Rozdział 1.20 [+18]

323 17 54
                                    

Ostatecznie, po długiej udręce w autokarze, znaleźliśmy się w nowym hotelu.

Czy raczej starym. Wróciliśmy całkowicie na początek. Mieliśmy się dzisiaj przespać w budynku, w którym spędziliśmy naszą pierwszą noc. Tym razem udało nam się zdobyć wspólny pokój. Miałem wrażenie, że Sasuke maczał w tym palce, ale nie przeszkadzało mi to. Po raz pierwszy byłem mu chyba wdzięczny za cokolwiek. Nie żebym chciał mu to powiedzieć osobiście.

Ledwie wleźliśmy do naszego pokoju rzuciliśmy nasze manatki w kąt. Nikomu nie chciało się ich ani trochę rozpakowywać, więc po prostu rozłożyliśmy się na łóżku. Usiadłem sobie tak by opierać się o ścianę, po czym sięgnąłem po moją glinę. Miałem już zatopić się w błogiej krainie sztuki, ale poczułem ciężar na kolanach. Na moje policzki wstąpił róż.

- Ej! C-co ty robisz, głupku?

- Zabieram się do spania. Tobi powinien mnie już chociaż raz zastąpić czy coś... - mruknął, przewracając się z boku na bok.

- To czemu nie położysz się obok hm?

- Nie narzekaj. I tak się stąd nie ruszysz, bo będziesz się zajmował twoim artyzmem. - W końcu położył się tak jak mu było wygodnie. Przymknął oczy.

- Pft! A co jeśli będę chciał do toalety? - Prychnąłem, ale on zwyczajnie mnie olał. Miałem wielką ochotę strącić go na ziemię, aż ręce trzęsły mi się z podekscytowania na tą myśl. Jednak stwierdziłem, że ten jeden raz ma prawo się zrelaksować. Ale tylko jeden raz. Zająłem się produkowaniem ślicznych kocich figurek. Udało mi się zrobić dwie, zanim Obito zmienił swoje ułożenie i wgapił się we mnie. A podobno miał się zdrzemnąć.

- Mógłbyś łaskawie się nie wiercić? To strasznie rozprasza. - Skomentowałem, trudząc się z robieniem ogonka. W końcu, strasznie się zirytowałem całą robota i zwyczajnie zgniotłem zwierzątko w dłoniach.

- Właśnie widzę. - Mruknął rozbawiony. Wymamrotałem tylko jakieś przekleństwa i odłożyłem moje rozwalone dzieło na bok. Zdałem sobie sprawę, że nic sensownego nie uda mi się już zrobić. Mogłem jedynie zwrócić podenerwowany wzrok na, o wiele spokojniejszego, towarzysza. Uśmiechał się do mnie.

- Deidei, mój drogi. - mruknął w końcu. - Zdajesz sobie sprawę, że to już nasza ostatnia noc tutaj?

- Zdaję sobie sprawę do czego zmierzasz hm. - odparłem podłym tonem. Z trudem ukryłem zdziwienie tym co powiedział. Ani razu podczas wycieczki czy przed nią, specjalnie nie zaczytałem się w jej plan, więc nie wiedziałem, że jutro czeka mnie już samolot. Czułem wyraźnie, iż było mi smutno. W końcu będziemy musieli się rozejść. Co z tego, że pewnie szybko się znów spotkamy, zapewne kilka dni później. To już nie będzie to samo, prawda?

- I co o tym myślisz?

- Nie ma takiej opcji.

- Dlaczego? Rozluźnij się chociaż jednego wieczoru. - Rzekł, muskając palcami mój policzek. Poczułem jak oblewam się rumieńcem. Niemal natychmiast trzepnąłem go w rękę, na co skrzywił się.

- Ładnie proszę? - Wymamrotał.

- Zrzucę cię na podłogę hm! - Ostrzegłem go. Niech wie, że miał szansę zająć zaszczytne miejsce na moich kolanach, ale spierdolił sprawę. Na jego szczęście zamknął gębę, ale życie grało mi na tyle mocno na nerwach, że i tak zepchnąłem go na ziemię. Z trudem powstrzymałem chichot.

- Przecież nic już nie powiedziałem... - Westchnął ciężko, znów pakując się na miękki materac. Zastanawiałem się, jak sprawić, żeby znów zleciał na dół, ale pchnął mnie na plecy.

Plastikowy Kamień (Tobi/ObiDei) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz