Rozdział 6 - Przejście przez prawdę (cz. 3)

260 26 37
                                    

Kolejna nabazgrana mapka, kolejne odmierzanie krokami długości korytarza tak, aby wyglądało to na zwyczajne chodzenie. Co prawda nie było tutaj tłumów, ale Keri nie chciała, aby jej zainteresowanie tajnymi przejściami wyszło na jaw.

Zastanawiała się, czy jej pomysł w ogóle ma sens. Wyjście za obrazem zniknęło. Obraz wciąż dało się odsunąć od ściany, ale za nim krył się mur, w którym nie zdołała nawet wybić małej dziurki. Każdy ze znanych jej czarów zawodził, nawet magia metalu.

A nawet gdyby udało jej znaleźć nowe przejście, czy nie skończyłoby się to złapaniem w tajnych tunelach i jeszcze większymi kłopotami?

Rozsądne argumenty okazały się niczym przy rozpaczliwej wręcz chęci, aby działać. Elise i Noelle, a także Deir byli wystawiani na jakieś niebezpieczeństwa nie wiadomo gdzie, a ona tymczasem mogła tylko czekać na ich powrót. Ostatnim razem skończyło się na poparzeniach, ale czy tym razem nie będzie gorzej?

Dziewczyna z westchnieniem irytacji zorientowała się, że musi liczyć jeszcze raz.

– Jeden, dwa, trzy, cztery... – wymamrotała, idąc w drugą stronę. – ...Szesnaście, siedemnaście, osiemnaście – dokończyła.

Spróbowała otworzyć drzwi sąsiedniego pokoju – szczęśliwie, pustą komnatę zostawiono otwartą. Musiała być to jedna z sal, w których odbywały się lekcje praktycznych zaklęć, bez żadnych mebli i z podłogą pokrytą kamiennymi płytami. Podobną miała i grupa żywiołu ziemi, i ją też zostawiano otwartą, by chętni mogli dopracowywać swoje umiejętności w bezpiecznych warunkach i po zajęciach. Sądząc po osmaleniach, tu ćwiczyła któraś z klas od ognia. 

Dziękując losowi za to, że nie urządzono w tym miejscu klasy od nauk o światach lub języków, Keri szybko policzyła, jak długa jest sala. Dwanaście kroków.

Przeszła korytarzem, aż do zakrętu, a za nim zmierzyła szerokość korytarza. Trzy kroki. Piętnaście, osiemnaście...Trzy kroki na ściany, dość dużo, by warto było sprawdzać.

Samej ściany nie pokrywały obrazy, a gobeliny, przedstawiające młodych czarodziejów, którzy najpierw ćwiczą swe zdolności, a później wykorzystują magię w budowie domów, pracy, gotowaniu, uczą jej swoje potomstwo. Na samym szczycie, oddzielony lekko od reszty utkanego obrazu, widniał zamek, w którym Keri rozpoznała Setrionne.

– Co za propaganda – mruknęła pod nosem. Elise kiedyś określiła tak działania Noktrinów, a jej wyjaśnienia spodobały się Keri – słowo łączyło precyzję i pewną naukową obojętność, dzięki której nie podsycało emocji tak jak „kłamstwo" czy „manipulacja".

Próbując to zrobić niby od niechcenia, mimo że w wąskim korytarzu nikogo nie było, Keri odgarnęła zasłonę. Ściana za nią nie wyróżniała się absolutnie niczym. Za kolejnym kilimem podobnie, a także za ostatnim. Mimo, że zgubiła się już w rachubie zawodów w tych poszukiwaniach, Keri znów ogarnęło zniechęcenie. Jednak skoro miała wybrać między dalszymi poszukiwaniami a odrabianiem lekcji i martwieniem się o Noelle i Elise, wybierała dalsze poszukiwania.

Przyjrzała się jeszcze raz postaciom na gobelinach, w nadziei, że może one kryją klucz do rozwiązania zagadki. Czarodziei przedstawiono bardzo topornie, twórca zdecydowanie lepsze oko miał do budynków, z których najlepiej przedstawił samo Setrionne, jednak rozciągnął je na trzy gobeliny, przedstawiając widok z trzech stron na zamek połączony tak, jakby był jedną, bardzo długą budowlą. Keri jeszcze raz przyjrzała się ścianie za tym, w którym zamek przedstawiono wraz z głównym wejściem. Dotknęła czubkami palców kamienia... I wsunęła je w kamień, jakby był on z budyniu.

Pospiesznie wyciągnęła dłoń. Za paznokciami pozostało jej trochę kamiennego pyłu, ciemnoszarego i drapiącego.

Jeszcze raz wsunęła dłoń w budyniopodobny kamień. Tym razem przebiła się nią aż na drugą stronę, poczuła, jak zimno owiewa jej dłoń. Nagle, porażona przeczuciem, że ktoś wbija wzrok w jej plecy, wyciągnęła ją i obróciła się pospiesznie.

Akademia SetrionneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz