Rozdział 2

125 15 1
                                    

Harry

Od pewnego czasu czuję odrętwienie całego ciała, a skóra jest zimna, choć wewnątrz wszystkie moje narządy są gorące. Pali mnie tak wiele od środka i chciałbym, aby to już spłonęło. Pochłonęło mnie doszczętnie.

Jestem w jakimś powtarzającym się czasie. Początkowo jest wszystko dobrze i jestem pewny siebie, a potem zaczyna się niepewne stąpnięcie i ziemia pęka, aż w końcu docieram do momentu, gdzie wszystko jest już tak cholernie źle, że nie potrafię oddychać. Ta historia się powtarza, wtedy czuję się jak wąż zjadający swój ogon, który chce się pokarmić światem, a za chwilę chce siebie połknąć, aby już nic nie czuć.

- Harry, co robisz? – spytał Tarik.

- Szkic – odpowiedziałem. – Lucy prosiła, abym naniósł poprawki w projekcie. Garnitur mam wydłużyć...

- Co się dzieje?

- Nie rozumiem? Czemu w ogóle pytasz?

- Może, dlatego – odpowiedział i wskazał na projekt, który powoli niszczyłem.

- Powinienem był odejść z tego świata z miłości do siebie – oznajmiłem wpatrując się w duże lustro wiszące naprzeciw na kamiennej ścianie.

- Co ty mówisz? – spytał zasmucony przyjaciel z pracy. – Przecież doszedłeś do siebie. Podjąłeś walkę. Spełniłeś marzenia...

- Niczego – wtrąciłem, ale po tym jednym słowie zacisnąłem usta i przestałem mówić. - Muszę to wszystko dusić w sobie – szepnąłem. – Nie uleczyłem ani ciała ani duszy, a serce mnie tak bardzo boli, że słyszę zbyt głośno jak pęka, a jego uderzenia stają się tak ciche, że czasem wydaje mi się, że ten narząd umarł tylko jest jakiś zamiennik, który udaje to, co pompuje krew...

- Przestań tak mówić – wtrącił podniesionym głosem Tarik. – Przestań się zadręczać.

- To ja chciałem iść na spacer o tak późnej porze – powiedziałem patrząc na stojącego obok kolegę.

- Nie przyczyniłeś się w żaden sposób do tego wydarzenia. Byłeś ofiarą, a oni oprawcami.

- To, czemu czuję się po części tym i tym? – spytałem.

- Nie wiem – odpowiedział.

- Chciałem iść na spacer, bo w domu nie mogłem głośno mówić o tym, kim jestem, że jestem gejem. Potem, kiedy chciała wracać, bo robiło się chłodno nakłoniłem ją do kilku kroków w przód, a nie w tył. Potrzebowałem na chwilę zażyć świeżego powietrza, popatrzeć na spokojnie płynącą wodę i posłuchać uspakajającej ciszy, a później to się wydarzyło. Napaść. Ich agresywność i brutalność. – Zamilkłem. – Ona odebrała sobie życie – wydusiłem.

- Harry przestań. Nie rób sobie tego – rzekł Tarik, a ja odwróciłem wzrok i pospiesznie wytarłem dłonią spływającą łzę po bladym policzku.


       Patrzę na grube drzewa, z których spadają już niezgnite żółto pomarańczowe, a suche jesienne liście. To doprowadza mnie do melancholii. I myślę sobie, że jestem wgnieciony, przyciężki, oderwany jakby od rzeczywistości.

- Co cię boli? – spytał nieznajomy. Zerknąłem na postać chłopaka.

- To powiem ci, że boli mnie dusza – powiedziałem, a on w końcu zamilkł.

- Mnie też boli dusza – wydusił siadając na ławce.

- Jeśli chodzi o duszę myślałem, że mogę pójść do terapeuty, psychologa, psychiatry, ale po dużych nadziejach przyszło rozczarowanie – oznajmiłem, a on zmienił pozycje. Wyglądał jakby był w knajpie i miał sięgnąć po kufel, w którym kołyszę się złocisty alkohol. – A ty leczysz swoją dusze? – spytałem.

Krótka rozmowa z nieznajomym ostatniego wczesnego ranka była taka szczera, więc przyszedłem dziś, ale nie zastałem mężczyznę o niebieskim lodowatym spojrzeniu.

Spostrzegłem chłopaka siadającego niedaleko. Palił papierosa i z nerwowością zaglądał do telefonu, który plątał mu się za każdą razą, gdy wyciągał na zewnątrz z kieszeni zbyt cienkiej kurtki. Z fajki unosiła się gęsta smuga dymu, która maskowała woń intensywnego zapachu parku. Patrząc, jak każde zaciągnięcie się papierosem przynosi mu odrobinę ulgi sam chciałbym spróbować zapalić. Pragnąłbym poczuć jak ta woń przypominająca mgłę rozpełzuje się po moim wnętrzu, wypełnia płuca, jakąś pustkę, która jest we mnie wydrążona przez tamte chwile.

Po chwili podeszła do niego młoda, atrakcyjna dziewczyna i zatamowała jego słowa siarczystym uderzeniem w policzek. Odwróciłem twarz. Spoglądałem teraz w kierunku drzewa, po którym spacerował czarny kot, który wahał się, jakby zastanawiał się nad każdym krokiem swojej łapy po grubych gałęziach drzewa. Jest dużym, pięknym kotem, ale patrząc na jego zachowanie wydaje się we wnętrz maleńkim przestraszonym kociakiem, który boi się spaść, bo nie stanie na ziemi na czterech mocnych łapach.

Ponownie zmieniłem obiekt zainteresowania. W oddali dostrzegłem ceglany budynek, wtedy zagłębiając się w jego każdą ścianę sięgnąłem wyżej, coraz wyżej i wyobraziłem sobie jak skaczę. Jestem tam wyprostowany, z wysoko uniesioną głową, wyciągniętymi na boki ramionami, stopy powoli ruszają w stronę brzegu i zaczynam taniec wolności, a zarazem obłąkania.

- Harry. – Usłyszałem radosny dźwięk. Zerknąłem w stronę postaci. – Harry Styles.

- Dan – wydusiłem starając się wykrzywić usta na podobieństwo uśmiechu.

- Co ty tutaj robisz? – spytał.

- Odpoczywam. A ty?

- Spieszę się na pociąg. Wyjeżdżam ze znajomymi w góry na kilka dni. Miło było cię zobaczyć Harry – powiedział i ruszył na przód.

- Na razie – wybełkotałem, a on wyciągnął rękę z kieszeni i pomachał oddalając się ode mnie.

Może powinienem był go zatrzymać? Kiedyś tego nie zrobiłem, więc dziś też nie powinienem pociągnąć na dno wesołego chłopaka o ciemnych jak skrzydła kruka włosach.

Dan był pierwszym mężczyzną w moim życiu po tamtych dramatycznych wydarzeniach. Najbardziej zapisało się we mnie jedno wspomnienie z tym miłym znajomym.

Może, dlatego pospiesznie czując opanowujący mnie chłód upiłem łyk gorącej herbaty, bo przecież nie bardzo wiedziałem, jak zareagować na słowa padającego z jego ust.

- Kocham cię.

Zwróciłem uwagę na krople deszczu pukające o metaliczny parapet. To było głośniejsze niż to, co działo się teraz wewnątrz mnie po tym wyznaniu. Chciałem wydusić z siebie jakieś jedno, a może dwa marne słowa, i wtedy mnie pocałował. Tak niezgrabnie i niedbale dotknął moich ust, kiedy nie zareagowałem odsunął się, zaczął przepraszać. Wróciłem do picia ciepłego napoju, a on sięgnął po ręcznik i dokończył wycierać twarz, po której spływały kropelki deszczu.

Próbował mnie ratować. Tak, próbował. Zapamiętam go, jako chłopaka, który chciał wyciągnąć mnie z lodowatej wody, w której od dawna pływałem nie zaczerpując powietrza.

Nagle poczułem, jak moje ciało lekko się wzdryga. Mimowolnie odwróciłem się i zobaczyłem mężczyznę. Jasnobrązowe włosy, niebieskie oczy, maleńkie dłonie, w których trzymał napoczętą paczkę papierosów oraz zapalniczkę.

- Zaspałem, prawda? – spytał Louis.

Wstałem z ławki.

- Tak. Muszę już iść do pracy – odpowiedziałem, a on lekko się uśmiechnął.

- Do zobaczenia – wydusił i wsunął powoli do ust fajkę, którą porządnie się zaciągnął.

- Do zobaczenia – rzekłem ruszając na przód.


Bez CiebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz