Zegar

381 42 12
                                    

Bicie zegara przysparzało bolesnej migreny.

Jedyne co słychać było w białym pomieszczeniu to równomierne aż do porzygu wieczne tik-tak, nie ustające, choć na dłuższy moment w swej irytującej melodii (a przynajmniej trwające do zepsucia którejś z części mechanizmu lub padnięcia małych baterii, pomyślał znużony) oraz jego bicie zdenerwowanego serca, tak bardzo cholernie podobne w wydźwięku do ludzkiego przedmiotu.

Zacisnął on dłonie na kremowych spodniach, tworząc przy tym nierównomierne linie zgięcia, będące później widoczne z daleka. Przejmowanie się taką bzdurą to ostatnia rzecz, o jakiej mógł tego potwornego dnia pomyśleć. Oczy same go poniosły ku ścianie, żeby następnie ponownie wbić spojrzenie na kafelkowe podłoże.

Zegary to jednak dupki, nie uważacie? Biją ci tu chamsko w twarz swoimi wskaźnikami i śmiejąc się, pokazują, jak ci to szybko czas przelatuje przez palce. Albo co gorsza, zwalniają te tępe gnidy w sytuacjach, w których nie powinny. Tak jak w tej, jakiej był. Dokładnie za grubą ścianą za nim przebywał Atsushi będący operowany. Co? Jak? Dlaczego? Tego nie wiedział. Dazai praktycznie nic nie wiedział i to go niemiłosiernie wkurzało, lekko ujmując cały jego humor. Dwie godziny wcześniej został poinformowany przez szefa Agencji, że chłopak znajduje się w stanie ciężkim, a moc pani Yosano jakimś cholernym sposobem nie mogła nic uczynić, żeby pomóc. Jak poważny musiał być ten stan, skoro pani Yosano nie była wstanie nic zrobić. Jej umiejętność wszakże ratowała każdego będącego na skraju życia. A jeśli w nim nie był, doprowadzała go do niego by móc pomóc. Nakajima rano miał iść po bułki dla nich. Po nic więcej! Zniknął, ażeby pojawić się pod budynkiem będąc cały we własnej krwi. Czy to była sprawka Mafii? A może Dostojewskiego? Albo kogoś nowego? Osamu zagryzł dolną wargę, czując bolesny ucisk w sercu. Ten strach go niszczył! Złość, nie, wściekłość wydostająca się z głębsza całego organizmu szalała niczym krwiożerczy ogień wśród lasu. Ktokolwiek to był, jakiekolwiek miał powody, aby to zrobić, dla bruneta ta osoba była już martwa. Niezależnie od wszystkiego. Wytropi, znajdzie i zabije gada.

Tik, tak, tik, tak.

Wstał i zaczął krążyć nerwowo. Musiał wyładować całą nagromadzoną frustrację zebraną w brzuchu. Było mu słabo. Posiadał niewiarygodną chęć zwrócenia dzisiejszego śniadania oraz paść na podłogę, pozwalając łzom strachu płynąć jak rwąca rzeka, a ciało mogło się trząść jakby miał atak padaczki. Chwycił się za włosy zaczynając je ciągnąć aby choć trochę opanować umysł zapełniony negatywny myślami. Wszakże jego ukochany był dzielnym chłopcem. Tygrysołakiem. Wiele ciężkich wydarzeń przeżywał, to i z tej wyjdzie zwycięsko. Jemu pozostawało się zdać na łaskę czasu, uzbrajając się w pancerz cierpliwości. W pancerz powoli łamiący się pod naporem domysłów, złych teorii czy też tego przeraźliwego bólu w klatce sercowej. Podszedł teraz do najbliższego okna, wypatrując z niego cokolwiek. Widział błękit nieba, nieskalany tego cudownego dnia najmniejszą, bialutką chmurką, tak bardzo przypominającej mu o włosach ukochanego. Szmaragd okolicznych drzew o różnorakich gatunkach, posadzonych z myślą o dostarczeniu spokoju hospitalizowanym oraz wytwarzaniu większej ilości tlenu. Z pewnością chodziło także o cieszenie oka będącego w możliwości spoglądania na piękno rozkwitających kwiatów. Ptaki, najczęściej gołębie, szybowały wraz z prądem powietrza w doskonałej synchronizacji tworząc układ klucza. Choć jak dla Dazai'a było to w kształcie litery V. Kto, na Boga, nazwał to kluczem? Z której strony to w jakiś sposób przypomina to klucz? Przede wszystkim, jaki. Bo z pewnością nie taki do otwierania czyiś drzwi. Westchnął boleśnie, zauważając jak grupka małych dzieci wraz z kobietą zmierza ku wejściu. Nie zamierzał dowiadywać się dlaczego. Krajobraz za oknem w niczym mu nie pomógł, może nawet pogorszył bo gdy ponownie spojrzał na drzwi prowadzące do bloku operacyjnego, skrzywił się niemiłosiernie, wracając do przeklętego krzesełka oraz zegara. Doprawdy, musieli dać taki głośny w tym miejscu?! Czy ktoś nie mógł wpaść na genialny pomysł jakim był umieszczenie w budynkach szpitalnych zegary bez dźwięku. Przecież takowe istniały. Cała masa! A jak na złość - a może nawet chęć stworzenia depresji tu odgrywała rolę - na chama ustawiali tu takie. I bądź tu człowieku nastawiony optymistycznie do wydarzeń dookoła ciebie. No nie da się, ni cholery. Takiej upierdliwości trudno zwalczyć.

Dalszy przebieg działał równie irytująco. Albowiem zanim serce wskoczyło na miejsce strun głosowych bruneta, a trzęsące się nogi gibały się we wszelakie strony świata na widok lekarza wychodzącego z bloku, minęły bite kijem trzy godziny. Młody mężczyzna upadł z hukiem na plastikowe siedzenie. Nim zdołał wykrztusić z siebie pytanie o Nakajime, próbował z pomocą doktora się uspokoić biorąc głębokie oddechy. Nigdy w życiu tak się nie bał jakiejkolwiek informacji.

- Czy... Czy z moim Atsushim wszystko w porządku?

- Operacja przebiegła prawidłowo, bez żadnych komplikacji - oznajmił spokojnym, głębokim głosem. - Chłopak wyzdrowieje.

Kamień z serca upadł, druty z rozpaczy rozerwały się, a radość powoli zalewająca wnętrze dały o sobie znak w postaci schowane twarzy w dłonie, w głowie zaś leciały podziękowania do losu, bóstw i innych rzeczy nadnaturalnych jakie tylko znał. Z jego szczęściem będzie dobrze i będzie mógł z nim nadal być. Widzieć go oraz słyszeć. Najważniejsze, powróci do pełnego zdrowia za jakiś czas. Nic innego się dla niego nie liczyło w tej chwili.

Wieczorem zaś mógł usiąść w końcu przy nim. Spał. Co było oczywiste. Musiał wypocząć po tak ciężkiej walce. Cała Agencja też była z nimi lecz zawinęli się gdy słońce zaszło na horyzoncie, poszukując winowajcę. Dazai chwycił jego cenną, kochaną dłoń z mokrymi oczami plamiącymi również zarumienione lica. Szeptał mu czułe słówka, o tym jak bardzo go kochał, jak wiele dla niego znaczył, jak całkowicie zmienił jego świat - zarazem nim się samemu zdając. I, że jeżeli zniknie, jego najjaśniejsze światełko nadziei o brylantowym połysku, to naprawdę nie zostanie mu nic na tej podłej Ziemi by dalej egzystować. Może to brzmieć banalnie, typowa opowiastka o tragicznym kochanku. Jednakże tak pisało życie. Życie, które połączyło oba istnienia, ratujące siebie nawzajem. Jedno od bezsensowności istnienia. Drugie od demonów przeszłości. Z tego właśnie powodu był gotowy rzucić się o najbliższy pociąg lub poderżnąć sobie gardło aby tylko móc ponownie się z nim połączyć. Nakajima Atsushi, niedługo miał być mianowany jako Dazai Atsushi, otworzył z ledwością oczy i posłał mu anielski uśmiech.

- Ja ciebie też kocham, Osamu.

Brunet rozpłakał się kompletnie, młodszy ponownie udał się w krainę Morfeusza.


















Domysły, kto tak urządził naszego kotka pozostawiam wam ;)

OneShot's DazatsuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz