-I love you, i didn't want to-

1K 42 8
                                    

Cisza, która po raz pierwszy od niedawna nie sprawiała że się bałam. Cisza, która niezwiastowała nadchodzącego bólu, jego złości.
Czułam się pewnie, po raz pierwszy od niedawna - nie bałam się. Podwinął rękaw mojej sukienki, wypatrzył się w mój siny ślad. Patrzył, tak jakby w to nie wierzył. Jakby nie wierzył że to jego dzieło. Zabawne, gdy mnie krzywdził, rzadko zwracał na to uwagę. Jakby wcale go to nie obchodziło. Jakby był w transie i cokolwiek robił było obok, nie przy nim, było dużo dalej. Był sam obok siebie, a to co robił, nie było jego dziełem, tylko kogoś zupełnie obcego. A prawdziwy Sebastian nigdy by mnie nie skrzywdził. To nie był on. On nigdy nie podniósłby na mnie ręki. Nigdy.
Nie miałam serca go bardziej krzywdzić. Więc po prostu bawiłam się jego włosami. Po prostu patrzyłam na to jak jego głowa leży na moich kolanach, a jego ramiona obejmują moje obolałe ciało. Gdyby wiedział że źle robi, gdyby to do niego dochodziło - nigdy by tego nie robił.
Dla niego to było równie trudne. Wiem że też tego nie chciał. Wiem że bolało go równie mocno jak mnie. Ale jak to zatrzymać? Żadne z nas nie potrafiło. Ja nie byłam w stanie się mu sprzeciwić, a on nie był w stanie się powstrzymać.
Podniósł głowę. Spojrzał na mnie swoimi czerwonymi oczami, pełnymi łez. Dla mnie był znów tym samym nastolatkiem, który trzymał mnie na swych rękach i ratował od matki. Który patrzył na mnie w obawie i walczył o mniej choć sama tego nie chciałam. Był dobry, a ja nigdy nie przestanę go kochać. Nigdy nie przestanę widzieć w nim tego kim niegdyś był. Bo dla mnie był cały czas aniołem. A niektóre anioły upadają, prawda?
- Jak mogłem, Grace? Dlaczego tak się dzieje? - jego warga drżała, a mówiąc szeptał. Był zniszczony, a ja byłam złamana. Oboje bez szans na normalne życie. Oboje nie żyliśmy naprawdę.
- To nic, to naprawdę nic - mój głos też drżał. Byłam pełna emocji. Pełna smutku i żalu, do siebie samej. To właściwie nienormalne, jakie reakcje wywołują u nas inni ludzie. Ale chyba to kocham, kocham być z nim. I choć czasem to nie wygląda tak jakbym chciała, to mimo wszystko jest pięknie.
- Zdaje się, że Kapitan zaraz umrze z głodu - spojrzałam na kota, który kręcił się koło moich nóg. Był mięciutki. Położył się na wolnym kawałku moich kolan. Musiał dzielić się z Sebastianem.
- Jest twoim kotem więc czego się spodziewasz - roześmiał się swoim melodyjnym śmiechem. To było tak dziwne. Tak naturalne dla innych, a dla nas tak odległe. Bardzo chciałam chłonąć tą chwilę jak najdłużej mogłam. Chciałam, żeby był taki zawsze. - Nakarmię go - wyszeptał. Spojrzałam na niego z złością.
- To moje zadanie. Wiesz, że zawsze ja go karmię..
- T-tak ja nie chciałem Cię zasmucić, po prostu pomyślałem, że jesteś wykończona, tym wszystkim i w ogóle - nie potrafił się wysłowić. Nie potrafił nazwać tego pobiciem. Nie potrafił przyjąć tego co się stało, do wiadomości.
Pokrecilam przecząco głową, i próbowałam zmusić się do wstania. Nie chciałam, żeby myślał że jest ze mną źle. Próbowałam ze wszystkich sił unieść się na rękach. Cokolwiek mnie bolało, nie chciałam żeby bolało jego.
- Jest okej - wyszeptałam, próbując podnieść się na nogach. To nie mogło być aż tak trudne. Przecież to nic wielkiego. Lekkie draśnięcie. Parę siniaków. Byłam czasem w dużo gorszej sytuacji. Miewałam większe urazy.
- Widzę jak cierpisz - powstrzymał moje próby powstania. Kazał mi zostać w miejscu, a sam zajął się kolacją Kapitana. Sebastian nigdy nie był wielkim fanem kotów, wolał psy, ja zresztą też. Ale z psami niestety trzeba wychodzić, a on nie chciał, abym zbyt długo przebywała na zewnątrz.
- Jak możesz mnie kochać? - zapytał, kucając przede mną. Jego twarz wyrażała szok, gdy badał moją twarz. Jego wzrok wodził po każdym siniaku. Idąc śladem, każdej naszej kłótni. Niepewnym ruchem dłoń skierował na moją twarz. Jego ręka była ciepła i nie napawała mnie strachem. Czułam spokój. Czułam jak rozchodzi się po całym moim ciele.
- A jak ty możesz mnie kochać?

Sebastian
Jak mogłem ją kochać? Trudniejszym pytaniem byłoby jak mógłbym jej nie kochać? Bo jej się nie dało nie kochać. Była dobra, łagodna, wyrozumiała. A jej poczucie humoru zawsze do mnie trafiało. I mimo, że innych nie fascynowała, ja nie potrafiłem oderwać od niej swoich oczu. Była wszystkim tym czego nigdy nie miałem - była usposobieniem niewinności i czystego dobra. Jej działań nigdy nie podsycało nic innego jak dobroć.
- Grace, jak możesz o to pytać? Kocham każdy centymetr Twojego wspaniałego ciała. Kocham każdą cechę Twojego charakteru. Kocham Twoje naiwne podejście do życia. Kocham Twoje malutkie dłonie, kocham każdy milimetr ciebie. - patrzyła na mnie swoimi cudownymi oczami. Przytuliłem ją najmocniej jak potrafiłem, szepcąc do niej: - Nie kocham nikogo oprócz Ciebie. Gdyby nie ty, ja nie byłbym sobą. A wszystko co mam, zawdzięczam Tobie. Wszystko co kocham, jest dzięki Tobie.
Nikt nie ma pojęcia jak jest patrzeć na poranione ciało swojej kobiety i wiedzieć, że nic nie można z tym zrobić. Bo nie da się powstrzymać samego siebie. Jak to jest widzieć łzy, słyszeć krzyki, błagania, a mimo to nadal uderzać. Rozkazywać, zakazywać, nie słuchać. Grace była niewielką kobietą, a miała w sobie dużo więcej siły niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Była tak dobra, i nie zasłużyła na to co ją spotkało. Nie zasłużyła na matkę-popierdoloną-alkoholiczkę. Nie zasłużyła na chłopaka-damskiego-boksera. Zasłużyła na wspaniałą rodzinę, na gromadę przyjaciół, i na kogoś dużo lepszego od niego.
I on to wszystko wiedział. On to wszystko widział. I wszystko słyszał. Ale nie mógł okłamywać samego siebie - nigdy by jej nie wypuścił, nigdy nie pozwoliłby jej odejść. Była jego. Należała do niego. Chciał mieć ją tylko dla siebie. Chciał widzieć ją tylko w swoich objęciach. Pod swoim dachem. Tylko w swoim towarzystwie.
I chciał dla niej jak najlepiej. Chciał spełnić wszystkie jej marzenia. Chciał sprawiać, żeby wreszcie żyła życiem na które zasłużyła. Żeby jej twarz rozjaśniał jedynie, szeroki uśmiech. Ale nie mógł, bo ta jedna jedyna rzecz, której pragnęła, była zbyt trudna do osiągnięcia. Chciała wolności, a on nie mógł. Choć starał się jak cholera, nie mógł jej tego dać. To było jej jednym marzeniem, a jego jedynym największym zmartwieniem.
- Ja kocham Cię najmocniej. Kocham Cię tak, że wszystko inne jest nieważne - jej twarz wyrażała jedynie miłość. Małymi posiniaczonymi rękami położyła moją głowę znów na swoje kolana.
Leżałem na jej nogach, prawdopodobnie całą noc. Czułem, że każdy, minimalny ruch sprawia jej ból. Była na to skazana cały czas. Ja byłem jej koszmarem, a ona przytulała mnie coraz mocniej. Ja wyrządzałem jej krzywdę, a ona ścierała łzy z moich policzków. Ona całowała mnie, nawet wtedy, a zwłaszcza wtedy - kiedy brzydziłem się samego siebie. Bo to co zrobisz, dociera do ciebie dopiero po fakcie. Najpierw zniszczysz, a potem zdasz sobie sprawę, że pewne rzeczy nigdy się nie skleją. Nigdy nie będą wyglądać tak jak dawniej. Tak, chciałem płakać, gdy całe jej ciało pokrywały fioletowe siniaki. Tak, chciałem płakać, gdy jej twarz pokryta była krwią. I tak, nic nie robiłem, aby temu zapobiec.

- Zgaduję, że Ci nie daje, co? - Justin, największy psychopata w naszej szkole, wszędzie szukał zwady, i nie omijał nawet mnie, chociaż i ja nie byłem znany ze swojego spokoju - A może właśnie jest puszczalska. Tak, pewnie jest, bo w końcu co innego byś w niej widział? