siena

204 10 7
                                    

[ ta część powinna się znaleźć po rozdziale dziesiątym – po tym, jak Pola i Ofelia wpadają na Kacpra w bibliotece ]

Powietrze w mieszkaniu Marcela było ciężkie od dymu, więc prędko ewakuowali się na balkon, zabierając ze sobą butelki piwa. Kacper oparł się o balustradę, podczas gdy Marcel opadł na jedyne znajdujące się tam krzesło, zaraz obok praktycznie się rozwalającego stołu. Obaj przez dłuższą chwilę milczeli, popijając zimne piwo i spoglądając na rozpościerającą się w dole ulicę. W górze zbierały się ciężkie, ołowiane chmury; zanosiło się na deszcz, bo w powietrzu unosiła się dziwna elektryczność, od której mrowiły palce. Wiatru nie było prawie wcale, więc atmosfera wydawała się jeszcze bardziej napięta. Kacper się wzdrygnął.

Jego myśli zupełnie odruchowo powędrowały w stronę Poli. Widział się z nią zaledwie kilka godzin temu, w bibliotece, lecz w dalszym ciągu miał wrażenie, że dziewczyna stoi tuż obok niego. W dalszym ciągu czuł na sobie jej elektryzujący wzrok, który zdawał się go prześwietlać na wylot. Nieustannie go to zaskakiwało, bo za każdym razem, gdy już sądził, że jego sekret się wyda, nic się nie działo, zupełnie jakby pomimo tego swojego Rentgena w oczach Pola kompletnie nie zdawała sobie sprawy z uczuć, jakie w nim wzbudzała. A wzbudzała w nim istny chaos. Dziki ogień. Inferno. Wystarczył tylko przelotny dotyk, jedno spojrzenie, przelotny uśmiech. Owinęła go sobie wokół palca i nawet sobie nie zdawała z tego sprawy. Albo nie chciała zdać sobie z tego sprawy.

Nie miał pojęcia, co z tym zrobić.

Ta niepewność i psychiczne wyczerpanie przyprawiały go o pulsujący ból głowy, którego nie były w stanie wyleczyć lekarstwa ani nawet sen. Nieważne, jak bardzo by się nie starał go pozbyć, ból wciąż tam był i nieustannie dawał o sobie znać, podobnie jak rosnąca frustracja.

Szaleństwo miało kolor sieny.

Zacisnął palce wokół zimnej barierki, aż brudny, pokryty rdzą metal zaczął nieprzyjemnie wbijać mu się w dłoń. Zamknął na moment oczy i wziął głęboki oddech. Pomimo panującego na zewnątrz chłodu on czuł wspinające się wzdłuż kręgosłupa gorąco. Mokre kosmyki przykleiły mu się do czoła, gdy usiłował odzyskać spokój. Już od jakiegoś czasu czuł się tak, jakby chodził z gorączką, chociaż wcale nie miał podwyższonej temperatury. Sprawdzał to już parokrotnie, wziął nawet jakieś tabletki, tak na wszelki wypadek.

Czy zakochiwanie się naprawdę przypominało stan gorączkowy?

— Chcesz jeszcze piwa?

Pytanie Marcela wyrwało go z amoku. Otworzył oczy i zamrugał kilkakrotnie, usiłując się przyzwyczaić do jasności. Widok za krawędzią balkonu pozostał dokładnie taki sam, jak zaledwie kilka minut temu. Miasto nic sobie nie robiło z rozgorączkowanych zakochanych.

Kurwa.

— Co?

Kacper pomachał butelką z piwem wystającą odrobinę poza barierkę — to cud, że nie wypadła mu z palców na chodnik — i odwrócił się wreszcie w stronę Marcela. Zanim udzielił odpowiedzi, przeczesał jeszcze dłonią włosy, nawet nie kryjąc frustracji.

— Chodzi o tę dziewczynę, prawda?

Kacper przytaknął. Wbił wzrok w podłogę, która nieprzyjemnie się kołysała. Nie wiedział, czy to pod wpływem alkoholu, czy opanowujących jego żołądek mdłości.

Symfonia w filiżance | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz