(2) rdza

288 23 29
                                    

— Mamo, wróciłam.

— Cześć, kochanie. Jak było w szkole? Byłaś w bibliotece?

— Było w porządku — powiedziała Pola, zrzuciwszy kurtkę oraz buty. Weszła do kuchni boso, w samych skarpetkach w dinozaury, i natychmiast zlustrowała zawartość stojących na kuchence garnków. — Dostałam piątkę z WOSu, ale w przyszłym tygodniu znowu piszemy próbną maturę... Argh, już mam tego dosyć, a jest dopiero październik...

— Jestem pewna, że sobie doskonale poradzisz, kochanie. Tak ciężko pracujesz, że to niemożliwe, żebyś oblała ten test.

Pola oparła się o blat, by spojrzeć na matkę. Kobieta siedziała przy stole, pijąc herbatę i czytając jakąś gazetę, jak to miała w zwyczaju robić każdego wieczora. Nadal miała na nosie okulary do czytania, okrągłe i w czarnych oprawkach, które bardzo jej pasowały — i przy okazji ją odmładzały o kilka dobrych lat. Nie żeby zresztą Jagna wyglądała szczególnie staro; zdaniem Poli jej matka ubierała się lepiej od niej i nierzadko uchodziła w oczach wielu osób za jej siostrę.

— Nie jestem tego taka pewna, mamo — odparła szczerze. — Czasem mam wrażenie, że to za dużo. Jakby mój mózg miał zaraz wybuchnąć z nadmiaru zmęczenia i wiedzy, które próbuję do niego wcisnąć. A najgorsze jest to, że do maja prawdopodobnie zapomnę wszystkiego, czego się nauczyłam, i będę musiała zakuwać dwa razy tyle co teraz...

Jagna przytaknęła ze zrozumieniem, zamykając gazetę.

— Myślę, że przesadzasz. Uwierz we własne możliwości, okej? Wszystko pójdzie dobrze, wiem to. Jesteś głodna?

Zabawne, była już drugą osobą tego dnia, która kazała Poli wierzyć we własne siły.

Może więc rzeczywiście musiała to zrobić?

— W sumie to tak, bardzo. Co jest na obiad...?

— Pomidorówka z makaronem. Weźmiesz sobie?

— Jasne, dziękuję.

Nie musiała nawet podgrzewać zupy, bo była jeszcze ciepła. Zaczęła ją pochłaniać, ledwo talerz znalazł się na stole, zupełnie jakby nie jadła co najmniej od tygodnia. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo była głodna; słodkie kasztany pochłonięte po szkole się nie zdały na za wiele.

— Pola, pamiętasz Anię Białko?

Dziewczyna z zaciekawieniem spojrzała na matkę.

— Anię? Tę twoją przyjaciółkę z podstawówki, z którą ukradłyście kwas masłowy z pracowni chemicznej i rozbiłyście w klasie biologicznej i potem musieli odwołać lekcje, bo tak śmierdziało, że się nie dało wytrzymać nawet przy otwartych oknach?

Jagna zachichotała.

— Tak, dokładnie tak. W każdym bądź razie Ania do mnie zadzwoniła...

— W każdym razie, mamo.

— Okej, w każdym razie... — Jagna westchnęła. — W każdym razie Ania do mnie dzisiaj zadzwoniła i spytała, czy nie miałabym ochoty na spotkanie po latach. Tak dawno się nie widziałyśmy, że stwierdziłam, że to niezły pomysł i tak od słowa do słowa... W każdym bądź razie... W każdym razie, przepraszam, zaprosiła nas na obiad. Na sobotę wieczorem. Daniela odmówiła pójścia, bo ma dużo sprawdzianów w przyszłym tygodniu, więc zrozumiem, jeśli ty też nie będziesz chciała pójść. Gdybyś jednak poszła, miałabyś towarzystwo, bo będzie też syn Ani. Jest od ciebie starszy o dwa lata, więc już studiuje i nie mieszka z rodzicami, chyba wynajmuje jakąś kawalerkę czy pokój w centrum razem ze swoimi kolegami, ale obiecał, że wpadnie na obiad, bo chce nas poznać. Może uda się wam znaleźć wspólny język? Ale, jak mówię, nie zmuszam. Wiem, że masz dużo pracy.

Symfonia w filiżance | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz