. – Ania wstrzymała oddech, zaraz padnie ostateczny cios w samo serce.- Muszę powiedzieć, że jesteś bardzo porządną dziewczyną. Nigdy bym nie pomyślała, że sierota może być tak sumienna. – mówiąc to, bawiła się łańcuszkiem i patrzyła gdzieś w dal jakby szukając własnej myśli i wypowiadanych słów.
Gdyby nie słyszała tego na własne uszy , nie uwierzyłaby, ale ta kobieta, którą uważała za wredną i bezduszną, widzi drugiego człowieka! W dodatku taką istotę jak Ania Shirley, a nie tylko królową angielską czy panie z dobroczynności. Co prawda słyszała pochwały z ust Bertie i Josie, ale nie smakowały tak wyśmienicie jak te powiedziane przez tę starą kobietę.
- Jutro wybieram się w sprawach, więc nie będzie mnie cały dzień. Szczycę się tym, że wy macie możliwość picia mleka, które uważam za ogromnie pożyteczne i pomagające w rozwoju. Sama wiem jak bardzo pomaga picie mleka, a ja zawsze zajmowałam się odbiorem. – Stara Meg zawiesiła głos, niepewna słów, które jeszcze kilka minut temu chciała wypowiedzieć.- Pomyślałam, że tobie to zlecę. Bertie i Josie muszą być w kuchni, Mary i May zajmują się wszystkim innym, a mnie nie będzie.
Czyżby nadarzyła się sposobność do poznania tego ciekawego mleczarze? Czy jest tak samo miły na jakiego wygląda? Na zapomniała o szkole i o ogromnym marzeniu zdobywania kolejnych szczebli nauki. Twarz Ani rozjaśnił uśmiech, tak świetlisty, że mogłaby służyć za latarnię morską i wskazywać drogę statkom. Również to ciemne pomieszczenie nabrało bardziej przyjaznych oczu barw.
- To jest ogromny obowiązek, a ja liczę na ciebie. Oczywiście, przed wyjazdem zostawię stosowne instrukcje, ale pan Coben zna nasze zamówienia. Realizuje je już od dwudziestu lat, a ja nigdy się na nim nie zawiodłam. Możesz iść. – nie dała wypowiedzieć dziewczynce ani jednego słowa, ale gdyby na to pozwoliła, to Ania mówiłaby przez następne kilkanaście minut z krótkimi przerwami, aby łapczywie zaczerpnąć powietrza. Pospiesznie dygnęła, ale kobieta nawet się nie ruszyła. Paciorkowe oczy nadal wpatrywały się w ścianę tak intensywnie, że jeszcze chwila a przewierci się do jednej z Sali. Ania wybiegła i zaśmiała się, a radość wypełniła wszystkie zakamarki sierocińca. Należało tylko odliczać dni do wyjazdu Starej Meg….
CZYTASZ
ANIA SHIRLEY
FanfictionTutaj nie ma Maryli, ani Diany i rozumiejącego Mateusza. Ania nie trafiła do Avonlea w skutek pomyłki. Nadal siedzi w sierocińcu, je przypalona owsiankę, a jej jedyną pociechą jest wyobraźnia, która pozwala przetrwać najcięższe chwile.