,,Co... Co z konkursem?"

9 1 0
                                    

Siedziałem przymulony i otoczony innymi ludźmi przed salą, rozbudziłem się, kiedy łysy w białym fartuchu mężczyzna, wyjeżdżał z Łucją na wózku.

- Gdzie ją zabieracie? - zatrzymałem ich na korytarzu.
- Na badania.
- Konkretniej?
- Rentgen, USG, krew i mocz.
- Po co to wszystko?
- Żeby sprawdzić, czy pacjentka nie ma jeszcze innych obrażeń i wykluczyć bądź wykryć podejrzenia.
- Podejrzenia?
- Tak... Przepraszam muszę już iść.
- Mogę iść z wami?
- Tak, ale musisz czekać pod salą.
- Dobrze.
- Mati... - wyjęknęła Łucja podczas drogi na badania, patrząc w jeden punkt przed siebie.
- Tak? - spytałem.
- Co... Co z konkursem?
- Jakim konkursem? - udawałem głupiego, bo dobrze wiedziałem o co chodzi.
- Tym... Tańca...
- O to się nie martw! To nie czas i miejsce! - powiedziałem oburzony.
- Ale... To twoje marzenie...
- Do cholery Łucja! Zrezygnuję z tego i daj z tym spokój! Myśl o swoim zdrowiu w tym momencie!
- Dobrze...

Po przebyciu kilku zakrętów i kilkudziesięciu metrów, znaleźliśmy się przed salą do badań rentgenowskich. Mijaliśmy pełno ludzi, niektórzy z nich byli pacjentami, a niektórzy - odwiedzającymi.

- Może pan nas zostawić na chwilę? - powiedziałem, kiedy otwierał drzwi do sali.
- ... - spojrzał na mnie, a później na Łucję - Dobrze... Ale macie dwie minuty. - zniknął za drzwiami.
- Łucja...
- Tak?
- Słuchaj... - kucnąłem przed nią.
- ...
- Obiecaj mi, że... co by się nie działo, będziesz myśleć o sobie, bynajmniej kiedy nie dojdziesz do siebie. - powiedziałem zmartwionym głosem, który miał w sobie pewne obawy.
- Co jeśli ci się coś stanie?
- Ja sobie poradzę.
- Ja... ja nie chcę ci tego obiecywać...
- Zrób to dla mnie... proszę... Chociaż przez najbliższy tydzień...
- Ahhh... no dobra... - powiedziała, ledwo wypuszczając słowa z ust.
- Dziękuję! - dałem jej całusa w czoło.

W tym momencie zza drzwi pojawił się niebieskooki, łysy facet. Wiedziałem, że czas już upłynął i na Łucję przyszła ta mniej przyjemna chwila.

- Muszę już panią zabrać. - powiedział, znikając wraz z brunetką za drzwiami.

Usiadłem, a tuż przede mną pojawił się Jack, najprawdopodobniej został poinformowany przez personel, że moja dziewczyna, a jego córka się wybudziła ze śpiączki. Był cały spocony i zdyszany.

- Gdzie... gdzie ona jest?! - spytał mnie.
- Robią jej rentgen...
- ... - spojrzał w podłogę zmartwiony.
- Jack... usiądź.
- ... - posłuchał się mnie i usiadł tuż obok.
- Jack... co tak milczysz?
- Ja... ja nie mogę uwierzyć w to.
- W co konkretnie?
- To, że żyje, było tak blisko...
- Cieszmy się w takim razie!
- Cieszę się i to bardzo.
- Jakoś nie widać po tobie.
- Bo... nie będzie już mogła rozwijać tańca, a ona to kocha.
- Tak, wiem... może to zastąpić czymś innym, albo oddać się w pełni pisaniu.
- W sumie to racja... ale podczas tańca czuła się taka wolna, taka szczęśliwa.
- Nie może już tańczyć, ale nie oznacza to, że nie może uczestniczyć w konkursie.
- Co masz na myśli?
- Może iść tam, jako widz. O ile będzie chciała.
- A ty... Z kim zatańczysz?
- Kogoś znajdę... nie martw się.
- Dobrze... powodzenia w takim razie.
- Chcesz coś do picia? Idę do baru.
- Wodę niegazowaną.
- Dobrze.

Poszedłem, zostawiając go na żółtym siedzeniu, obok jakieś kobiety. Zniknąłem za zakrętem, byłem zamyślony. Po głowie chodziła mi sprawa odnośnie konkursu, który był 06 października. Po pewnym czasie przypomniało mi się, że Jane także tańczy shuffle. Wyciągnąłem w drodze z prawej, tylnej kieszeni telefon, który był marki Samsung i miał czarną obudowę, na której widniało logo Black Veil Brides. Wykręciłem numer do Jane i nacisnąłem zieloną słuchawkę.

- Mati... słyszałam o tym, co się stało... współczuję Ci... - powiedziała zaraz po tym, jak odebrała telefon.
- Dzwonię z innego powodu... - powiedziałem.
- Jakiego?
- Mam sprawę...
- Jaką? - spytała niepewnie.
- Nadal tańczysz Shuffle?
- Tak.
- Chcesz wziąć udział w konkursie za Łucję?
- Jasne! Z przyjemnością.
- Świetnie! W takim razie zaczynamy dziś, a później wyślę ci godzinę i adres SMS-em.
- Dobrze. Jak się czujesz?
- Średnio, ale nie ja tu jestem najważniejszy w tej chwili!
- Dobrze, uspokój się... nerwy nic ci nie dadzą.
- Masz rację... przepraszam.
- Ochłoń, a ja muszę kończyć.
- Dobrze... cześć.
- Cześć. - po rozłączeniu się, moja droga zakończyło się nosem przy automacie.

Schowałem telefon z lekkim przygnębieniem, wyciągnąłem monetę i kupiłem picie z automatu. Wsunąłem rękę do szczeliny w automacie, aby zabrać kupione rzeczy. Kiedy już to zrobiłem, odwróciłem się i zmierzyłem krok w stronę sali rentgenowskiej. Byłem tak zamyslony, że po drodze natknąłem się na jednego z pielęgniarzy. Czarnoskóry mężczyzna z brązowymi oczami lekko się oburzył.

- Niech pan uważa! - powiedział podniosłym tonem.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Ahh... ja również przepraszam za moją reakcję. - powiedział lekko smutnym tonem.
- Nic się nie stało.
- Ja po prostu jestem już zmęczony...
- Rozumiem.
- A teraz muszę iść.
- Ok.

Spojrzałem na zegar, który wisiał przede mną, na nim widniała 15.07. Wróciłem do Jack'a, zatrzymując się za ścianą. To co tam ujrzałem, zszokowało mnie. Ojciec Łucji romansował z kobietą, która siedziała na sąsiadującym krześle.  Ucieszyłem się, bo w końcu zaczął czerpać z życia.

- Ekhem Ekhem - zwróciłem uwagę Jack'owi, że już jestem.
- Oo jesteś już! Masz wodę? Bo po tej rozmowie zaschło mi w gardle. - powiedział podekscytowany.
- Trzymaj. -powiedziałem, dając mu wodę do ręki.
- To jest Emily, poznajcie się! - wskazał dłonią na kobietę obok.
- Cześć, Mati! - przywitałem się, podając prawą rękę.
- Cześć, Emily. - ucisnęła moją, wystającą dłoń.
- Jack... czy ja mogę iść na próbę? Poradzisz sobie?
- Z tą panią u boku, zawsze. - uśmiechnął się.
- Obiecaj mi, że poinformujesz mnie, jak coś się będzie działo, dobrze?
- Oczywiście zięciu! Hah

Uśmiechnąłem się i skierowałem się do wyjścia ze szpitala. Podczas drogi do automatycznych drzwi, chwyciłem za telefon i napisałem do Jane.

,,16 w tym budynku, o którym ci opowiadałem."
,,Ten po remoncie?"
,,Tak."
,,Wiem który."
,,Świetnie."

Drugi raz spotkałem dzisiaj czarnoskórego pielęgniarza. Był zmęczony, ale nie wyglądał. Dobry z niego aktor musiał być. Zauważył mnie i skierował do mnie szeroko rozstawione usta z uśmiechem.

- Mateusz! Zbierasz się?
- Idę na próbę...
- Próbę?
- Tak... na konkurs, który jest za dwa tygodnie.
- A czego? Jeśli mogę spytać?
- Tańca... Łucja miała brać udział, ale wydarzyło się to... zamiast niej będzie moja kuzynka i musimy to przećwiczyć.
- Ohhh... biedna Łucja... już nigdy nie będzie mogła tańczyć...
- Niestey... ale zastąpi tą pasje jakąś inną. Bynajmniej mam taką nadzieję.
- Zapewne! Dobra, nie będę cię zatrzymywać. Leć!
- Czekaj...
- James.
- James, mógłbyś mnie informować o stanie Łucji?
- Oczywiście. Podasz numer?
- Jasne!
- Czekaj... - powiedział, wyciągając telefon z kieszeni. - Mów...
- 516 256 ...
- Mateusz... jak?
- Watson.
- Dobrze.
- Cześć James!
- Cześć.

Odwróciłem się w stronę drzwi, które po chwili się otworzyły, a  ja mogłem wydostać się z budynku. Podczas drogi na peron, męczyły mnie myśli.

[myśli] Dlaczego oni jej to zrobili?! Ciekawe... czy znali się wcześniej. Co mieli na celu?! Jak sobie poradzimy?! Te wszystkie lekarstwa... Kurwa...

Taniec ŻyciaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz