Sen

471 43 0
                                    

Lśniące, delikatne światełka unoszące się wokół niego rozbrysły niczym najmniejsze fajerwerki świata w całej palecie barw znanych ludzkości. Choć on mógłby przysiąść, że był wstanie w nich dojrzeć jeszcze większą ilość nie noszących żadnego imienia. Tajemnicze, skryte przed ludzkim okiem, dojrzane dopiero tu przez zupełny przypadek. Nie pamiętał jak się tutaj odnalazł, skąd przywędrował. Szedł przed siebie będąc ciągnięty siłą bez kształtną lecz z ogromną siłą swej woli, która poruszała nim niczym marionetką podczas występu dla maluczkich. Mijał pola ryżowe sięgających wiele hektarów, jezioro skrywające istoty wodne, mityczne jak i prawdziwe, las dojrzały od wielu stuleci. Szedł, szedł bez zmęczenia, bólu mięśni, bez myśli o zatrzymaniu się chociażby na parę sekund ażeby móc lepiej przyjrzeć się płynącemu otoczeniu skroplonego jasnością dnia. Wzrok o nie jednolitym kolorze wbity był mocno przed siebie, w ciągle zmieniającą się drogę. Od piątkowej do kamiennej, z kamiennej do trawiastej, a z trawiastej do betonowej. Nie zerkał ciekawsko na boku mimo, że doskonale wiedział co jest obok niego jak i za nim. Kolory, życie, dźwięki. W tym wszystkim tylko idący ludzie byli szarży, mdli na obrazie całej natury. Bez najmniejszego wyrazu, masą przebiegającą z jednej strony na drugą i tak w kółko. Nim oczy przyzwyczaiły się do smutnego odcienia zdołały spostrzec wśród tłumu białego, majestatycznego tygrysa kroczącego wprost na otwartą przestrzeń pustyni. Atsushi zerwał się do szybkiego biegu aby zdołać dogonić dumne zwierzę nie przejmujące się niczym. Chłopak przyciskał się przez coraz większą ilość szarych ludzi, którzy w pewnym momencie pochwycili go za ramiona, za nogi, a nawet i za jego bialutkie włosy. Krzyk rozniósł się w cichy eter. Próbował się wyswobodzić. Kopał, szarpał się na wszystkie strony nie chcąc zostać zrzucony do mrocznego dna znajdującego się pod jego stopami. Jasność nieba coraz bardziej zatracała swoją wyrazistość będąc pokonywana przez czerń brutalnych rąk pełnych sączącej się nienawiści w jego stronę. Poczuł się przygnieciony, mały mimo włożonej z całych sił walki. Łzy popłynęły przez policzki, z ust wylatywało błaganie żeby go zostawili. I nim cienie zrzuciły go Tartaru udręki, poczuł ciepło pochwycające jego dłoń. Powoli, bardzo powoli, jednakże stale, podnosił się z powrotem ku górze a raczej był ciągnięty przez to rozkoszne ciepło dodające mu nowych sił oraz odwagi, chęci i motywacji, siły walki. Ponownie zaczął się szarpać żeby drugą ręką zdołać chwycić swój ratunek. To mu się udało. Ciepło zamieniło się w męskie ręce mocno trzymającego jego. Cisza znikała wraz z tą upodloną ciemnością, dźwięk szumu wody przebijał się do jego uszy tak jak i głos. Znany przez niego głos wołające z zaciętością jego imię prosząc by walczył. Posłuchał. Użył całej energii oraz determinacji. Ciało nastolatka przekształciło się w dziką istotę tygrysa o rzadkiej barwie sierści. Przed sobą widział armię przeciwników lecz nie bał się jej. Mężnie przystąpił do ataku rozdrabniając ją w drobny mak. Drapał, gryzł, kopał. Nic nie mogło już stanąć mu na drodze. Ponieważ nie był sam. Już nigdy nie będzie.

- Dobra robota, Atsushi-kun.

Sny jako nasze drugie życie bywają niesamowicie zaskakujące. Nieprzewidywalne. Nieokiełznane. Wszakże nigdy nie wiadomo co się dziać będzie gdy wrota duszy zamknął się pod presją zmęczenia, otulone cichym śpiewem wiecznego strażnika - Morfeusza, grającego wśród mglistych łąk swego świata witającego każdego podróżnika. A każdy z przybyłych marzył o śnie spokojnym, dającym energię i iskrę wszelakiej motywacji. Co może być lepszego od snu przepełnionego spełnionym marzeniem pobudzający umysł do działania w porze dnia. Czyż nie tak jest?

Atsushi nie był w tym wszystkim wyjątkiem. Jego także co dzień nęciła myśl, że tym razem spoczynek ukarze mu coś bardziej odprężającego. Niestety, a może jednak stety, któż wie; jego wycieczki ku świata, którego żaden człowiek zbadać nie jest wstanie, zawsze są ponad kontrolą. Zbudzony przez głos swojego nauczyciela od siedmiu boleści, dyszał jak wykończone zwierzę po nieudanym polowaniu. Słyszał go w śnie czy może jednak to nie była żadna mara? Trudno rzec, rozglądając się wokół pokoju nie mógł ujrzeć nigdzie sylwetki Dazai'a Osamu, który na dobrą sprawę siedział za nim z szerokim uśmiechem na rozpromienionej twarzy. Widząc stan chłopaka nie zamierzał doprawiać mu żadnego zawału, dlatego siedział w milczeniu dokładnie przyglądając się jak ten uspokaja rozszalałe nerwy. Nakajima wstał ostrożnie chcąc się napić. Biedny zamiast tego widząc ciemną postać za sobą ponownie, w bolesny sposób spotkał się z podłożem. Plan Dazai'a jakoś nie wypalił.

- Atsushi-kun, żyjesz?

- Co Dazai-san tutaj robi?! - Zawoł nerwowo.

- Mieszkam - zaśmiał się.

No cóż, jakby nie patrząc obydwoje znajdowali się w mieszkaniu bruneta. Atsushi zupełnie o tym zapomniał, na jego policzki wypłynęła zawstydzona czerwień zachodzącego słońca.

- Przepraszam - szepnął.

- Zły sen miałeś? Wyglądasz jakbyś spotkał ducha.

- Nie do końca zły - zastanowił się aby w poprawnej kategorii ułożyć swoją przygodę. Nie było to najłatwiejsze zadanie. - To był tylko sen.

- Rozumiem.

Mężczyzna podszedł do niego i usiadł obok. Miał na sobie zwyczajną koszulkę oraz luźne spodenki służące za pidżamę. Chwycił ramieniem Atsushi'ego i wspólnie leżeli już wtuleni w siebie. Dazai ucałował lekko spocone czoło ukochanego dodając tym mu większe poczucie bezpieczeństwa. Dłonią pogłaskał wygięte plecy. Serce zostało uspokojone czułym ruchem.

- Zaśnij spokojnie, Atsushi-kun. Jestem tu. Już zawsze będę.














Kocham motyw snu. W nim czuję się naj swobodniej, prawdopodobnie pojawi się w shotach wielokrotnie~ Co Wy na to?

Aurora-chan ❤

OneShot's DazatsuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz