Andreas obudził się w naprawdę złym nastroju. Od początku dnia nic mu nie wychodziło. Przypalił tosty, które chciał zjeść na śniadanie, rozwalił klamkę od drzwi, kiedy próbował dostać się do łazienki, a na koniec rozlał herbatę i oparzył sobie rękę. Wszystkie te zdarzenia uznał za zapowiedź koszmarnych wakacji, które oficjalnie miały rozpocząć się w chwili, w której wsiądzie do pociągu i ruszy w podróż do Rothenburga.
Przez większą część poranka nie odzywał się do rodziców, którzy dodatkowo ukarali go za wczorajszą ucieczkę z domu i odcieli mu kieszonkowe na czas wyjazdu. W tym momencie kompletnie stracił wiarę, że coś z tych wakacji będzie jeszcze miał.
Zrezygnowany spakował walizkę do bagażnika i wsiadł do samochodu, czekając na rodziców, którzy byli jeszcze w domu. Po kilku minutach, kiedy pojawili się i zajęli swoje miejsca, ruszyli w drogę na dworzec.
- Możesz być na nas dalej obrażony, ale masz się dobrze zachowywać u dziadków i nie sprawiać im żadnych problemów - cisza została przerwana przez tatę Andreasa, który chciał mieć pewność, że syn będzie się odpowiednio zachowywał u jego rodziców. Wiedział, że bardzo kochają swojego wnuka i nie chciał, żeby było im przykro, bo jedzie do nich wbrew swojej woli - mógłbyś chociaż udawać, że się cieszysz - dodał, widząc obrażoną minę Andreasa.
- Umieram z radości - prychnął jedynie, po czym założył słuchawki i przez resztę drogi słuchał muzyki, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo ma przechlapane.
Na peron dojechali po kilkunastu minutach.
W międyzczasie mama zdążyła zrobić mu jeszcze długie kazanie na temat jego ostatniego zachowania, które uważała za karygodne. Andreas wysłuchał cierpliwie całej jej przemowy, ale w dalszym ciągu uważał, że ostatnie zdarzenia nie są jego winą i gdyby rodzice nie postanowili zniszczyć mu wakacji, to żadnych problemów z jego zachowaniem by nie było.
Kiedy w końcu przyjechał pociąg, Andreas wsiadł do środka i zajął swoje miejsce w wagonie. Wcześniej pożegnał się z rodzicami, ale towarzyszyła temu dość chłodna atmosfera. Jedynym pozytywnym elementem, który był w stanie teraz dostrzec, był pusty przedział, którym nie nacieszył się jednak zbyt długo.
Pech dalej go nie opuszczał i już dwie stacje dalej do pociągu wsiadła matka z kilkumiesięcznym dzieckiem, która zajęła miejsce obok niego, a także starszy pan, który przez cały czas kaszlał i pociągał nosem.
- Cudownie, nie dość, że spędzę wakacje na jakimś zadupiu, to jeszcze będę chory - wymruczał poirytowany.
Po kilku godzinach jazdy z ciągle płaczącym dzieckiem, rozdrażniony Andreas wyszedł z przedziału i udał się na spacer korytarzem.
Nie miał już siły wracać do środka i uznał, że woli do końca drogi stać w przejściu, co było dużo lepszą wizją, niż powrót do mającej o wszystko pretensje matki, płaczącego dziecka i chorego, starszego pana.
W pociągu panował straszny zaduch, dlatego postanowił otworzyć okno. Oparł się o nie i zaczął przyglądać się mijanym krajobrazom. Uśmiechnął się, czując powiew chłodnego powietrza na twarzy. Było to bardzo relaksujące, biorąc pod uwagę, że temperatura w środku wynosiła co najmniej trzydzieścipięć stopni.
Zaczął rozmyślać o tym, co ominie go w te wakacje. Nie mógł przeboleć faktu, że nie pojedzie do Hiszpanii z Richardem i nie będzie mógł rozwinąć swojej relacji z Leoni.
Obawiał się, że pomimo tego co powiedziała mu dziewczyna, o tym, że zaczeka na niego, ktoś mu ją odbije podczas jego nieobecności.
Szybko postanowił jednak, że nie będzie już o tym myśleć, bo wpędzało go to w jeszcze gorszy nastrój, o ile w ogóle było to możliwe.
Wrócił więc do wpatrywania się w widoki za oknem.
Do Rothenburga dotarł po sześciu godzinach jazdy i był naprawdę zmęczony, bo ostatnie dwie godziny spędził, koczując na korytarzu. Szczęśliwy wysiadł z pociągu, niestety na dworze było równie gorąco co w środku, więc westchnął rozczarowany i rozjerzał się dookoła, licząc, że dziadek, który miał go odebrać, jest gdzieś w pobliżu i zabierze go zaraz do cudownego, klimatyzowanego auta.
Nigdzie go jednak nie zauważył, dlatego powolnym krokiem udał się wzdłuż peronu, ciągnąc za sobą walizkę.
Po krótkiej chwili dostrzegł staruszka, siedzącego na jednej z ławek, który widząc go, natychmiast wstał i pomachał do niego ręką.
- Jak dobrze cię wreszcie zobaczyć - starszy pan uśmiechnął się od ucha do ucha na widok wnuka, którego nie widział już tyle czasu - ależ wydoroślałeś - podszedł i przytulił go na powitanie.
- Ciebie też dobrze widzieć - blondyn mimowolnie uśmiechnął się na widok dziadka. Był zły na rodziców i nie chciał tu przyjeżdżać, ale mimo wszystko cieszył się, że znowu może go zobaczyć - umieram ze zmęczenia - jęknął z nadzieją na szybkie schronienie się w chłodnym domu dziadków i odpoczynek po podróży, która w panujących warunkach, była wyjątkowo męcząca.
- Już wracamy - dziadek uspokoił go, po czym razem udali się w stronę parkingu.
Kiedy dotarli na miejsce, Andreas zatrzymał się i spojrzał zdziwiony na samochód, którym mieli jechać.
- Żarujesz? - zapytał.
- Dlaczego? - zdziwiony dziadek otworzył bagażnik i ponaglił wnuka ręką, ale nie widząc żadnej rekacji z jego strony, wziął od niego walizkę, żeby samemu spakować ją do pojazdu.
- Czy twój wóz nie rozpadnie się w trakcie jazdy? - Andreas wiedział, że to pytanie było nie na miejscu, ale miał szczere wątpliwości, stojąc przed autem, które wyglądało, jakby miało się zaraz rozlecieć.
- Nie marudź, tylko wsiadaj - dziadek nic nie zrobił sobie z jego uwagi i zadowolony zajął miejsce za kierownicą. Andreas obszedł w tym czasie samochód, w końcu decydując się na wejście do środka. Pomyślał, że skoro dziadek jakoś dojechał tutaj tym rzęchem, to chyba dadzą też radę wrócić.
- Pewnie nie masz tu klimatyzacji? - spytał.
- Nie, ale mam radio i świetną muzykę, a jak tak ci gorąco, to możesz otworzyć okno - starszy pan był w świetnym nastroju. Bardzo cieszył się z tego, że Andreas spędzi u nich całe dwa miesiące - babcia przygotowała pyszny obiad - uśmiechnął się na myśl o podekscytowanej żonie, która od rana robiła wielkie porządki, by jak najlepiej przyjąć wnuka.
- Więc jedźmy - Andreas posłał dziadkowi uśmiech, ale wewnętrznie modlił się o to, by przeżyć drogę. Było bardzo gorąco i czuł jakby miał zaraz zemdleć, co więcej auto nie wzbudzało zbytnio jego zaufania.
Całe szczęście droga do domu zleciała dość szybko, chociaż blondyn był szczerze przerażony, gdyż okazało się, że dziadek jest prawdziwym piratem drogowym.
Chłopak totalnie nie spodziewał się takiej szalonej jazdy po staruszku.
Z ulgą wysiadł z auta, gdy dojechali na miejsce i szybko wyciągnął swoją walizkę z bagażnika. Nie czekając na dziadka, udał się w kierunku drzwi. Gdy już miał nacisnąć klamkę, otworzyły się, a w progu stanęła rozpromieniona babcia.
- Andreas kochanie! Jak dobrze cię widzieć - kobieta objęła go z całej siły - musisz być głodny i zmęczony po podróży, ale spokojnie, już ja się tobą zaraz zajmę - powiedziała zmartwiona, gdy zobaczyła jak marnie wygląda jej ukochany wnuk. Był zdecydowanie za chudy, ale na spokojnie, przez dwa miesiące mogła się tym zająć.
- Umieram - odpowiedział, odsuwając się od kobiety i minął ją, wchodząc do środka. Powolnym krokiem dowlekł się do kanapy, na którą rzucił się niemal natychmiast.
- Mam dla ciebie pyszny obiad i zimną lemoniadę, która na pewno dobrze ci zrobi - kobieta była w swoim żywiole.
Wreszcie mogła zająć się wnukiem, którego tak rzadko widywała.
Andreas resztką sił wstał z kanapy i usiadł do stołu. Razem z dziadkami zjadł obiad, po którym udał się do łazienki, aby odświeżyć się po podróży.
- Od razu lepiej - powiedział do siebie, wychodząc z łazienki po długim, zimnym prysznicu.
Wszedł do swojej nowej sypialni i rzucił rzeczy na łóżko. Rozjerzał się po niewielkim pomieszczeniu, w którym miał spędzić następne dwa miesiące. Westchnął zmęczony i zabrał się za rozpakowywanie walizki. Nienawidził tego robić. Był strasznie niezorganizowany i nie mógł sobie z tym nigdy poradzić.
Po dłuższej chwili usłyszał ciche pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział, spoglądając w tamtą stronę.
- Jak się czujesz? Pomógł prysznic? - zapytała babcia, która przyszła sprawdzić co z jej wnukiem.
- Jak nowonarodzony, bardzo tego potrzebowałem - Andreas zamknął walizkę i usiadł na łóżku.
- Skończyłeś się rozpakowywać? - chłopak pokiwał twierdząco głową - więc może poszedłbyś na spacer z Felixem? -
- Z jakim Felixem? - Andreas zdziwił się.
Nie miał bladego pojęcia, o kim mówi babcia.
- To nasz piesek - wyjaśniła kobieta.
- Czekaj, od kiedy wy macie psa? - zapytał zaskoczony. Nie przypominał sobie, żeby coś o nim wspominali.
- Jakoś kilka tygodni temu przypałętał się do nas biedaczek, nie mogliśmy go tak zostawić - wytłumaczyła - jest naprawdę kochany, polubicie się - zapewniła.
- Dobrze, mogę się z nim przejść - Andreas zgodził się, chociaż nie miał na to w ogóle ochoty, ale uznał, że jeżeli on źle się czuje w ten upał, to woli nie ryzykować zdrowia staruszków i przejdzie się na krótki spacer.
Przy okazji rozejrzy się po okolicy, ponieważ ostatni raz był tutaj jak miał jakieś 10 lat i dużo mogło się od tej pory zmienić.
Na ogół to dziadkowie odwiedzali go w Monachium, więc dość rzadko tutaj bywał i chciał zorientować się chociaż, czy w pobliżu jest jakiś sklep.
Po kilkunastu minutach Andreas zebrał się w sobie i zszedł na dół, gdzie czekała już na niego babcia razem z przeuroczym beaglem ubranym w szelki. Gdy tylko pies zobaczył chłopaka, od razu rzucił się w jego kierunku. Na początku Andreas wystraszył się, ale jak się okazało Felix miał bardzo przyjazne zamiary.
- W parku możesz go puścić, żeby trochę pobiegał, ale miej na niego oko przez cały czas, bo nasz łobuz lubi uciekać - babcia nie oszczędziła Andreasowi wykładu o tym jak powinien zajmować się psem.
Chłopak przytakiwał jedynie, a gdy już skończyła wywód, pożegnał się i czym prędzej wyszedł z domu, mając już dość słuchania ostrzeżeń babci, ktora swoją drogą bardziej martwiła się o psa niż o swojego wnuka.
Od razu skierował się do parku, do którego drogę wcześniej wskazała mu babcia.
Idąc wzdłuż ulicy, stwierdził, że najpewniej umrze tutaj z nudów. Nic nie wskazywało na to, żeby coś zmieniło się od jego ostatniej wizyty w Rothenburgu. W dalszym ciągu w okolicy nie było żadnych dzieci czy nastolatków, chociaż najpewniej w całym miasteczku ciężko było ich spotkać. Miasto to było bezwątpienia ostoją emerytów.
Kiedy Andreas doszedł do parku, zatrzymał się na chwilę, żeby odpiąć Felixowi szelki. Pies od razu rzucił się jak szalony przed siebie, a chłopak powolnym krokiem ruszył w tą samą stronę. Uśmiechnął się pod nosem, widząc, ile szczęścia sprawiła zwierzęciu wizyta w parku. Pomyślał, że w najgorszym przypadku, spędzi te dwa miesiące właśnie z nim. Będą spacerować do upadłego.
Rozmyślania chłopaka przerwał telefon, który zaczął wibrować w tylnej kieszeni jego spodni. Szybko wyciągnął go i spojrzał na wyświetlacz, a jego oczom ukazało się niezbyt urodziwe zdjęcie jego najlepszego przyjaciela Richarda.
Odebrał bez zawahania.
- Czemu nie dajesz żadnych oznak życia? Od dobrych siedmiu godzin nie odpisujesz na moje wiadomości i już myślałem, że nie przeżyłeś tej podróży - powiedział z wyrzutem brunet.
- Całą drogę nie miałem zasięgu, a ledwo dojechałem, zostałem wysłany na spacer z psem. Ogółem umieram z przegrzania i zmęczenia - poskarżył się Andreas.
- Nie umieraj mi tam, przypominam, że czekam na twój powrót i Leoni również na ciebie czeka - Richard chiał pocieszyć przyjaciela - jest aż tak źle? - zapytał.
- Ciężko powiedzieć. Jestem tu dopiero od kilku godzin, ale tutaj nie ma chyba nikogo w moim wieku, więc nie mam pojęcia co będę robił przez całe wakacje - Andreas już tęsknił za obecnością Richarda, który co prawda bardzo często go denerwował, ale zawsze potrafił poprawić mu humor.
Przyjaciele rozmawiali przez telefon przez kolejnych kilkanaście minut, tocząc dyskusję na najróżniejsze tematy. Andreas usiadł w tym czasie na jednej z ławek, kryjąc się w cieniu i korzystał z chwilowej możliwości odsapnięcia, od silnie grzejącego słońca.
W pewnym momencie zerwał się nagle z ławki, przypominając sobie o bardzo ważnej sprawie.
- Cholera, muszę kończyć. Zadzwonię wieczorem - przerwał monolog Richarda i szybko się rozłączył, nie czekając na jego reakcję.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że zapomniał o Felixie.
Przerażony rozjerzał się dookoła, ale nigdzie go nie zobaczył. Zaczął więc go wołać, ale również bezskutecznie. Spanikowany ruszył ścieżką, prowadzącą przez park, z nadzieją, że jak najszybciej uda mu się odnaleźć psa.
Był na siebie zły. Babcia powierzyła mu jedno proste zadanie, a on nawet temu nie podołał. Zaczął pytać mijanych ludzi o to, czy nie widzieli gdzieś Felixa, ale nikt nie potrafił mu pomóc. Załamany usiadł na ławce i schował twarz w dłoniach. Przez chwilę siedział w bezruchu i zastanawiał się, co powinien teraz zrobić.
Nie chciał denerwować swoich dziadków, więc jedyną opcją pozostawało dalej szukać psa na własną rękę. Zmusił się więc do wstania i jeszcze raz rozjerzał się dokładnie dookoła, zastanawiając się, dokąd by się udał, gdyby był psem.
Czuł jak w jego oczach zbierają się łzy bezsilności. Ruszył przed siebie, uważnie rozglądając się na wszystkie strony.
W pewnym momencie zagapił się i wpadł na kogoś, wytrącając owej osobie telefon z ręki.
- O boże, przepraszam - powiedział spanikowany, szybko podnosząc urządzenie - mam nadzieję, że się nie zniszczył - podał go chłopakowi i dopiero teraz miał okazję, aby mu się przyjrzeć. Na oko mógł być w jego wieku, więc był chyba najmłodszą osobą, jaką tutaj spotkał.
- Nic się nie stało - nieznajomy zaśmiał się, dostrzegając panikę w oczach blondyna - jestem Stephan - uśmiechnął się i wyciągnął do niego dłoń na powitanie, czym zaskoczył Andreasa, ale ten szybko odwzajemnił uścisk.
- Andreas - przedstawił się krótko - jeszcze raz bardzo cię przepraszam. Mój pies zniknął i cały czas go szukam, nie zwróciłem uwagi na to, że idę prosto na ciebie - wytłumaczył się, mając nadzieję, że szatyn faktycznie nie ma mu za złe tego, że omal nie zniszczył mu telefonu.
- Jak wygląda? Może mógłbym Ci pomóc? - zaproponował Stephan, od którego biła naprawdę pozytywna energia. Przez cały czas uśmiechał się od ucha do ucha, a Andreasa przeszła przez chwilę myśl, że jego uśmiech jest naprawdę piękny. Szybko jednak wyrzucił ją ze swojej głowy i skoncentrował się na odnalezieniu Felixa.
- Naprawdę mógłbyś? Zapadł się pod ziemię i boję się, że mogło mu się coś stać -
- Masz jakieś jego zdjęcia? - zapytał Stephan, któremu zrobiło się żal nowo poznanego chłopaka. Widać było po nim, że bardzo przejął się zniknięciem zwierzęcia.
- Niestety nie - westchnął - to pies moich dziadków, dopiero do nich przyjechałem - wyjaśnił, widząc zdziwioną minę Stephana.
- Rozumiem, a jak wygląda? - chciał poznać możliwie wiele szczegółów, aby móc szybko pomóc Andreasowi.
- Właściwie to... - blondyn przerwał, widząc znajomy pyszczek, wychylający się zza drzewa - Felix! - zawołał szczęśliwy, obserwując jak pies biegnie w jego stronę.
Jakie było jego zdziwienie, gdy ten minął go i szczęśliwy zaczął się łasić do nóg Stephana. Szatyn przykucnął i pogłaskał go po głowie.
- Cześć maluchu, dobrze cię znowu widzieć. Nie ładnie tak uciekać - zaśmiał się, po czym wstał i zwrócił się do Andreasa - a więc musisz być wnukiem Anny i Heinza - wpatrywał się w niego intensywnie, czekając na odpowiedź.
Blondyn poczuł się nieswojo pod wpływem jego wzroku.
- Tak, skąd ich znasz? - zapytał, zakładając w tym samym czasie szelki Felixowi.
- Jestem ich sąsiadem - chłopak uśmiechnął się, a Andreas zdziwił się, nie mając wcześniej pojęcia, o tym, że chłopak mieszka w tej samej okolicy - na jak długo przyjechałeś? - Stephan wiele razy słyszał od swoich sąsiadów, z którymi miał bardzo dobry kontakt, o ich ukochanym wnuku, więc był go bardzo ciekaw.
- Na całe 2 miesiące - westchnął.
- Coś chyba nie za bardzo chciałeś tu przyjechać? - Stephan od razu zauważył, że ton głosu chłopaka nie wskazywał na to, że jakoś szczególnie cieszył się z pobytu tutaj.
- To skomplikowane - Andreas nie chciał 'chwalić się', że przyjechał do dziadków za karę.
- Okej, rozumiem - szatyn domyślił się, że chłopak nie chce o tym rozmawiać - właśnie wracałem do domu, może chciałbyś przejść się razem ze mną? - zaproponował.
- Jasne. Babcia i tak pewnie już nieźle się martwi, bo miałem wrócić dawno temu - przystanął na propozycję Stephana. Razem z Felixem udali się w stronę wyjścia z parku.
- Rothenburg wbrew pozorom jest naprawdę pięknym miastem i jest tu wiele ciekawych miejsc do odwiedzenia - zagadnął Stephan, przerywając ciszę, która towarzyszyła im od kilku minut - spodoba ci się, zobaczysz - zapewnił.
- Byłem już tutaj kiedyś i niestety nie mam najlepszych wspomnień. Nieźle się wynudziłem - Andreas skrzywił się na wspomnienie ostatnich wakacji, spędzonych w tej miejscowości.
- Mogę zabrać cię do centrum na najlepsze piwo w Niemczech - chłopak pomyślał, że musi pokazać Andreasowi, że się myli i że miasto to jest niezwykle ciekawe. Był w końcu bardzo przywiązany do swojej rodzinnej miejscowości i nie mógł słuchać jak ktoś źle o niej mówi, podczas gdy była ona naprawdę wyjątkowa.
- Nie mam 18 lat, więc możemy mieć problem - Andreas wzruszył ramionami.
- Naprawdę? W takim razie zabiorę cię do najlepszej kawiarni jaką tutaj mamy - powiedział niewzruszony Stephan - a tak z ciekawości, ile masz lat? - zapytał.
- 28 sierpnia skończę 18 - zdziwił się, widząc uśmiech, który pojawił się w tym momencie na twarzy nowego kolegi - o co chodzi? -
- Zdążę cię zabrać na piwo jeszcze w te wakacje - Stephan zaśmiał się, a Andreas mu zawtórował.
Przez resztę drogi rozmawiali o różnych błahostkach. Wspólnie spędzony czas zleciał Andreasowi zaskakująco szybko.
Był zdziwiony tym jak dobrze czuje się w obecności Stephana, którego dopiero co poznał. Chłopak obiecał, że przekona go do miasta i pokaże mu jego najpiękniejsze zakamarki. Andreas miał szczerą nadzieję, że faktycznie tak się stanie. Dopiero co poznany Stephan stał się dla niego nadzieją na przeżycie tych wakacji. Naprawdę cieszył się, że spotkał tutaj kogoś w swoim wieku.
Kiedy dotarli na miejsce, Stephan wskazał palcem na budynek, znajdujący się na przeciwko domu państwa Wellingerów.
- Tutaj mieszkam - powiedział - muszę uciekać, mam kilka spraw do załatwienia, ale mam nadzieję, że niedługo znowu się spotkamy - uśmiechnął się i odszedł, a Andreas poczuł motylki w brzuchu, chociaż sam nie do końca wiedział dlaczego.
Idąc w ślady chłopaka, skierował się do domu.
W progu już czekała na niego babcia.
- Są moi chłopcy - posłała wnukowi szeroki uśmiech - widzę, że poznałeś już Stephanka - powiedziała, a Andreas zaśmiał się, słysząc to pieszczotliwie zdrobnienie.
- Tak jakby - odpiął Felixowi szelki i wszedł do salonu.
- Chodź do kuchni, przygotowałam ci kanapki, jesteś taki chudziutki i muszę o ciebie porządnie zadbać - oświadczyła, a Andreas przewrócił oczami i pomyślał, że babcia po prostu chce go utuczyć, ale udał się za nią do pomieszczenia i usiadł przy stole, gdzie już czekało na niego jedzenie.***
2935 słów - to najdłuższy rozdział w moim wykonaniu.

CZYTASZ
The boy next door | Lellinger
Fiksi PenggemarWreszcie nadchodzą upragnione wakacje. Niestety plany Andreasa zostają pokrzyżowane przez rodziców, którzy postanawiają wysłać go na całe dwa miesiące do babci, mieszkającej w niewielkim miasteczku na drugim końcu Niemiec. Andreas jest wściekły i cz...