2

12K 421 236
                                    

Moje ulubione fryzury były trzy: kucyk - bo szybko, warkoczyki - bo wygodnie, rozpuszczone - bo tak wyglądałam najlepiej, dopóki nie były w całości skołtunione i nie wyglądałam jak Samara Morgan, było spoko i była to najlepsza wersja mnie. Na tym koniec. Kiedy byłam małą dziewczynką, lubiłam sobie czasem zrobić jakiś kok, czy zakręcić włosy na wałkach mamy, ale później, cóż tak trochę mi się zmieniło. Lubiłam wyglądać elegancko, a nie wymyślnie.

Strasznie dziwnie się czułam w kokach, a właśnie taki a'la kok zrobił mi Giorgio. W zasadzie to mi przypominało to trochę fryzurę z pięknej i bestii, bo rozpuszczone i zakręcone były włosy u dołu, a spięte, te od góry, zaś koło twarzy opadały mi delikatne podkręcone kosmyki, a na głowie była delikatna, złota opaska z kryształkami układającymi się na wzór drobnych listków.

Samara Morgan w przebraniu.

Podobne podejście miałam do makijażu: korektor - bo mam piegi (które staram się za wszelką cenę zakryć), puder - bo utrwala (i nie świecę się jak bombka na choince), tusz - bo moje rzęsy bez niego nie istnieją (one serio są jakąś porażką).

Teraz to ja kurwa miałam tapetę jak nigdy.

Nawet nie wiedziałam co mam na twarzy! Policzki jakieś takie bardzo różowe i świecące, coś na oczach i podkład (swoją drogą, trafne stwierdzenie z tym podkładem, skoro mam tapetę) i krwistoczerwone usta - a to mi się akurat podoba, mogę tak częściej. Jednak z resztą nie czułam się szczególnie dobrze. Tak jakbym miała drugą twarzy, maskę zakrywającą moje normalne oblicze. Makijaż był okej, ale teraz miałam go za dużo. Przypominałam wręcz lalkę barbie, patrząc na to, jak bardzo różniłam się od tej  Maury, która nie miała make-upu.

Wcisnęli mnie w czerwoną sukienkę, przyległą jak druga skóra, była w zasadzie odkrywająca i zakrywająca. Niby było rozcięcie na prawej nodze, a kiecka sięgała do ziemi, ale miała golf, a z drugiej strony nie posiadała rękawów. Czułam jak jej szwy ledwo wytrzymują, ponieważ miałam mocno popieprzoną figurę, w sumie ni to była gruszka, ni klepsydra. Kupowanie ubrań było jakąś masakrą. Owszem, ta była szyta na miarę, jednak zawsze miałam obawy przed tym, że mógł mi pójść jakiś szew.

Bo z jednej strony, miałam cholernie szerokie uda i wielki tyłek, co w sumie aż tak mi nie przeszkadzało, talię szerokości kartki papieru, a z drugiej miałam dosyć wąskie ramiona i nieproporcjonalne do tego ogromne cycki - to już pasowało mi mniej niż tyłek i biodra, bo po prostu bez stanika chodziło się tragicznie, a bieganie bez specjalnego biustonosza to była katorga. Żeby było ciekawie, kiedy byłam trochę młodsza Max dogryzał mi najczęściej następującymi słowami "kiedy będziesz stara, to sobie je na plecy będziesz przerzucać" i to mocno odbiło się na mojej psychice, ponieważ je bandażowałam, ubierałam spłaszczającą bieliznę, aż mama to zobaczyła i na mnie nakrzyczała, że nie powinnam tego robić, bo to niezdrowe dla moich piersi.
Kolejny minus mojej figury? Miałam pieprzone rozstępy na biodrach, piersiach i udach, a sprawienie by stały się chociaż odrobinę mniej widoczne, to był pot, łzy i wydane pieniądze na różne kliniki, które pozwalały mi zniwelować ich widoczność do największego minimum jakiego się dało.

Wracając.

Więc ta oto kiecka, którą miałam na sobie, naprawdę ledwie wytrzymywała.

-Wnusiu! - usłyszałam głos dziadka, a po chwili byłam obejmowana przez jego szerokie ramiona. - Jak ty pięknie wyglądasz! - odsunął się ode mnie. - Normalnie królewna Śnieżka!

-Ja tam dalej uważam, że wytapetowana Samara Morgan. - zaśmiałam się nerwowo, a dziadek pokręcił z uśmiechem głową. Jednak widziałam w jego oczach tę nerwowość. Ja też to czułam, ale pocieszałam się, że jeśli będzie źle to ucieknę jak Śnieżka do siedmiu krasnoludków.

HadesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz