13

1.9K 146 3
                                    

   

          Odkładając za szybę na ladzie ostatnie zrobione cynamonki, Starr mimochodem spojrzała w stronę przeszklonych drzwi i zachichotała, bo dzisiaj wyjątkowo mocno wiało, a Megan nadciągała jak wielki huragan, próbując poskromić latające we wszystkich kierunkach włosy, jednocześnie łapiąc za rogi spódniczki, bo poruszała się równie efektownie, co blond włosy. Z chwilą wtargnięcia do cukierni na głowie miała złote gniazdo, brakowało kilku jajeczek i ptaszka, przy czym ona sama wyglądała, jakby miała zamiar kogoś pogryźć, w dodatku połknąć.

– Serniczka? – zapytała podstępnie Starr, wciskając przycisk na ekspresie.

– Pusto coś... – Rozejrzała się. – Gdzie Rachel?

– Będzie za godzinę.

– Kurwa, ale zimnica. Przecież to dopiero początek września. Tak, tak, wiem... Mam się hamować ze słownictwem, bo jestem młodą damą – przedrzeźniała głosem starszej siostry Starr. – Dlatego tylko przeklęłam.

Starr parsknęła pod nosem. No tak, przecież jej siostra upominała je obie, że nie należy przeklinać. Jak grochem o ścianę.

– Więc jak, serniczek czy coś innego?

– Daj kawałek. Przed wakacjami trzymałam formę dla męskich ciał. Teraz mam to w dupie...

– Ach ta wakacyjna przygoda.

Starr uśmiechnęła się smutno, stawiając przed nosem Megan talerzyk ze sporych rozmiarów porcją ciasta, po czym przygotowała dwie kawy i usiadła obok niej.

– Coś się stało?

– Zawirowania w robocie. Szef czepia się o byle gówno, w dodatku dzisiaj palant położył rękę na moich plecach. Jak kurwa zjedzie niżej, to go chyba zagryzę.

– Przecież mówiłaś, że jest przystojny i ma wszystko naj... – Uśmiechnęła się do blondynki, unosząc do ust filiżankę.

– Ale to nie oznacza, że ma mnie macać, a co ja jakiś towar?

– Może mu się podobasz i po prostu źle się za to wszystko zabiera.

– Ty i te twoje romansidła.

– Serio? – prychnęła Starr. – Czy to nie ty szukasz rycerza na białym koniu?

– Królewicza, kochanie, królewicza – poprawiła ją Megan i wbiła się widelcem w sernik, po chwili mrucząc z zachwytu. – Pychota. A gdzie jest mój cukiereczek?

          Nim zdążyła jej odpowiedzieć, do środka weszła para z dzieckiem. Starr wstała od stolika i przeszła za wielki, jasny blat, widząc już buzię dziecka przyklejoną do szyby. Niewiele brakowało, by z kącików jego ust pociekła ślina. Wybrali dwa kawałki ciasta z wiśniami, ogromną babeczkę, zamówili jeszcze coś do picia i usiedli w kącie przy jednym ze stolików. Wtedy też Starr na powrót przysiadła się do blondynki. Tym razem mówiły przyciszonym głosem.

– To gdzie jest Nathan?

– Wysłałam go do żłobka. Odciążyłam trochę panią Mitchells.

– Serio? Do żłobka? No, no. Dorastasz.

– Gdyby nie ludzie, dowaliłabym ci ripostą, ale się powstrzymam.

– I dobrze. Kiedy wybieramy się na następny urlop?

Koniec z urlopami, pomyślała. Przynajmniej tymi bez Nathana. Od teraz będzie jeździć tylko z nim, przynajmniej to on stanowił skuteczną tarczę przed złamanym sercem. I ta świadomość zabolała. Świadomość, że każdy napotkany osobnik płci przeciwnej uciekał, gdzie pieprz rośnie, właśnie przez dziecko.





          Drake wyskoczył z łóżka jak oparzony, gdy tylko uświadomił sobie jak było późno. Fakt, dotarł tutaj koło ósmej rano, po całonocnej jeździe i był tak wykończony, że padł. Olał prysznic, olał przebranie się. Ba!, olał nawet rozebranie się. A teraz wskazówki zegara wskazywały parę minut po trzeciej. Zaklął siarczyście pod nosem i szybkim krokiem skierował się pod prysznic. Dziesięć minut i był gotowy. Zostało mu już niewiele do sprawdzenia, więc od razu wskoczył do auta i włączając GPS–a, skierował się pod jeden z adresów. Tu również nie pracowała żadna Starr. Coraz bardziej zniechęcony przemierzał kolejne ulice, do kolejnej cukierni, pod kolejny adres.

          Gdy tylko stanął przed oszklonymi drzwiami, serce zabiło mu mocniej, a dłonie zaczęły się pocić, bo zobaczył rude włosy. To musiała być ona. Musiała. Odwrócona tyłem, z upiętymi włosami. Nie czekał dłużej, głęboki wdech i wejście do środka. Przywitał go cudowny, słodki zapach i dźwięk dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami. Kilka zajętych stolików, jakaś kobieta za ladą i ONA, nadal robiąca coś przy jednym z blatów, nadal odwrócona. Stanął przed szatynką, która uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, ale nie spuszczał wzroku z tej, której szukał.

– Dzień dobry, co podać?

– Szukam babeczki – odchrząknął. – Konkretnej babeczki...

W dupie miał idiotyzm swojej odpowiedzi. Jednak zauważył coś. Starr zamarła, czyli go rozpoznała. Drżące dłonie i powolny obrót. Wreszcie zobaczył zieleń oczu. Wreszcie ją odnalazł.

– Cześć, rudzielcu...

Tylko we mnie uwierz ✔️ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz