Rozdział 1.14

219 21 16
                                    

Obito zniknął. Znowu.

Wsiąkł i ani razu tego poranka nie udało mi się go złapać, bo Tobi wiecznie królował nad ciałem Uchihy. Wiedziałem, że ten dureń w końcu pofatyguje się, żeby spędzić ze mną trochę czasu, ale i tak czułem się lekko przygnębiony, w końcu to on budził mnie prawie, że każdego ranka. Na swój sposób miło było od samego świtu spoglądać na niego i podziwiać, i w ogóle. Znaczy, nie żebym tylko o tym myślał od rozpoczęcia dnia. Przecież to niedorzeczne, żeby głowić się tylko nad jedną osobą w kółko i kółko. W końcu Tobi też tu był i uporczywie dawał o sobie znać.

- Nie rozumiem co ty widzisz w kukurydzy hm. - Prychnąłem, gdy brunet położył przede mną talerz pełny złocistych drobin warzywa i wręczył sztućce oraz kubek napełniony wodą. Sam zajął miejsce na przeciwko jak na przykładnej randce w pięknej, drogiej restauracji. Nie trudno było zrobić z niego kelnera. Jak już kiedyś mówiłem wystarczyło parę słodyczy i w miarę przyjazne słówka.

- To przez kolor! Tobi uwielbia żółty! Przypomina mu pomarańczowy! - odpowiedział radośnie mój kompan, biorąc się do spożywania swojego dania, które wyglądało identycznie jak moje.

- Okej, rozumiem. W jakimś sensie. - Wymamrotałem, grzebiąc jeszcze chwilę widelcem w jedzeniu, zanim zebrałem się aby wziąć je do ust. Było dobre. Dawniej niezbyt obchodził mnie smak żarcia, bylebym zdążył cokolwiek kupić w tym natłoku i starczyło mi pieniędzy, ale teraz cieszyłem się, że mogłem rozkoszować się jakże wspaniałym papu.

Trochę to trwało nim skończyliśmy jeść. Dzisiaj było drobne zamieszanie, ponieważ mieliśmy przejechać przez granicę, do Jordanii, a tam nie tolerowali chrześcijańskich znaków, więc osoby, które kupiły krzyże czy inne takie musiały zostawić je u pana z autokaru, bowiem on nie ruszał się z Izraela. Z tej racji, również mój partner miał niemały problem. Całkiem zabawne wydawało mi się oglądanie go, gdy jednocześnie kłócił się z Tobim na głos, co zrobić z jakimiś Świętymi obrazkami czy wisiorkami. Może i było to troszeczę okropne, ale... Nie potrafiłem powstrzymać śmiechu, gdy mówił coś niemiłego swoim głosem, a potem włączał się ten dzieciak i gadał swoje, i tak na przemian. W pewnym momencie chyba miarka się przebrała.

- Nie śmiej się, to poważna sprawa! - krzyknął na mnie zdenerwowany Obito, przerzucając jakieś ciuchy do walizki. W wielu miejscach leżały teraz pomięte koszulki i spodnie. Zastanawiałem się czy Uchiha zdąży to uporządkować zanim trzeba będzie pójść do autokaru.

- W-wybacz hm. - Mruknąłem, kładąc sobie dłonie na buzi i spoglądając na jego poczynania z niekrytym rozbawieniem.

- Tylko jeszcze ułożę to tak, żeby nie dało się nic zauważyć i będziemy mogli...

- Obito nie może przeszmuglować takich rzeczy do Jordanii! Tobi nie pozwoli! - Przerwał mu dzieciny głosik i brunet wyłożył religijną ozdobę z bagażu. Położył ją ostrożnie obok i wstał z zamiarem zebrania reszty gratów do kupy, lecz nie zrobił ani jednego kroku.

- Nie mogę podróżować bez tego! - Stwierdził mój facet chłodno. - Przestań mi przeszkadzać!

- Dlaczego Obito nie rozumie?! - Mimika mężczyzny zmieniła się od tak. Wyglądał teraz totalnie głupawo. - To wbrew zasadom, które powinno się szanować!

- Więc tamci powinni akceptować to w co wierzę! A jeśli nie to...

- Deidara-senpai powiedz mu coś! - zwróciła się do mnie ta idiotyczna wersja. Tobi podszedł do mnie póki jeszcze jego kumpel nie wywalczył sobie zaszczytnego miejsca w rzeczywistości. Jego zimne dłonie wylądowały na moich ramionach, przez co mimowolnie zarumieniłem się, przypominając sobie nocne aktywności. Ciągle miałem wrażenie, jakby trzymał ręce w zamrażalniku.

Plastikowy Kamień (Tobi/ObiDei) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz