Tej nocy śniła, że się topi.
Topiła się w nieprzeniknionej czerni, prawie że hebanowej, przypominającej odrobinę atramentowe niebo nocną porą, tylko że nie towarzyszyły temu gwiazdy. Była sama, zanurzona w bezkresnej toni i opleciona rdzawymi żyłkami. Czuła obezwładniający całe ciało lęk, choć woda wokół niej wydawała się zupełnie nieporuszona. Nawet czas zdawał się stać w miejscu. Nawet ona trwała zawieszona w mętnej, kłębiącej się hebanowej próżni. Czerń zdawała się wnikać pod jej skórę, przenikać aż do szpiku kości i wypędzać z serca wszelkie radosne, ciepłe wspomnienia. Osnuwała umysł mgłą lęku oraz poczuciem beznadziei, przekonywała, że nie ma innej opcji poza oddaniem się jej w niewolę. Broniła dostępu światłu, więc wydawała się bezkresna, pozbawiona zarówno dna, jak i powierzchni, trochę jak zamknięta, mroczna bańka mydlana.
Czuła się trochę jak kukiełka, sterowana ledwo wyczuwalnym prądem. Nawet nie wiedziała, że się porusza, bo zarówno jej poczucie czasu, jak i przestrzeni były zaburzone. W hebanowym kłębku nie istniało nic. Nie istniała nawet ona sama. Tylko panika.
I zimno, które razem z paniką tworzyło zabójczą mieszankę i które paradoksalnie przywróciło jej ciału czucie. Przywróciło także nadzieję.
W końcu więc zaczęła się opierać. Zaczęła się miotać. Zaczęła poruszać wszystkimi kończynami. Zaczęła walczyć z paraliżem oraz watą zalegającą w jej umyśle. Hebanowemu kłębkowi nie spodobała się jej rebelia, bo zaczął naciskać coraz mocniej, tkać coraz gęstszą sieć paniki, nie chcąc wypuścić swojej ofiary. Zepchnął ją jeszcze głębiej, w stronę nieistniejącego dna. Towarzyszyło temu uczucie spadania, wyraźne pomimo otulającej ciało hebanowej mazi.
Niespodziewanie wysoko w górze zamigotało światło. Było blade, przyćmione przez skłębioną ciemność, ale błyszczało na tyle jasno, by nadzieja urosła do rozmiarów potężnego drzewa. Oznaczało, że istnieje gdzieś jakaś powierzchnia, jakiś kres koszmaru, że można się stąd wyrwać, że można uciec...
I nagle światło przebiło się przez ciemność z siłą i jasnością supernowej, by wybuchnąć przed szeroko otwartymi oczami i rozbić na wieczność kłębek hebanu.
Obudziła się gwałtownie, zdezorientowana i łapczywie wciągająca powietrze do płuc. Potrzebowała chwili, by się zorientować, gdzie się znajduje, i że atramentowy półmrok panujący w jej pokoju wcale nie jest groźny. Jej ręce drżały, gdy odgarniała mokre włosy za plecy; zauważyła także, że koszulka przykleiła jej się do pleców. Myśli w głowie rozpędziły się do tak szalonych prędkości, że nawet nie potrafiła nad nimi zapanować.
Wiedziała, że po tak realistycznym i niepokojącym koszmarze już nie będzie w stanie zasnąć, chociaż budzik na jej szafce nocnej wskazywał dopiero czwartą nad ranem. Musiała się uspokoić ciepłą herbatą i czymś, co odciągnęłoby jej spanikowany umysł od nocnych przeżyć. O tej szalonej porze między snem a dniem wszyscy znajomi pewnie spali, podobnie jak jej rodzice, więc nie mogła liczyć na żadną rozmowę. Pozostawało albo bezcelowe przeglądanie memów ze słodkimi kotkami i pieskami albo jakaś książka. Albo może nawet mogłaby w końcu przesadzić niektóre kwiaty, bo ich korzenie już rozsadzały doniczki. Praca w ziemi zawsze odganiała nawet największe koszmary.
Pola narzuciła na ramiona puchaty, bordowy sweter i podążyła do kuchni, starając się stawiać kroki tak cicho, by nikogo nie obudzić. Nie musiała długo czekać, aż woda się zagotuje, zdążyła jednak w międzyczasie przygotować kubek oraz ulubioną herbacianą mieszankę. Lubiła spędzać czas w kuchni, więc przez dłuższą chwilę stała z naczyniem wypełnionym po brzegi wrzątkiem w ręce, opierając się o stół i po raz tysięczny lustrując magnesy przyczepione do lodówki. Jak każda szanująca się polska rodzina, przywozili je z każdego odwiedzonego zakątka świata i wieszali w wolnym miejscu. Miejsce to zresztą się powoli kończyło. Każdy magnes pochodził z innego miejsca i przywoływał zupełnie inne wspomnienia, wszystkie jednak miały w sobie pierwiastek dziecinnej radości, obietnicę wakacji, które teraz wydawały się bardzo odległe. Trochę jak wyspy szczęśliwe.
CZYTASZ
Symfonia w filiżance | ✓
RomancePrzepis na udaną jesień: mieszanka najlepszej w mieście herbaty, ciepły kocyk, pieczone kasztany, jazzowa muzyka, dużo książek, kakao. I może jeszcze szczypta zupełnie niespodziewanej miłości.