Rozdział 1.22

164 16 47
                                    

Ostatecznie przeżyliśmy.

Obito obudził mnie, gdy samolot stał już na ziemi cały i zdrowy. Dziękowałem wszelkim siłom wyższym za to, że nie wylądowaliśmy w kawałkach w lesie, albo morzu. Oczywiście, jeśli owe potęgi kierujące tym światem zechciały wysłuchać skomlenia jakiegoś przypadkowego człowieczka. Nie żebym rzeczywiście wierzył, że gdzieś tam są.

Ale pomijając mój zachwyt stabilnym gruntem. Póki przebywaliśmy jeszcze w tej machinie wydawało mi się, że coś może pójść nie tak, żeby zrobić mi na złość na koniec. Ku mojemu zaskoczeniu w spokoju zebraliśmy nasze bagaże i przecisnęliśmy się do wyjścia. Nie dane mi było potknąć się, ani nic nie wyleciało w powietrze z czego byłem zadowolony.

Wkrótce znaleźliśmy się na przeogromnej hali lotniska. Ciepło mi się robiło na sercu gdy przyglądałem się znakom w moim ojczystym języku. Wreszcie mogłem odczytać cokolwiek i skierować się w odpowiednim kierunku. Mój angielski dość leżał, dlatego podczas wyjazdu ratował mnie mój drogi kompan. Teraz też nie odstąpił od mojego boku. Zdawałem sobie jasno sprawę, że cieszy mnie jego bliskość. W końcu niedługo będę mógł upajać się nią znacznie rzadziej.

Razem załatwiliśmy wszystkie formalności, toteż finałowo zatrzymaliśmy się dopiero w ostatnim pomieszczeniu. Stąd mogliśmy już rozejść się, gdzie tylko dusza zapragnęła. Jednak nim zdążyliśmy się rozmówić, a propo dalszych planów, przypatoczył się do nasz przewodnik.

- Jak wrażenia po wycieczce? - Zagadał, po tym jak zamachał do nas na przywitanie.

- Dob.. -

- Dziwię się, że to coś czym tu wracaliśmy nie rozpadło się podczas lotu hm. - Skomentowałem, przypominając sobie wygląd maszyny. Nie żeby była stara czy popękana. Zwyczajnie nie ufałem niczemu, co waży tak dużo, a i tak unosi się w przestworzach. W ogóle nie podobało mi się to pojęcie. Człowiek powinien zostać na ziemi, a nie dążyć do niechybnej śmierci w obłokach.

- Gdybyś podróżował tym cackiem tyle razy co ja, zdałbyś sobie sprawę, że takie tragedie nie zdarzają się tak często. - Wzruszył ramionami Sasuke.

- Znając moje wspaniałe szczęście, cały dziób by się odwalił, albo ptaki powpadałyby do tych śmiesznych otworów i gotowe! - Stwierdziłem sucho. Mimowolnie na myśl naszedł mi ten cały Itachi, mój wstrętny sąsiad. Mężczyzna lubił spacerować ze swoim współlokatorem i dokarmiać kruki. Byłem pewny, że mógł zmanipulować je w jakiś sposób, aby rozwaliły samolot. W końcu już raz osrały mi balkon.

- Żadne zwierzęta nie przemieszczają się po takiej wysokość, z wyjątkiem tych, które sami ze sobą weźmiemy. - Stwierdził młodszy z dwóch Uchihów, lecz nie potraktowałem jego słów uważnie. Wiedziałem, że racja jest stuprocentowo po mojej stronie, nawet gdybym się mylił.

- Nie znasz się hm. - Rzuciłem, na co prychnął.

- A-ano! Nie musimy teraz o tym rozmawiać. - Przerwał naszą konwersację Obito, który odkąd mu przerwałem, siedział cicho. Niemalże zapomniałem o jego obecności tutaj.

- Nieprawda! To naprawdę istotny temat! Zwłaszcza, jeśli ktoś ma o nim błędne wyobrażenie! - Wykrzyknąłem.

- Mówiłem już, że...

- Wystarczy, uwierzcie mi! - Mój partner znów zabrał głos. - Wolałbym przejść do rzeczy i... -

- To są rzeczy hm!

- Musisz tak się drżeć? Stracę szacunek w oczach tych ludzi. - Prychnął Sasuke, zakładając ręce na piersi.

- Sprawiasz wrażenie, jakbyś... -

Plastikowy Kamień (Tobi/ObiDei) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz