Rozdział 6

64 10 3
                                    

Louis

- Usłyszałem kiedyś od kogoś, że trzeba żyć, aż do bólu – powiedziałem, a Harry popatrzył na mnie zaskoczony moją obecnością.

- Myślałem, że..

- Że nie przyjdę – wtrąciłem, a on skinął głową. – Chciałem.

- Czemu, więc przyszedłeś?

- Jeden dzień bez ciebie był bezużyteczny, a co dopiero następne – odpowiedziałem, a on odwrócił wzrok i popatrzył na jesienne liście pokładające się na kamiennym przejściu. – Poza tym jesteś w moich myślach. Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza, Harry?

- Byłem zbyt nachalny, a uwierz mi nigdy nie jestem taki zwłaszcza w stosunku do obcych osób – rzekł pospiesznie, jakby bał się, że mu przerwę i już tego nie powie po raz drugi. – Jeśli potrzebujesz więcej miejsca odsunę się.

- Nie trzeba. Tak jest mi wygodnie – oznajmiłem siadając na ławce bardzo blisko postaci, która w końcu popatrzyła na mnie z uśmiechem zmieszanego chłopca, a zarazem wiedzącego, czego chce mężczyznę. – Chciałbym, abyś znalazł czas i poszedł ze mną w inne miejsce niż ten park i ta ławka. Chodź uwierz mi nie przeszkadza mi to miejsce ono wręcz idealnie do nas pasuje zwłaszcza z tą porą roku w tle – powiedziałem, a on jeszcze bardziej uśmiechnął się do mnie.

- Proponujesz mi randkę? – spytał, a ja w końcu, choć jeszcze nie pewnie odwzajemniłem jego szczery uśmiech.

- Tak, a przeszkadza ci to? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Harry pokręcił głową. – Może to za szybko. Na pewno za szybko. Chce ci powiedzieć, że kiedy mnie zaczepiłeś kilka dni temu na tej ławce, a ja po prostu podniosłem głowę zrozumiałem, że dostałem drugą szansę od losu lub od czego kolwiek, w co tam ludzie wierzą.

- Drugą szansę?

- Harry – wydusiłem. Nie potrafiłem jednak wymamrotać kolejnych słów, więc zamilkłem. – To szaleństwo, a jednak zakochałem się od pierwszego wejrzenia w tych zielonoszarych oczach, które są niedopisania. Poza tym ten mądry wyraz twarzy, idealny podbródek, w ogóle idealne rysy twarzy, zgrabny nosek, delikatne usta, duże dłonie, sylwetka, która jest zarysowana w sposób perfekcyjny. I głos jest w nim jakaś magia, jakbym słuchał ulubionej ballady w kółko i w kółko. – Harry złapał mnie za nadgarstek. Mocno go oplótł. - Muszę ci się przyznać, że kiedy zaproponowałeś mi pójście z tobą na cmentarz do bliskiej ci osoby przestraszyłem się tego, że jestem dla ciebie ważny.

- To takie straszne? Przesadziłem chcąc obdarować cie moimi demonami. I wiesz powiem ci tak w zaufaniu zbierałem się, aby powiedzieć ci, że ja też w natłoku emocji z łatwością się w tobie zakochałem. I tak masz rację to za szybko się dzieje, a jednak wydaje mi się, że to naturalne.

Uśmiechnąłem się. Harry położył głowę na moim ramieniu.

- Wiem, czemu powiedziałeś drugą szansę.

- Tak?

- Bo przedtem może się mijaliśmy, ale to nie był odpowiedni czas – szepnął, a ja w końcu splotłem nasze dłonie z myślą: A jednak nie wiesz.


              Jakiś czas później nadal okupowaliśmy tę samą ławkę tyle, że nie rozdrapywaliśmy starych ran, a staraliśmy się je zabliźniać normalnymi rozmowami ludzi, którzy są w sobie zakochani.

- Nie potrafisz gotować? – spytał rozbawiony Harry rzucając gołębią okruszki chleba.

- Nie umiem gotować, ale świetnie wiąże sznurowadła. Choć jak ostatnio widziałem, jak ty to robisz to zaczynam wątpić w swoje umiejętności – odpowiedziałem, a on roześmiał się bardzo głośno.

