Rozdział 13

58 9 5
                                    

Harry

- Twoje serce poznało mnie od początku tylko piękny umysł nie mógł mnie przyswoić, prawda? – spytał Louis. Milczałem. Patrzyłem na niego dużymi szarozielonymi ślepiami jakby zdezorientowanego, skrzywdzonego wilczka. – Przepraszam – szepnął.

Opadłem. Moje kolana wbiły się w brunatną powłokę, dłonie bezwładnie opadły po obu stronach zgniatając barwne kwiaty i w końcu reszta ciała zastygła. Ziemia zaskrzepła w brudzie, rdzy, a nawet drobinkach krwi. Zabrakło mi siły, aby wytrzeć przezroczystą mokrą warstwę wypływającą z wnętrza oczu. Nagle wszystko stało się ohydne, pokruszone.

- Nieświadomie schroniłem się w tobie, aż w końcu dopadła mnie rzeczywistość – wydusiłem.

- Przepraszam.

- Boli, kiedy dowiadujesz się, że istota, którą najbardziej kochasz jest niszcząca – powiedziałem niechętnie dodając: – Zakryłem na moment oczy, na ułamek sekundy przykryłem usta, a potem na chwilę przycisnąłem uszy. Nie chciałem widzieć, mówić, słuchać. Zaślepione spojrzenie, zamknięte wargi i cisza w uszach mogły dać mi szansę, abym podążył tam gdzie prowadziło mnie serce.

- Harry – wymamrotał Louis klękając przy moim bezwładnym ociężałym ciele.

- Kocham cię. Nienawidzę cię. I wiem, że nie mogę pozwolić sobie na tak skrajne emocje. A jednak bez ciebie. Mogłeś nie mówić prawdy! – krzyknąłem prosto w jego bladą twarz.

- Jak długo byłbyś w stanie zagłuszać prawdę, aby żyć ze mną w kłamstwie?

- Słodkie kłamstwo. Tak niewinne kłamstewko – odpowiedziałem.

- Harry.

- Wiem jak mam na imię! Wiem jak ty masz na imię! – krzyczałem głośno.

- Kochanie – szepnął Louis.

Spoliczkowałem go. Raz, drugi, trzeci. Uderzałem w buzię, a potem w każdą część ciała niekontrolowanymi ruchami długich, drżących rąk. Nie bronił się. W końcu opadł na ziemię. Spostrzegłem krew w kącikach ust, łzy na policzku.

- Pogrążam się głębiej – wydusiłem. – Dusze się. Brakuje mi tchu. To powietrze stało się ciężkie.

- Przepraszam Harry.

- Powiedz coś innego! – krzyknąłem, któryś raz z kolei, a następnie uniosłem w końcu swoje ciało zbliżyłem się i nie wiem, dlaczego wymierzyłem cios w stronę kruchej powłoki. Kopnąłem go w klatkę piersiową, a ten plecami mocno wcisnął się w ziemię. Zbyt głośno jęknęło, aż zakryłem uszy.

- Przepraszam – powiedział.

Zakryłem, więc usta, aby nie wydobywać z siebie goryczy, nie wylewać złości, nie cisnąć słowami, które ranią, a może potem na sam koniec nie wydusić przez zaciśnięte szczęki te dwa słowa, które zawsze były przeznaczone tylko dla niego.

- Chciałem nic nie mówić. Zakryć kłamstwem prawdę. Jednak, kiedy patrzyłem każdego dnia na ciebie nie mogłem po raz kolejny cię złamać...

- Milcz. - Zasłoniłem oczy zimnymi dłońmi ubrudzonymi w ziemi, granatem kwiatów, cząstkami krwi. Nastała ciemność, a wraz z nią cisza. W końcu odważyłem się, odsłoniłem i nic nie zobaczyłem. – Louis, gdzie jesteś? – spytałem nie mając przed sobą postaci, która mnie dręczy, napawała wstrętem, oplatała słodkim oraz gorzkim doznaniem.

- Jestem tutaj.

Odwróciłem się. Zobaczyłem jak siedzi na kamiennych schodach. Ocierał dłonią niezgrabnie płynącą krew z kącika ust. Popatrzył na purpurową maź, która nasiąknęła skórę.

Bez CiebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz