Jesień objawiła się w tym roku eksplozją kolorowych liści i spadających kasztanów. Poranki pod jej sztandarem były chłodne, lecz rześkie, wypełnione miękkim światłem dopiero co wstającego słońca oraz zapachem kawy trzymanej w marznących dłoniach. Oznaczała także konieczność uzbrojenia się w coraz grubsze kurtki, czapki naciągane na uszy, szaliki — nieco tylko cieńsze od zimowych — i rękawiczki, zwłaszcza gdy już o siódmej walczyło się z własną sennością, tramwajowym ściskiem oraz zimnem przenikającym aż do szpiku kości. Poranne spektakle natury w pełni rekompensowały te wszystkie niedogodności, bo oto niebo robiło się coraz bardziej niebieskie, obłoczki pary znikały, a za zaparowanymi szybami tramwaju pokazywały się przystrojone wielobarwnymi liśćmi korale jarzębin czy brąz spadających kasztanów.
To właśnie na pieczone kasztany wybrała się Pola w celu uczczenia nadejścia jesieni. Sprzedawali je w kolorowej budce niedaleko liceum, do którego chodziła, więc poszła tam zaraz po lekcjach. Kupiła całą dużą porcję i upojona zapachem przystanęła na środku chodnika. Już miała się zabrać za konsumpcję smakołyków, kiedy zderzenie z kimś idącym z naprzeciwka wytrąciło jej pudełko z rąk. Kasztany poturlały się po ziemi, więc w irracjonalnym odruchu rzuciła się, by je pozbierać, ignorując cisnące się do oczu łzy i przekleństwa na usta. Już kucała na ziemi, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że już nie uratuje swoich skarbów w błocie. Musiała albo kupić nową porcję, albo obejść się smakiem. Ta myśl sprawiła, że Pola pozwoliła popłynąć fontannie łez.
— Przepraszam cię najmocniej, zupełnie nie chciałem cię potrącić, nawet cię nie zauważyłem. Boże, pogrążam się. W każdym razie... Proszę. Rekompensata. I może dałabyś się zaprosić na przeprosinową kawę? Ja stawiam.
Pola podniosła głowę i przez łzy zobaczyła wyciągniętą w jej stronę rękę z nowym kartonikiem wypełnionym po brzegi kasztanami. Zamrugała parokrotnie, upewniając się, że z jej oczami jest wszystko w porządku, po czym z wahaniem wzięła pudełko do rąk. Dopiero wtedy odważyła się spojrzeć na nieznajomego, ani na moment niespuszczającego z niej wzroku. Przekonała się, że jego oczy miały niezwykle intrygujący kolor — trochę orzechowy, trochę przypominający czekoladę. Co więcej, w przedziwny sposób się skrzyły, i Pola zupełnie nie potrafiła przestać ich obserwować.
Tango. Ten kolor nazywał się tango.
— Nie piję kawy — wymamrotała z trudem. Niespodziewany akt życzliwości całkowicie ją zdumiał, już nie wspominając o tych magnetycznych, przyciągających swoim ciepłem oczach.
— W takim razie na herbatę?
Nawet głos miał intrygująco ciepły, odnotowała Pola. Głęboki i odrobinę chropowaty, ale ciepły. Taki głos pewnie mógłby uspokajać wzburzone podczas sztormu morze.
Przytaknęła, przygryzając niepewnie wargę. Mogła później pożałować tej decyzji, ale oczy koloru tango i szopa jasnych włosów za bardzo ją zaintrygowały. No i jakże mogła odrzucić propozycję pójścia na herbatę?
W drodze do pobliskiej kawiarni pochłonęła cały kartonik kasztanów. Chciała się nimi podzielić z nieznajomym o dobrym serduszku, ale z uśmiechem odmówił i wcisnął dłonie do kieszeni płaszcza. Pola korzystała z tego, że szedł ze wzrokiem wbitym w chodnik, żeby przestudiować jego twarz. Miał na głowie szopę jasnych włosów, nieco schowanych za granatową czapką; w oczy rzucał się także jego niezwykle prosty nos — już nie mówiąc o zdobiących go całkiem uroczych piegach — i idealnie skrojone usta, w które Pola chyba wpatrywała się aż nazbyt długo. I te jego oczy, najcudowniejsze oczy, jakie Pola w życiu widziała. Nieznajomego otaczała także aura pewności siebie, zapewne wynikająca ze sposobu, w jaki chodził — stawiając pewne i energiczne kroki. Prawdopodobnie uprawiał także jakiś sport, bo wyglądał na dobrze zbudowanego, zapewne składającego się z samych mięśni. Był też, rzecz jasna, wyższy od Poli. Nie żeby Pola szczyciła się hobbicim wzrostem, nie, ale mężczyzna przewyższał ją co najmniej o głowę. Co więcej, miała wrażenie, że od momentu, w którym nawiązali kontakt wzrokowy, wytworzyła się między nimi dziwna nić magnetyzmu, wzajemnego przyciągania, bo sama Pola zupełnie nie potrafiła teraz się oprzeć jego urokowi, rzucanemu zapewne całkiem nieświadomie.
CZYTASZ
Symfonia w filiżance | ✓
RomancePrzepis na udaną jesień: mieszanka najlepszej w mieście herbaty, ciepły kocyk, pieczone kasztany, jazzowa muzyka, dużo książek, kakao. I może jeszcze szczypta zupełnie niespodziewanej miłości.