- Ostatnio mówiłeś coś o kolacji, więc kto nam ją przyrządzi?

- Od czego jest internet – oznajmiłem, a on nie zmieniał zadowolonego wyrazu twarzy.

- Pracujesz w knajpie tam nie gotują?

- Nie zaglądam kucharzowi do garnka – odpowiedziałem. – Powiem tak zagotuje ci wodę na herbatę poddam w miseczkach chipsy, ciasteczka, orzeszki, a nawet połamie czekoladę. Wystarczy, jak na pierwszą randkę poza parkiem.

- Jesteś niesamowity Louis – szepnął wtulając się w moją maleńką postać. Otoczyłem go drżącymi z zimna oraz strachu dłońmi. – Dobrze, że zatrzymała mnie ta niewidzialna siła i magia, jaką poczułem na twój widok. Byłem trochę wystraszony, ale kiedy podniosłeś głowę do góry rozejrzałeś się na wszystkie strony świata poczułem, że nie mogę przejść tak obojętnie obok ciebie. Mam w sobie takie przeczucie, że już się kiedyś spotkaliśmy i staram się odnaleźć twój obraz w sobie, ale...

- Nie rób nic na siłę – wtrąciłem. – Jeśli się kiedyś znaliśmy na pewno sobie przypomnisz, ale obiecaj mi coś Harry – powiedziałem poważnym tonem głosu, a on odsunął się i popatrzył na mnie. – Harry, jeśli sobie przypomnisz przyjdziesz do mnie, abym wszystko ci opowiedział nie uciekniesz ode mnie, dobrze?

- Louis my się znamy? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Nie – wydusiłem pospiesznie.

- Twoje słowa przed chwilą zabrzmiały tak poważnie z jakimś smutkiem, że odrobinę mnie wystraszyłeś – powiedział, a ja wymusiłem uśmiech i jednym pewnym ruchem przygarnąłem jego ciało do swojego.

- Przepraszam nie chciałem cię wystraszyć.

- Nic się nie stało.

- To, co zaryzykujesz i wybierzesz się do mnie któregoś wieczoru? – spytałem, a on skinął głową.

- Weekend mam wolny.

- A, więc sobota wieczór należy do nas i...

- I nieudanej kolacji, ale z dobrze zawiązanymi butami – wtrącił Harry, a ja uśmiechnąłem się składając subtelną pieszczotę na jego ciepłym policzku.


           Obudziłem się zalany potem. Usiadłem na rogu łóżka. Popatrzyłem w stronę otwartego okna, a za nim miasto, które oddychało ciężko, sapało, po prostu próbowało odkrztusić nagromadzoną w gardle mokrą i brudną flegmę.

Sięgnąłem po telefon komórkowy.

- Mogę wpaść? – spytałem.

- Teraz – usłyszałem zaspany głos po drugiej stronie.

- Tak, teraz.

- Pewnie, że tak – odpowiedział.


         Przestałem o nim myśleć tylko na ułamek sekundy, gdy stanąłem przed drzwiami faceta, który po drugiej stronie pewnie wstawał i szukał wody zamkniętej w tej pościskanej, popękanej plastikowej butelce. Wszedłem. Mieszkanie dwupokojowe, nieremontowane od kilku lat, dlatego wygląda na zniszczone i zaniedbane. Jedyne, co mnie na początku zaskoczyło, kiedy pierwszy raz go odwiedziłem to sterta książek leżąca w kącie pokoju. Nadal tak jest. Tylko ilość makulatury jest większa.

- Spotykamy się i rozmawiamy – wydusiłem, kiedy kolega wyszedł z kuchni.

- Jak wyszło tak wyszło – rzekł nie patrząc mi w oczy.

- Kłamię. Kłamię, bo na jego widok coś we mnie. – Zamilkłem. – W jego oczach jest coś smutnego, zimnego, proszącego – wybełkotałem. – Popełniłem błąd, koszmarny błąd rozmawiania z nim, przytulania go i wyznania, że jestem zakochany.

- Nie wszystko mamy pod kontrolą – powiedział Robin siadając na fotelu, którzy zaskrzypiał zbyt hałaśliwie powodując lekki ból w skroniach.

Bez CiebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz