Rozdział do renowacji.
***
Ani Rosja, ani Kanada nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Po około dwudziesto minutowej przechadzce po parku, wylądowali na ławce obchodzącej z farby, a Rosja moczył szalik Kanady. Ten za to cierpliwie siedział na swoim miejscu, głaszcząc go po plecach.
Dość śmieszne jest to, że Kanada przed tym spotkaniem nigdy nie pomyślał by w ten sposób o Rosji i, wow. To, z czego zwierzył mu się Rosjanin ścierpło mu skórę na plecach.
Nie ciężko się domyślić, że nie może być mu lekko w życiu, w końcu, niedawno on i jego rodzeństwo chowali swojego ojca, co Rosja naprawdę bardzo mocno przeżył, USA z nim zerwał, przy okazji teraz dobijając go na każdym kroku, a mało kto chce mieć z nim w ogóle do czynienia.
Jednak dalej, wow.
Rosja pomiędzy krztuszeniem się własnymi łzami a łapaniem powietrza, starał się wypowiadać kolejne słowa dotyczące wcześniejszej rozmowy, jednak wychodziły z nich jedynie zlepki, zahartowane łamiącym się głosem.
Było mu wstyd.
Za to, jak teraz wyglądał. Za to, że się rozpłakał. Za to, że Kanada musi z nim wytrzymywać. Za to, że brudzi jego szalik. Za to, że przyszedł do tego parku. Za to, że- boże.
– K-kan-a– próbował wydusić z siebie Rosja, jednak chłopak przycisnął go mocniej do siebie.
– Cii, spokojnie – powiedział przy okazji.
To, że używał półgłosu bardzo dobrze wpływało na Rosję.
– P-prze-epraszam…
Z każdą przerwą w wyrazie łapał w płuca zimne powietrze. Wtulił się bardziej w puszystą kurtkę Kanady i próbował przestać płakać, co szło mu dość opornie.
– Nie masz za co. Jest okay, powoli.
Kanada położył brodę na uszance Rosji, który był przytulony do jego nóg i kawałka brzucha. I gdyby nie to, że głowa Ruska zapchana była wydarzeniami z niedawna, to może pomyślałby, że jest mu całkiem przyjemnie.
***
Wracali już do domu.
Było tak spokojnie. Dosyć zimno, ale miło. Gwiazdy świeciły na niebie, migocząc przy tym. Rosja upatrzył sobie szczególnie jedną, która raz była śliczną, białą plamką na kruczoczarnym niebie, a raz ledwo wybijała się ponad nie.
– Wiesz – zaczął Kanada, bez żadnego ostrzeżenia.
Rosja skierował na niego swoje rozkojarzone spojrzenie, przerywając tym samym oglądanie odległej im gwiazdy.
– Gdyby nie to spotkanie, nie pomyślałbym o tobie w taki sposób, jak myślę teraz. I chcę żebyś wiedział, że jeśli chcesz, abym porozmawiał z USA żeby się ogarnął, to zrobię to. Swoją drogą, nigdy nie chciałem mu pomagać… Ameryka to gbur jakich mało.
Ostatnie zdanie powiedział, a bardziej wymamrotał, jakby ze szczyptą zniewagi. Rosja parsknął krótko śmiechem i z bananem na twarzy ponownie uniósł ją ku niebu.
– Ta, coś o tym wiem.
Cisza, która nastała po między nimi, nie była niezręczna. Obydwojgu odpowiadała chwilowa pustka i rozglądanie się po okolicy, rozświetlonej tylko ulicznymi lampami.
Rosja zapomniał, jak to jest spacerować w nocy po mieście, mogąc się spokojnie uśmiechać i chichotać z durnych żarcików czy wygłupów. Mogąc się do kogoś odezwać.
CZYTASZ
siedem minut w niebie | RusPol (zawieszone)
Fanfictionjezeli wciaz ludzie beda mi pisac cringeowe komentarze to istg ze usune ××× Wódka to nie jedyne wyjście na rozwiązanie problemów. Czasem wystarczyć może jedna osoba, która cały czas kręciła się nam obok nosa.