Rozdział 12

60 8 4
                                    

Harry

- To, co się wydarzyło kilka lat temu złamało mi serce i zgubiłem się bez powrotnie, aż do tamtego dnia. Miałem swoje dziś, w które wierzyłem, tak skrycie ufałem, że nadejdzie odpowiedni czas, miejsce i pojawi się bratnia dusza. I kiedy to nastąpiło to uwierz mi poczułem zaskoczenie, bo moje serce podpowiadało, że miałem już taki dzień, miejsce było inne, ale też nostalgiczne, czas idealnie poddał mi osobę dzięki, której poczułem pierwsze bicie serca. To wszystko, co jest teraz we mnie potrzebuje odzyskać wspomnienia.

- Harry jesteś pewny, że chcesz odzyskać wszystko? – spytał Tarik, a ja rozejrzałem się wpatrując się w osoby znajdujące się w pomieszczeniu.

- Chce odzyskać w pełni siebie. Dzięki mojej miłości chce przekroczyć wszystkie granice, które mi narzucono, a które sam sobie wyznaczyłem, aby się nie ranić – powiedziałem, a nasz model Niall, który kończył przymiarkę posmutniał, po policzku spłynęła mu łza. – Co się stało? Holly za mocno wbijasz te szpilki w materiał, a przez to docierasz do skóry – oznajmiłem, a ona pokręciła głową.

- Idiota – burknęła, a Niall dotknął jej ramienia. Popatrzyli na siebie, a potem ona spojrzała na mnie. – Masz rację za mocno wpycham szpilkę i ranię – powiedziała.

- Harry za bardzo wpoił się w swój ból, że nie dostrzega innych emocje – rzekł Tarik. – Może dzięki temu chłopakowi wróci wszystko na swoje miejsce.

Skinąłem głową.

- Jutro jedziemy do miasteczka, w którym się wychowywałem.

- Skąd będziesz wiedział, dokąd iść? – spytał Niall.

- Mama i Louis dużo oraz długo ze sobą rozmawiali. Opowiedziała mu moją historię. Dała mu mapę, na których są wszystkie ścieżki – odpowiedziałem, a blondyn uśmiechnął się ocierając kolejną łzę. – Jestem pewny, że wszystko będzie dobrze nawet, jeśli mam jeszcze w sobie pochowane szczątki lęku.

- Oby wszystko się poukładało zasługujesz w końcu na szczęście, wyleczenie się i odzyskanie wszystkiego, co zamazałeś w głowie – powiedział z lekkim uśmiechem Tarik klepiąc mnie po ramieniu dodał: - Zasługujesz w końcu na to cholerne życie.


               Pociągnął mnie za sobą. Prowadził staranie przez pomieszczenia swojego mieszkania. Całość była przestronna. Przeważały kolory bieli oraz szarości. Pod stopami znajdowały się miękkie dywany, ciało idealnie wpasowywało się w kanapy, dłonie zaciskały się na kubkach, a oczy miały przed sobą widok drobiazgów, na ścianach wisiały proste obrazy, na stolikach znajdowały się pamiątkowe zdjęciach w złotych ramkach. Najbardziej zaskoczył mnie widok świeżych kwiatów na głównym stole, a potem widok kociaka, którego znaleźliśmy w parku. Leżał wyciągnięty na podłodze i wpatrywał się ze spokojem w płomienie, które buchały z kominka.

Louis wyszedł w końcu z łazienki opasany na dole grubym ręcznikiem, górna część była delikatnie wyrzeźbiona, po maleńkim zarysie błądziły kropelki wody, włosy miał ledwo wysuszone, napuchnięte usta.

Sięgnął w pewnym momencie po koc. Zbliżył się do mnie, a następnie okrył moje ciało, które przyjemnie opadało w głębokie łóżko. Zamknąłem oczy, gdy pochylił się i delikatnie złożył pocałunek na moim czole.

- Zatrzymałeś kota – rzekłem, a on zaciągnął się powietrzem.


               Tego samego wieczoru zjadłem przyszykowaną, przypaloną kolację, do której podał w dużych kieliszkach czerwone gorzko słodkie wino.

- Zrobiło się duszno, prawda? – spytałem, a on ponownie mnie pociągnął za sobą.

Wybraliśmy się na długi spacer oblani nie tylko blaskiem księżyca, ale światłem padającym z nocnych latarni. Poruszaliśmy się powolnie po każdych zakamarkach, uliczkach, przechodziliśmy koło hałaśliwych miejsc, wędrowaliśmy po ścieżkach pokrytych wilgotnym powietrzem, wyschniętych liściach przylepiających się do spodu butów.

- Jesteś dziś milczący – rzekłem czując jak zaciska dłoń na moje dłoni.

Wsunął swoje ciało w mój bok, oparł głowę o kawałek klatki piersiowej. Pokierował moją rękę tak, że oplotłem drobne ciało. Schował się we mnie. Nie wepchnął się na siłę spokojnie przesmyknął się przez skruszony mur i opadł we mnie bezpiecznie, a ja z radością przyjąłem, przygarnąłem go nie tyle, co do swojej skóry, ani serca, ale do duszy.

Uśmiechnąłem się.

- Chce cię jutro zabrać w pewne miejsce, które ma niezwykły zapach. Kojarzy się z tajemniczością, niepokojem i romantycznością. Aromat, który się tam unosi jest silny, drażniący, a zarazem przyjemny.

- Co to za miejsce? – spytałem niecierpliwie.

- Lawendowe pole – odpowiedział Louis.



Louis

Spacerowaliśmy po zgnito zielonej polanie usłanej fioletowymi, mocno granatowymi kwiatami.

- Piękne miejsce – oznajmił Harry.

- Odważ się – burknąłem zaciskając dłonie w pięści.

- Skąd je znasz? – spytał się w chwili, gdy rozeszliśmy się w inne strony lawendowego ogrodu. – Miałeś racje charakterystyczny zapach unosi się nad polaną.

- I ty jesteś taki charakterystyczny. Mocny, duszący, kojarzący się z robactwem, drażni cię, zaczynasz go nie znosić – powiedziałem te same słowa, co w naszej przeszłości. Patrzyłem na niego, jak zatrzymał się i spojrzał w moją stronę. Zerknąłem w dół jak zanurzał dłonie w lawendach, którymi poruszał o dziwo spokojny dziś jesienny wietrzyk. – Te słowa powiedziałem kiedyś komuś w momencie, gdzie mój świat się rozsypywał, a czemu tak porzuciłem kochającą mnie osobę i ja byłem w nim szaleńczo zakochany. Przecież powinienem wiedzieć, że nie zostawia się tych, których się kocha, kiedy jest nam ciężko. W takim czasie, kiedy cierpimy trzeba właśnie zostać i trzymać się może nie kurczowo tej osoby, ale trzymać się tak razem.

- Louis?

- Byłem głupcem odtrącając miłość, więc wydaje mi się dziś, że nie mogę postąpić tak samo, ale jak mają zaleczyć się twoje blizny skoro...

- Nie wiem, czemu ale nie chce tego słuchać – wtrącił z malującym się przerażeniem w oczach.

- Kiedy człowiek zostanie zraniony, zamyka się w sobie do czasu, kiedy rany się zabliźnią. Trzeba być głupcem, szaleńcem, ślepcem, aby ryzykować, że powstaną nowe rany zanim dawne się nie zaleczą – powiedziałem zbliżając się niespiesznie do jego postaci oblepionej lawendą. - W tym wszystkim jest tak, że w samotności najdotkliwiej odczuwa się ból i cierpienie, dlatego potrzebujemy tak bardzo drugiej osoby, która będzie czuć, oddychać, istnieć...

- Proszę – szepnął Harry.

- Odważyłem się w końcu – wydusiłem. – Trzeba być szalonym, by ryzykować nowe, zanim dawne rany się zaleczą. – Zamknąłem w maleńkiej dłoni cząstkę fioletowego kwiatu. - Harry jak to jest, kiedy się rozmyśla, co takiego w nas było, że ktoś, komu oddaliśmy wszystko, odepchnął nas, opluł, podarował za słodką, a potem zbyt gorzką miłość. Nie odpowiedział miłością tylko bólem, wyrządził nam krzywdę, która cię zmiażdżyła. Jak to jest?

- Nie wiem – wydusił.

- Ty najlepiej wiesz jak to jest – powiedziałem wypuszczając z uścisku kwiat, który rozproszył się wraz z wiatrem na wszystkie strony świata.




Bez CiebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz