(9) indygo

207 20 20
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


[A/N] Są przekleństwa. Z góry przepraszam ;-)


Indygo. Woda miała kolor indygo.

Dziwne, bo z brzegu zawsze wydawała się lazurowa i krystalicznie czysta, a nie — jak teraz — piekielnie mętna. Wcześniej też nie miała macek, a teraz zdawała się dokładnie oplatać całe ciało i ciągnąć na dno, w głębiny, z dala od mrugającego na powierzchni światła. Jej fale mruczały uspokajającą kołysankę, i ofiara się jej bez sprzeciwu poddała, bo melodia była naprawdę ładna: brzmiała trochę jak zapomniana piosenka z dzieciństwa, którą matka śpiewała do snu. Zatem woda nie mogła być groźna, prawda?

Zupełnie nagle ofiara została wyrwana z ciepłych objęć wody — jeszcze zanim zamknęła oczy. Przebicie powierzchni wody całkowicie ją otrzeźwiło. Odzyskała zmysły oraz oddech, więc od razu zaniosła się przeraźliwym kaszlem, wypluwając wodę i kurczowo trzymając się swojego wybawiciela.

— Jezu Chryste, Pola — usłyszała. — Kobieto, czy ty chciałaś się zabić? Na litość boską...

Została posadzona na krawędzi basenu, ale ledwo to zarejestrowała, wtulona mocno w Kacpra. Jego serce biło szybko, ale równo, i ten rytm powoli ją uspokoił, podobnie jak obejmujące ją ciepłe ramiona oraz dłonie masujące plecy. Nieco szumiało jej w głowie, więc przymknęła oczy, starając się oddychać głęboko na tyle, na ile było to możliwe przy protestujących płucach oraz gardle. Na całe szczęście nie nałykała się aż tak dużo wody, bo znajdowała się na dnie zaledwie kilka sekund, choć wydawały jej się one wiecznością. W końcu poczuła, że się odrobinę uspokaja. Adrenalina powoli opadała, więc Pola zaczęła drżeć. Kacper szybko to zauważył. Już miał ją puścić, by sięgnąć po ręcznik, lecz niedoszła topielica nie chciała mu na to pozwolić. Przykleiła się do niego niczym jakaś mała koala — nie żeby mu to przeszkadzało.

— Mam cię — wymruczał do jej ucha. — Już w porządku. Nie puszczę cię, okej?

Nie miał innego wyjścia, jak tylko wziąć Polę z powrotem na ręce i wyjść z basenu po stopniach w jego płytkiej części. Dziewczyna mu nieco ciążyła w ramionach, oboje zresztą przypominali mokre psy, ale zdeterminowany dotarł do ławek. Tam posadził sobie Polę na kolanach i owinął ją jej własnym puchatym ręcznikiem, po czym znowu ją mocno objął.

Siedzieli tak przez dłuższą chwilę, milcząc. Pola nadal trzymała go kurczowo za szyję, a on jej na to pozwalał. Jego dłonie zaprzestały wędrówkę po jej plecach, ale tylko po to, by odgarnąć na bok mokre włosy i zatrzymać się na dłużej w okolicy karku. Zdobył się nawet na to, by przycisnąć usta do jej włosów i przymknąć oczy, gdy dotarło do niego, że nic się nie stało, że Pola żyła i oddychała.

Symfonia w filiżance | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz