2. Skorpion w kieszeni

278 19 34
                                    

KAROLINA

Michalina Witkowska wyciągnęła nogi na leżaku i jęknęła z rozkoszą porównywalną z jękami wydawanymi przez akwizytorów robiących publiczny pokaz nowego fotela do masażu albo robota masującego stopy. Karolina spojrzała na nią z dezaprobatą. Otworzyły drugie wino, a wynik prezentował się tak, że Michalina wypiła półtorej butelki a Karolina ledwo pół, bo nalewała sobie tylko dwa razy. Nie chciała podejrzewać swojej wspólniczki, koleżanki od lat nieco ponad dziesięciu i kobiety biznesu roku dwa tysiące siedemnastego o to, że ta jest durną alkoholiczką, ale była tego bliska. Michalina upiła się w ciągu godziny i teraz przyglądała oczku w swoich rajstopach, wyginając nogi, jakby ćwiczyła taniec synchroniczny poza basenem.

Karolina odwróciła od niej wzrok i upiła łyk ze swojego kieliszka. Nad domem obok powoli zachodziło słońce, rozpływając się w zabarwionych na różowo chmurach. Dochodziła dwudziesta pierwsza, wiał lekki wiaterek, termometr wskazywał ponad dwadzieścia stopni, co czyniło okres po majówce już wczesnym latem. Ostatnio mogły spędzać czas po pracy w ten sposób jeszcze w zeszłym roku, późnym wrześniem. Wyższą formą relaksu było siedzenie w ogrodzie, bo w salonie siedział mąż Michaliny. Jako że miał alergię na pyłki, nie miał tu wstępu. I bardzo dobrze, pomyślała Karolina. Musiała go znosić w pracy, po pracy nie chciała oglądać jego twarzy. Co prawda przez ostatni tydzień widziała go z dwa razy, bo dopiero co wróciła z wyjazdu służbowego do Warszawy, ale nie tęskniła za Karolem.

— Wiesz, co? — odezwała się nagle Michalina. Mówiła cicho, niemal konspiracyjnie. — Wiesz, co wymyśliła moja matka?

Karolina pokręciła głową. Nie wiedziała. Wróciła wzrokiem do koleżanki. Ta położyła się bokiem na leżaku; długie, brązowe włosy, wcześniej rozsypane wokół jej głowy, teraz niemal stykały się z trawą. Kieliszek niebezpiecznie przechylał się w jej dłoni, ale może gdyby wylała wino, to wyszłoby jej tylko na dobre. Karolina postanowiła nie zwracać jej uwagi, a jedynie przybrała minę wiernej słuchaczki. Ta metoda była najskuteczniejsza w postępowaniu z Michaliną — czasem zachowywała się jak wielkie dziecko i wystarczyło po prostu dać jej atencję.

— To wyobraź sobie. — Michalina prychnęła i wytrzeszczyła oczy. — Wyobraź sobie, proszę ja ciebie, że ona chce, żebyśmy się z Koszmarnym postarali o dziecko.

Karolina parsknęła śmiechem. Nie dlatego, bo mąż został nazwany Koszmarnym — to była ksywka, o której tylko on nie wiedział — a dlatego, bo zabrzmiało to dosyć absurdalnie. Nie wyobrażała sobie Michaliny jako matki, tym bardziej Karola jako ojca. Mieli swoją kancelarię, w której ustawiali po kątach aplikantów a Karolinie dawali spokój tylko dlatego, bo jej nazwisko widniało wszędzie jako wspólniczki. Można ich było bardziej porównać do Adama i Ewy — siedzieli w swoim rajskim ogrodzie, tylko nie określono jeszcze, jaki mieli tam zakazany owoc. Możliwe, że był nim nieporadny Krzysiek, noszący papiery za wszystkimi, nawet za sekretarką. Karolina skubała z niego kawałek po kawałeczku, bo był wprost rozkoszny i niewinny jak obrazek soczyście zielonej łąki z owieczkami. Bawiło ją, że podskakiwał na dźwięk jej głosu.

— Po co wam dziecko? — zapytała, chcąc jakoś podtrzymać rozmowę z drugiej strony, by nie zamieniła się w monolog pijanej prawniczki.

Michalina wzruszyła gwałtownie ramionami i rozlała w końcu wino. Zaklęła cicho i odstawiła kieliszek na stolik między nimi, a potem oblizała wierzch dłoni, który oberwał kropelkami alkoholu. Położyła się na leżaku całkiem na plecach, rozstawiając ręce szeroko i utkwiła wzrok w niebie. Karolina przyglądała jej się, już z mniejszym rozbawieniem, a bardziej niepokojem. Mogły mówić o tym w kategoriach żartu, ale matka Michaliny doprowadziła do tego ślubu, równie dobrze mogła sama wszczepić płód w ciało swojej córki.

NadziejoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz