-panic attack-

684 31 0
                                    

Grace
Po dwudziestu czterech godzinach obserwacji mogłam wyjść, co przyjęłam z ulgą. Siedzenie w białych ścianach, z chorymi ludźmi wokół to żadna przyjemność.
Chcieli żebym została dłużej, ale nie było opcji. Wypisałam się na życzenie. Biorąc pełną odpowiedzialność za siebie, jako dorosły człowiek.
Przed drzwiami mojego szpitalnego pokoju stał Sebastian. W środku siedziałam ja, już ubrana, obolała. Starałam się robić dobrą minę do złej gry. Bolało jak cholera, ale zadbałam, aby moja twarz nic nie zdradziła.
- Może chcesz porozmawiać z naszym psychologiem? - ratownik się nie poddawał. Jak widać, sprawiało mu to niezłą radość. Na pewno nie kierowała nim troska tylko ciekawość i chęć pochwalenia się kolegom. Że namówił "bitą kobietę" do odejścia od męża. Ludźmi nigdy nie kieruje empatia. Oni po prostu są ciekawi cudzych problemów, jak obiektów w muzeum. To jest dla nich zbyt odległe, aby w rzeczywistości się tym przejąć. Nie ich życie - nie ich problem.
- Już mi pan to proponował, nie chcę.
Zaczęłam już wychodzić, ale zatrzymał mnie głos młodego ratownika.
- Powinnaś zwracać się do mnie po imieniu, myślę że będziesz tu częstym gościem.
Nie odważyłam się podnieść na niego wzroku. Jak mógł to powiedzieć? A jego ton, mówił do bez odrobiny szacunku. Byłam dla niego jak robak, którego mógł zgnieść, jak dla wszystkich.
- Witaj, księżniczko - przywitał mnie Seb całując mój policzek. Lekarz stojący kawałek od nas, widocznie nie potrafił oderwać oczu. Patrzył obrzydzony, z niedowierzaniem. Niech patrzy. Naprawdę nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.
- Wracajmy do domu.

Isaac
Dlaczego nie było jej w domu? Dlaczego od siedmiu godzin siedzę pod ich domem i patrzę w okno ich sypialni.
Nie wiem czego się spodziewałem, ale na pewno chciałem z nią porozmawiać. Przecież miała być w domu. Powinna być.
Wystarczyło krótkie spojrzenie w jej jasne oczy. Nie potrzebowałem więcej. Po prostu chciałem ją zobaczyć. Poczuć jej obecność. Naprawdę. Tylko tyle.
Przysypiałem, kiedy dostrzegłem Sebastiana i jego żonę. Rozbudziłem się i pochyliłem głowę. Nie mógł mnie zobaczyć.
Pożegnali się na werandzie, Seb wsiadł w samochód, a Grace została w domu.
Gdy tylko miałem pewność że Sebastian jest już daleko od domu, wysiadłem z samochodu i zapukałem do drzwi. Poprawiłem włosy, przyglądając je. Otworzyła mi Grace, ale nie wyglądała jak ona. W niczym nie przypominała siebie. Miała podbity policzek i przykładała właśnie lód do twarzy. Jej oczy były smutne. A przez ciało przechodził dreszcz. Mogłem to wyczuć. Na pewno sińców było więcej. Na pewno więcej niż mógłbym zliczyć. Płakała. Po jej policzkach płynęły łzy i nie było nic co mogłoby je zatrzymać. Była złamana, a ja chyba powinienem ją poskładać.
- Hej? - zapytała. Taa, na pewno się mnie nie spodziewała. Na pewno myślała że przyszedł jej pierdolony mężuś skończyć to, co zaczął. Pierdolona, patowa sytuacja. Ile jeszcze będzie musiała wytrzymać? Cholera.
- Hej - nie wiedziałem co powinienem odpowiedzieć. Chyba najlepiej było nie mówić nic. Jej rany i krzywdy, jej sprawa. Wiem że nie chciałaby o tym słuchać. A moje współczucie na gówno jej się przyda.
- Sorry, za to - machnęła na swoje siniaki. Nie no, naprawdę? Będzie mnie za to przepraszać? Za jego dzieło? Do jasnej cholery, to popaprane.
- Dlaczego nadal z nim jesteś? - zapytałem. To chyba wydawało się odpowiednie pytanie. Chyba nie powinna się złościć? Ostatecznie, każdy by o to zapytał.
Spojrzała na mnie beznamiętnie. Była w innym wszechświecie, tak mi się wydaje. Cały czas była nieobecna. Cały czas była gdzieś indziej, dalej, głębiej.
- A dlaczego jest się z kimś kogo się kocha? - zapytała, z drążącą wargą.
- Jak możesz? Po tym wszystkim co ci zrobił? - widziałem że się zdenerwowała po moich słowach.
- Nie waż się mnie oceniać! - krzyknęła, odsuwając się ode mnie. Była zła. Patrzyła na mnie spod zmrożonych oczu. Jej serce było szybciej. Doskonale słyszałem bicie jej małego serduszka. Bum bum bum bum. Ze złości w jej oczach zaświeciły łzy. Widziałem jak ledwo zauważalnie skacze z irytacji.
- N-nie oceniam. C-chodzi o to, że nie chcę żeby Cię skrzywdził - ująłem jej ramiona w swoje dłonie. Była taka mała w moich dłoniach.
- Dlaczego tak Cię to obchodzi?! - krzyknęła. Było wiele powodów, ale żadnego nie mogłem zdradzić - Myślę, że powinieneś wyjść... teraz!
Nie wyszedłem.
- W-wyjdź, proszę Cię - niemal błagała. Nie mogłem. Wyjść. Byłem gotowy czekać aż wróci jej mąż i przemówić mu do rozsądku. On nie miał prawa.
Usiadłem na sofie. Spojrzała na mnie, a potem zjechała po ścianie. Była złamana. Prosiła, cały czas abym wyszedł, a ja nie mogłem. Błagała.
- I-idź - oddychała ciężko, a jej drobne ciało dygotało. Coś było nie tak. Spojrzałem na nią. Nie potrafiła załapać oddechu.
- Grace? Oddychaj. Spróbuj się uspokoić - zachęciłem głaszcząc jej ciemne włosy. Dyszała. - Myślę że masz atak paniki. Spokojnie - mówiłem kojąco. Nie potrafiła się uspokoić. Była wystraszona i oddychała szybko. Brała urwane, przyspieszone oddechy.

Grace
Z oczu lały mi się łzy. Nie umiałam oddychać. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Miewałam podobne sytuacje, ale nigdy nie było ze mną aż tak źle.
Atak paniki? O czym on mówił? Nie jestem wariatką. Jestem w stu procentach zdrowa.
Kołysałam się we wszystkie strony. Oblał mnie zimny pot. Na niczym nie potrafiłam się skupić. Bolała mnie głowa, nie mogłam podnieść się z podłogi.
Przytulił mnie do siebie. Czułam się jak w klatce. Mój lęk się nasilał. Krzyknęłam odsuwając się od niego.
Nie wiem kiedy puściło, nie wiem ile to trwało. Ale ulżyło mi. Mogłam wreszcie spokojnie oddychać. I nie bolały mnie już żebra, od oddychania.
- Dlaczego do tego doszło? - było to jedyne co opuściło moje usta.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli wyjdę. Musiałaś się zestresować przeze mnie.
Wyszedł a ja go nie zatrzymałam. Poczułam się bez kontroli gdy nie chciał wyjść z mojego domu. Nie byłam normalna, skoro na taką bzdurę reagowałam strachem i paniką. Czułam się jak wariatka, nienormalna.
Prawdziwą ulgę poczułam, gdy wyszedł. Co sobie o mnie pomyślał? Pewnie z zażenowania wyszedł. W końcu zachowałam się jak psychiczna.  Uderzyłam ręką w ścianę. Ulga rozeszła się po całym ciele. Tego się nauczyłam od Sebastiana. Przemoc daje ulgę choć jednej ze stron. W tym wypadku dała mi, ale odebrała ścianie.

Isaac
Byłem gnojkiem. Tak przynajmniej się czułem. I to mnie zabijało. Ja zawsze musiałem spierdolić sprawy. A ona była taka niewinna. Chciała po prostu żebym wyszedł, ale ja nie mogłem. Oczywiście.
Przypominała mi Matty'ego, gdy tak się trzęsła i dławiła własnymi łzami. Marty też miewał ataki paniki, napady szału i nocne koszmary i noce nieprzespane. Myślę że właśnie on jaki osoba spowodował to kim stałem się później.
Dzwonił Malcolm. Odebrałem za pierwszym razem.
- Kurwa, stary durniu mam to. Mam te twoje jebane tabletki przeciw herze. I herę też mam.
- Dzięki
- E, mów do mnie, jesteś jedynym nieuzaleznionym chujkiem jakiego znam. Gdyby każdy był takim mózgiem, jak ty.. nie miał bym tylu zgonów na sumieniu - pierdolił od rzeczy.
Rozłączyłem się.

- Iss, proszę nie pozwól im - mój dziesięcioletni brat, ściskał moje ramię. Płakał, a jego łzy kąpały na moją koszulkę. Był przerażony. Jego brązowe oczy zdradzały jego lęk. Wiem że rodzice chcieli się go pozbyć. Wiem że nie mogli mieć w rodzinie psychola. Dla nich to było na rękę. Ale ja wiem, że będę tęsknić. Poza tym to jedyne wyjście odpowiednie dla niego.
- Mały, zaraz do nas wrócisz. Znów będziemy razem, tylko wytrzymaj ten jeden rok..
- Rok?! Miało być pare tygodni, żeby ocenić czy mi się podoba! - był zdenerwowany. Wiedziałem, że nie chcę ale co mogłem zrobić? Chciałem żeby leczyli go w domu, ale nie było warunków.
- Przykro mi, maluchu.
Wolałem, aby został. A gdybym wiedział że już nigdy nie wróci, nigdy bym się nie zgodził.

disobey/s.stanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz