Rozdział 4

88 11 5
                                    

Harry

Ułożył głowę wygodnie na moich nogach. Zaciągnął się papierosem, a kiedy wypuścił dym, który zmieszał się z chłodnym niespokojnym powietrzem wydusiłem to z siebie.

- Im bardziej się opierałem, tym było gorzej dla mnie. Bardziej bolało, dlatego trzeba było się temu poddać. Moje ciało powoli zaczynało sztywnieć, a co za tym idzie nie reagowało. Przestałem walczyć. Może to był błąd, a może bycie biernym w takich sytuacjach jest konieczne.

 - W jakich sytuacjach? – spytał Louis. To pytanie wywołało wspomnienie. Przypomniał mi się ciężar jego ciała, które mnie przygniatał. Obleśne dłonie ściskające moje biodra bliżej swoich. Ocieranie ciał, które wywołało moje mdłości. – Harry?

Słyszałem bicie naszych serc, dlatego nie przerywałem dźwięku, który coraz bardziej mi się podobał. W końcu tę brutalną ciszę znajdującą się wewnątrz mnie skruszyło coś pięknego, co dotarło do moich uszu, do skóry, a przede wszystkim do serca.

- Czemu nic nie mówisz? – spytał ponownie. – Rozumiem. Ja też mam powiedzieć coś nie zrozumiałego, co jeszcze powinno zostać we mnie, abyś nie uciekł ode mnie za szybko. Nikomu tego nie mówiłem, ale chciałem przyznać się do kłamstwa. Pewnego wieczoru wpadła na mnie jeden jedyny raz znajoma postać, kiedy chciałem się odezwać ona dostrzegła w jasnym świetle moją twarz i uciekła z krzykiem, który zagłuszyła głośna muzyka. Zrozumiałem, wtedy, że niczym nie różnie się od potworów z bajek, które opowiadał mi dziadek.

Uśmiechnąłem się subtelnie, kiedy spojrzał na mnie. Przeczesałem dłonią po jasnobrązowych włosach. Louis westchnął.

- Nigdy nie spotkałem kogoś, do kogo chciałbym się odezwać tak prawdziwie – szepnąłem, wtedy poczułem jak dotyka dłonią mojej ręki. Zastygłem w przyjemnym bez ruchu.

 - I ja – rzekł zagłębiając się w moim spojrzeniu.

- Do czasu, gdy nie zająłeś mojej ławki – powiedziałem wyślizgując się dłoń z jego uścisku.

- Teraz to nasza ławeczka.

Louis podniósł się wyciągnął stary, zmarnowany scyzoryk i zaczął coś kreślić na drewnianym przedmiocie. Przyglądałem się, co robi, ale skutecznie zasłaniał swoją drobną postacią wyczyn, który po chwili ujrzałem. Na ławce wyrył nasze pierwsze litery imion, które zamknął w kształcie liścia.

- Znam twój ból – wybełkotał. – Jest inny od mojego, ale rozumiem uczucie bólu, który zostawił zbyt głębokie blizny w skórze.

- I nie wiem, jak to się stało, że rozumiemy się, choć nie dokońca wyznaliśmy swoje winny i nie winny. Znam twój ból. Rozumiem go, Louis – szepnąłem.

Chłopak ścisnął moją dłoń. Nie wiem, jak, ale w końcu czułem się zrozumiany, choć tylko obdarował mnie spojrzeniem i krótkimi zdaniami. Nie wiem czy dobrze zrobiłem, ale objąłem jego wątłe ciało, a on po chwili wahania odwzajemnił gest mocno oplatając mnie drżącymi rękami.


              Przyjaciel spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Na jego twarzy malował się grymas, a w oczach widziałem przerażenie.

- Zaprzyjaźniłeś się ze złodziejem?

- Byłym złodziejem – odpowiedziałem Tarikowi.

- Ulżyło mi. – Uśmiechnąłem się na sarkastyczną wypowiedź. – Człowieku, co to ma być jakaś terapia? Zaprzyjaźni się z oprawcą?

- Nie jest tym oprawcą. To złodziejaszek, który jako dzieciak pogubił się po śmierci dziadka, bo wiesz...

- Przestań Harry – wtrącił kolega, a ja zamilkłem. – Może odpuść sobie ten park na jakiś czas.

- Dlaczego?

- A jeśli on szuka ofiar? – oznajmił. – Może to taka nowa taktyka, aby wyciągnąć od naiwnych jak najwięcej.

- Żałuje, że ci powiedziałem o Louisie.

- Czyli nasz złodziejaszek ma na imię Louisa. - Pokręciłem głową, kiedy kolejny raz źle się o nim wypowiedział. – Chłopaku może...

- On mnie rozumie – wtrąciłem Tarikowi. – Mój ból – wydusiłem zaciskając dłonie w pięści. – Jest w nim to samo pęknięcie, co we mnie i bez słów, a i z ich odrobiną rozumie wszystko, co się we mnie dzieje. Po raz pierwszy. – Zamilkłem na moment. – Przy nim czuje coś wyjątkowego.

- Chłopaku – rzekł przyjaciel z pracy.

- Nie chodzę już na tą cholerną ławkę, aby delektować się w samotności bólem, który co jakiś czas budzi się, wychodzi z jaskini i pełza po moim ciele ponownie mnie pochłaniając i zostawiając większe cienie, które mnie dręczą. On pojawił się z nikąd i w jego spojrzeniu dostrzegłem ratunek. Wiesz powiem ci coś w sekrecie wydaje mi się, że czekałem właśnie na niego – powiedziałem to dość cicho, a kolega poklepał mnie po ramieniu.


            Usiadłem na ławce, wyciągnąłem paczkę, a następnie jednego papierosa z jego kieszeni kurtki i zapaliłem. Dłonie coraz bardziej trzęsły mi się z żalu i wściekłości. Kiedy wypuściłem pierwszy kłębek dymu tytoniowego zakrztusiłem się, a z oczu popłynęła łza. Louis chciał zabrać ją z mojego policzka, ale odepchnąłem dłoń i pospiesznie podniosłem się z ławki zaciągając kolejny, kolejny i jeszcze następny raz dymem, który dusił mnie od środka.

- Co ty robisz! – krzyknął i wyszarpnął z dłoni papierosa. Rzucił go na ziemię i pospiesznie zagasił mocno nadeptując na peta. – Nie wszystko, co dzieje się wewnątrz ciebie zrozumiem – rzekł układając rękę na mojej klatce piersiowej. - Musisz czasem powiedzieć, co cię tak cholernie boli.

- Jutro muszę do kogoś pójść, a nie chcę.

- To nie idź.

- Źle się wyraziłem chcę iść, a jednak boję się tam znaleźć. To miejsce napawa mnie niepokojem. Mam po tylu latach do siebie żal, że nie potrafiłem zatrzymać mojego, jak i jej smutku, który nas wyniszczał. Mam po tylu latach w sobie wściekłość, że nie uratowałem ani siebie, a tym bardziej jej od ostateczności.

- O kim ty mówisz? – spytał Louis podprowadzając mnie do ławki. Usiadłem, a on patrzył na mnie z troską wymalowaną w tym pięknym niebieskim spojrzeniu. – Weź głęboki wdech. – Zrobiłem tak. – Teraz spokojnie wypuść powietrze – rzekł, a ja posłuchałem go i w końcu opanowując chaos wewnątrz zacząłem spokojniej nabierać łyk powietrza. – Harry, jeśli musisz, a raczej masz taką potrzebę pójścia tam to mogę iść z tobą – powiedział to z delikatnością w głosie.

Patrzyłem na niego.

- To była moja bratnia dusza. Laura, moja kuzynka była dla mnie jedynym oparciem w trudnych momentach mojego życia, kiedy jej zabrakło wszystko zmieniło się na gorsze. Kolorowe barwy stały się czarno białe, a z czasem dotarła gdzieś ta szarość, ale nie widziałem kolorów do czasu. – Zamilkłem. Postanowiłem zrobić to, na co w tym momencie miałem ochotę, a raczej potrzebowałem tej chwilowej czułości. Przysunąłem twarz do buzi towarzysza i delikatnie dotknąłem jego ust. Zetknąłem swoją powierzchnię z ciepłą skórą ust Louisa. Złożyłem na nich subtelny pocałunek. Trwało to tyle ile powinno, a kiedy się odsunąłem zawstydzony spojrzałem w jego oczy. – Nie uwierzysz, ale dawno się nie całowałem, bo dawno mnie nie było...

Louis przerwał moje słowa pospiesznie i z czułością złożył subtelny pocałunek na moich wargach, a po chwili objął moje większe ciało swoją maleńką powierzchnią. Schowałem się w jego silnym uścisku.

- Wszystko będzie dobrze – szepnął, a ja mu uwierzyłem.

Nigdy nie byłem tak ufny w stosunku do obcej osoby, ale w nim było coś znajomego, co od razu mnie przyciągnęło i zbudowało we mnie most od jednego do drugiego miejsca, które powoli malowało kolorowe barwy.


Bez CiebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz