Narnia? (prolog)

4.1K 162 51
                                    

12.2020 — rozdział powinien zostać poprawiony. Powinien, ale raczej nie będzie

Miłego czytania moich chorych wypocin

***

Butelka kręciła się po podłodze, tworząc nieprzyjemny dźwięk kłujący w uszy. Znowu schlali mnie w trzy dupy. Czuję, jak racjonalne myślenie ciurkiem ucieka mi z głowy.

Bezsprzecznie najlepsze jest to, że każdy z nich po kilku godzinach stąd wyjdzie i będzie mu obojętne to, czy kontaktuję, mogę oddychać, lub czy głowa nie eksploduje mi z powodu kaca następnego dnia.

Na chwilę obecną obraz jest jeszcze dość ostry i widzę, że już w tym momencie w mieszkaniu jest burdel. Nie mam siły nawet myśleć, co będzie jak wszyscy wyjdą.

Butelka się zatrzymała.

- Fleja! To teraz szukamy ci przyjaciela. - zaraz..

Czyj to głos?

Widziałem minę Niemiec. Był zmieszany. Ostatnio nam się nie układa, mógłbym nawet powiedzieć, że jest coraz gorzej. Jak bardzo bym się nie starał, tym bardziej obojętny jestem na jego problemy, podejrzewam, że z wzajemnością.

Każda kłótnia, którą próbuję umorzyć kończy się trzaśnięciem drzwi i opuszczeniem domu albo przeze mnie, albo przez wyżej wymienionego chłopaka. Wiem, że mnie to niszczy. Stopniowo wyżera organy, ściska płuca, powoduje, że mózg zaczyna dziczeć.

Z resztą, Niemcy wcale nie jest bez winy. Większość kłótni prowokuje właśnie on, najczęściej powodami są absolutnie nieważne szczegóły, których on i tak musi się przyczepić. Ostatnio nawrzeszczał na mnie, bo ręczniki nie były odwieszone tak, jak jaśnie pan sobie życzy. Umorzenie kłótni wydawało się wtedy być marzeniem.

Jasne, są jeszcze lepsze dni, ale teraz to już wyjątek. Czasem myślę o pierwszych tygodniach naszego związku. Było naprawdę dobrze; każdego ranka mówiliśmy sobie dzień dobry, spędzaliśmy dużo czasu razem, często się całowaliśmy. Jakkolwiek staraliśmy się o siebie. A teraz pozostały już tylko tlące się wspomnienia, które, jeżeli nic się nie zmieni, wypalą się w ciągu kilku miesięcy, czy może nawet tygodni.

Butelka niemrawo zaczyna się zatrzymywać. Poważnie, czy nikt nie może wyłączyć jej dźwięków?

- O Boże - wszyscy wokół zaczęli się śmiać, kiedy korek wskazał na równie, bądź trochę mniej, pijanego Rosję.

Wszyscy, oprócz Ameryki. Na jego twarzy było akurat więcej zazdrości i czegoś między żalem a złością.

Możliwe, że nie do końca zrozumiałem wybuch śmiechu, ale nikt za bardzo się tym nie przejął.

Przez głowę przebiegła mi nitka frustracji.

Niby to dobrze, bo prawdopodobieństwo kłótni z Niemcem w szafie jest mniejsze, ale nie mam się o co martwić. Przesłuchanie jak wyjdę i tak mnie nie minie, a za nim mozolnie wlecze się kolejna sprzeczka. Absolutnie nic, czego bym się nie spodziewał.

Z drugiej strony, gorzej trafić nie mogłem. Nie mógł to być na przykład Kanada? Albo Norwegia? Węgry, Czechy, Słowacja? Ktokolwiek, z kim nie mam zatargów?

Ktoś inny powie: zluzuj gacie, to przecież tylko siedem minut.
Ta, racja. To tylko siedem minut w ciemnej szafie, z osobą, która sprawia, że twoje ciało przechodzą dreszcze, mięśnie się spinają, czoło zalewa zimny pot, a gdyby tego było mało, to nie raz przekonałeś się, jak bardzo dużą krzywdę może ci wyrządzić (no prawie). Wiesz, że ona wie, gdzie jest twój słaby punkt, a to przeraża cię jeszcze bardziej.

(No prawie)

Czułem na sobie palący dotyk innych. Nie wiem, kiedy podnieśli mnie z ziemi, ale to musiała być chwila.

Popychali mnie do przodu. Rosja był zaraz za mną, jego popędzała druga grupka osób. Z nim mieli więcej problemów, jest bardzo wysoki. W porównaniu mojego metra siedemdziesiąt i jego metra prawie dziewięćdziesiąt, to akurat mną łatwiej jest pomiatać.

Swoją drogą, dlaczego większość nazywa mnie niskim, skoro jestem wyższy od wielu, nawet będących tutaj, osób?

Ukraina otworzył szafę szerzej, aby łatwo było nas tam wepchnąć. Widziałem ubrania moje i Niemiec porozrzucane w pobliżu mebla. Miałem ochotę rozpruć sprawcę tego, ale teraz już nawet nie wiem kto to jest.

Poczułem, jak uderzam głową w tył szafy. Jeden z dwóch - siedzi.

Wsunąłem się bardziej do środka i wtuliłem w kąt. Ręką złapałem za bolące miejsce na głowie, syknąłem i puściłem. Cholerstwo boli.

Huk rozszedł się dziwacznie w środku mebla, po czym duża, skulona sylwetka zawidniała tuż przed moją twarzą.

Przez cały czas się nie odezwał. Nie miał żadnego wyrazu na twarzy. To denerwujące...

- Miłej zabawy, gołąbeczki! - rozpoznałem pijany głos Węgier i Estonii.

Widziałem szerokie uśmiechy ich dwoje, oraz kilku innych osób z tyłu, chwilę przed tym, jak drzwi szafy się zamknęły.

Nie uśmiechali się wrednie. Było to coś w stylu "może być ostro". Albo tylko mi się zdawało.
Mała smuga kolorowego światła przedzierała się przez szczelinę między drzwiami.

Padała idealnie na starszego chłopaka. Twarz miał bez emocji do momentu, w którym chyba zauważył, że na niego patrzę. Jego oczy wpatrywały się we mnie, powodując wstrętne uczucie niepokoju, a usta wygięły się w ten jego irytujący uśmieszek. Przysięgam, na Boga, że przy najbliższej okazji wyrwę mu go z tej zadowolonej gęby.

Nie chciałem się odzywać przez cały czas siedzenia tutaj. Wolałem to przeczekać. Nie ukrywajmy, boję się go; świadomości tego, co mógłby zrobić. Każdy ma o nim dość nieciekawe zdanie. No, może nie Ameryka, on zawsze go zachwalał (choć ostatnio dziwnie przestał o nim w ogóle rozmawiać. Tak, jakby się nie znali).

- No więc... Jak tam, Polska?* - miał trudności z rozmawianiem.

Nic dziwnego, polało się dużo wódki.

Ja natomiast milczałem. Czułem się coraz gorzej. Traciłem czucie w palcach, po stopach zaczęły biegać mi rzędy mrówek, twarz piekła mnie z gorąca. Czułem się, jakby ktoś położył na mojej klatce piersiowej coś kilka razy cięższego ode mnie.

Piekielnie ciężko mi się oddychało, w pewnym momencie chyba nawet zacząłem dyszeć. Nie wiem, trudno mi to określić. Trudno mi teraz cokolwiek, jakkolwiek określić. Miałem wrażenie, jakby ktoś skakał mi po narządach wewnętrznych. Cały brzuch cholernie mnie bolał.

Zamknę oczy... to zajmie tylko chwilę.

W tym momencie poczułem, jak całkowicie tracę kontrolę nad rękami, którymi podpierałem się o dno szafy. Poleciałem mimowolnie do przodu, uderzając torsem o coś twardego, jednak za razem przyjemnie miękkiego. Otworzyłem oczy, które zamknęły się przy okazji uderzenia, po czym zobaczyłem kolana Rosji.

- Wow, um. Ty, nie że coś, niby można na mnie lecieć, ale bez przesady - zaśmiał się pod nosem, lustrując mnie wzrokiem.

Rozumiecie? Lecę na niego - bo straciłem czucie w rękach. Faktycznie, nie zauważyłem.

Chciałem coś powiedzieć. Wydukać cokolwiek, nawet, żeby spierdalał, ale język nagle stał się miękki. Zacisnąłem powieki najmocniej, jak tylko potrafiłem, w sumie nawet nie wiedząc dlaczego.

Zasnąłem. Albo zemdlałem, jedno z dwóch.

siedem minut w niebie | RusPol (zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz