Rozdział 2.12

64 8 25
                                    

Pudełkowa Mroczna Puszcza zniknęła jeszcze przed nadejściem maja, a wręcz w ostatnie dni wiosennego miesiąca można było już raczyć się mieszkaniem bez żadnych zwodniczych opakowań, leżących na podłodze jak miny w oczekiwaniu, aż ktoś sobie na którejś skręci nogę.

Zamiast nich przy ścianach i w różnych innych miejscach wyrosły meble z prawdziwego zdarzenia – wszystkie nowe, wybrane przez nas moim artystycznie starannym okiem i mniej doświadczonym okiem mojego drogiego chłopaka. Wprawdzie niekoniecznie każde pojedyncze pasowały do siebie wyglądem (prawdę mówiąc ani trochę nie pasowały), jednakże… musiałem przyznać, chcąc nie chcąc, iż w ten sposób miały jakiś dziwny urok w sobie, dzięki któremu pomimo ich różnych kształtów, kolorów i stylów stworzenia, miło się mieszkało w takiej wesołej, meblarskiej zgrai.

Jednak mimo wszystko największym atutem tego mieszkanka (oprócz tego, że nie zostało ono podobną graciarnią, co mój dom. Ale Obito pilnował uparcie czystości, nawet jak człowiek celowo zostawił coś na nie swoim miejscu czy rzucił papierkiem po lizaku za kanapę) były okna.

Duże okna! Można było zobaczyć z nich naprawdę wiele oraz genialne zachody słońca, które były na tyle artystyczne i zapierające dech w piersiach, iż popchnęły mnie do stworzenia z gliny abstrakcyjnego pomnika słońca, który był jednak na tyle abstrakcyjny, że na pierwszy rzut oka był wszystkim z wyjątkiem słońca.

Na kolejne dziesięć rzutów oka również się nie łapało prawdziwego przekazu. Hidan ocenił rzeźbę jako rodzącego chomika. Wolałem się nie dopytywać, czy rzeczywiście widział kiedyś rodzącego chomika, czy tylko powiedział to, co przyszło mu w danej chwili do głowy.

Obito natomiast postawił to ustrojstwo na biurku w naszej sypialni. Ogólnie lubił stawiać różne moje dzieła, mniej czy bardziej chwalebne, w widocznych miejscach niczym te nowoczesne mamuśki, wrzucające do neta zdjęcia swoich szkrabów, nim kaszojady jeszcze zdały sobie sprawę o swoim własnym istnieniu. Na szczęście mój chłopak jeszcze na nic takiego okropnego nie wpadł, więc moje zażenowanie kończyło się na codziennym widzeniu "rodzącego chomika", kiedy się budziłem i szedłem spać.

Rankiem czwartego maja również tam stał i lśnił na mnie swoją abstrakcją, aż (pomimo braku promieni słonecznych, walących mi po twarzy. Waliły na ścianę tuż za mną) postanowiłem wypiąć się do niego tyłkiem, więc przewróciłem się na drugi bok, sennie przy tym ziewając.

Wtedy dopiero spostrzegłem, że łoże nasze opuszczone zostało już przez mojego chłopaka, jednak nie chciało mi się zwinąć mych czterech liter do pracy, aby przeczesać mieszkanie w poszukiwaniu mężczyzny, który z tego, co mi się wydawało, powinien spędzać dzisiejszy i jutrzejszy dzień ze mną w domu. Ale jak idiota zapodział się do pracy najprawdopodobniej, to cóż miałem zrobić? Coś zrobiłem jednakże. Przykryłem głowę poduszką i poszedłem z powrotem spać.
    
    
      
W dni wolne najbardziej w świecie miałem ochotę budzić się w łóżku wcześnie rankiem, aby potem leżeć parę godzin i móc oglądać moje normalnie krzykliwie, a wtedy spokojne, bo śpiące, słoneczko. Deidara miał swój niezwykły urok w każdej sytuacji, a zwłaszcza w trakcie snu, w jakiejkolwiek pozycji by się nie ułożył. Aż niekiedy czułem się w obowiązku sfotografowania wtedy jego zrelaksowanej, nieświadomej buźki.

Dziś jednak musiałem odstawić ten boski przywilej na bok i spożytkować poranek w nieco w inny sposób. Mianowicie przemierzałem zatłoczone już w jakimś stopniu obszerne korytarze domu towarowego. Patrzyłem wprawdzie na kolorowe wystawy (damska bielizna, zabawki, markowe ubrania, herbaciarnia), jednak zmierzałem nieustannie w wyznaczonym kierunku. Innymi słowy, zaniosłem mój kuper do McDonald's. Dlaczego akurat do galeriowego McDonald's? Najprawdopodobniej ja i mój przyjaciel byliśmy zbyt sentymentalni, a spotykanie się w krążącym nieustannie metro jednak było troszeczkę niewygodne (ale nie niemożliwe. Cholera była na tyle punktualna, że zdarzało mi się zegarki ustawiać na jej podstawie! Głównie dla zabawy, żeby potem się pochwalić "a, patrz panie, zegarek mam od metra ustawiony. Tokio to jednak porządną ma tę komunikację miejską!").

Plastikowy Kamień (Tobi/ObiDei) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz