8. Białe kartki

165 12 40
                                    

JUDYTA

Judyta zamknęła ciężkie, stare okno, czując pod palcami odpadające kawałki farby, a potem zgasiła lampkę postawioną na biurku. Śpiący w łóżku chłopak poruszył się niespokojnie przez sen i przykrył bardziej kołdrą. Miał tak długie nogi, że i tak wystawały spod niej stopy. Judyta oparła się o parapet, po czym wzięła głęboki wdech. W pokoju pachniało praniem rozwieszonym na suszarce pod ścianą. Tyle dała radę dostrzec w ciemności, bo lampa na zewnątrz nie rzucała światła w stronę pokoju, a kiedy Juda wbiegała do pomieszczenia, nie rozglądała się za bardzo. Chciała tylko wychylić się na zewnątrz, by pomachać Karolinie. Nie wiedziała, czy ta sobie poszła — (chyba) miała taką nadzieję.

Stawiając ostrożne kroki w ciemności, Judyta wydostała się z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Światło z — jak pamiętała — kuchni, wpadało do ciemnego, wąskiego korytarza. To było stare mieszkanie z wysokim sufitem, brzydkimi, pomalowanymi na biało drzwiami, ale też ogromną przestrzenią w każdym pomieszczeniu. Judyta wcisnęła dłonie do kieszeni spodni i wkroczyła do kuchni, nie mając chwilowo odwagi, by spojrzeć Filipowi w oczy. Kiedy otworzył jej drzwi mieszkania, po prostu przecisnęła się obok i instynktownie wskoczyła do pokoju, którego okna wychodziły na podwórko. Filip nawet nie okazał poirytowania, po prostu wrócił do robienia herbaty.

Kubek Judyty już czekał. Miał wyszczerbiony brzeg i zdrapany w połowie rysunek Muminka. To dosłownie był kubek Judyty

Przysiadła na brzegu narożnej kanapy i położyła ręce na stole. Uniosła wzrok na Filipa. Opierał się kredens. Też na nią patrzył. Mokre włosy niczym strąki zwisały mu po bokach głowy i powoli zaczynały naturalnie się kręcić. Chyba wybierał się do spania, bo to, co miał na sobie, wyglądało na piżamę — spodnie w kratę i koszulka ze Spongebobem. Kojarzyła, że raz spała tu w tej koszulce, kiedy pokłóciła się z matką, a do Filipa miała najdalej. Musiała rozchodzić wtedy wściekłość. Pamiętała tylko uczucie. Nawet nie wiedziała, o czym rozmawiali, kto z nim wtedy mieszkał.

— Kasia cię wkurzyła? — zapytał.

Judyta zmarszczyła brwi.

— Niby dlaczego?

— Dosłownie przed chwilą napisała mi, że uciekłaś z jakąś laską z klubu. To jest ta... ta?

— Nie, to nie jest mój tata, Fifi.

Filip westchnął ciężko. Judyta wiedziała doskonale, o co mu chodziło, ale nie zamierzała odpowiadać na kolejne idiotyczne pytanie. Nie chciała teraz opowiadać całej historii, nie po to tu przyszła — gdyby mogła, nie zjawiłaby się w tym mieszkaniu jeszcze długo. Wystarczyło, że sam głos Kaśki wywołał w niej drżenie rąk tak intensywne, że ta poczuła potrzebę uspokajania jej jak wystraszonego konia. A zapytała tylko, czy Juda przyszła do niej.

Przecież nie przyszła. Gdyby wiedziała, że zastanie w tym zasranym klubie Kaśkę, to wymigałaby się od spotkania z Karoliną albo wybrała inne miejsce. Obstawiała jednak większe prawdopodobieństwo opcji pierwszej. Wtedy taki wieczór byłby tylko szalonym snem. Dotknęła delikatnie dolnej wargi. Tamten intensywny pocałunek wręcz zabolał, ale był to ból tak samo terapeutyczny jak ten, który zadawała sama sobie. Karolina przynajmniej nie zrobiła jej krzywdy celowo.

— Chciała mnie odprowadzić, a przecież nie mogłam narazić jej na spotkanie babci Eli stojącej za firanką — wyjaśniła zmęczonym głosem.

— Chyba siebie — odpowiedział od razu.

Zmrużyła na moment oczy, a potem odwróciła wzrok od Filipa i upiła łyk gorącej herbaty. Zabolało. W język i usta. Mimo to upiła jeszcze trochę. Filip usiadł naprzeciw niej, na krześle. Nie widziała go tak dawno i uświadomiła sobie, że wcale o nim nie myślała, mimo że jeszcze przed wyjazdem, oprócz Sary i Laury, była z nim najbliżej. Znali się tak długo, mogła powiedzieć o nim wszystko, a jednak teraz Filip Stańczyk przypominał białą kartkę. Nie pustą, a po prostu białą, słowa coś przysłoniło. Judyta nie umiała nic z niego odczytać.

NadziejoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz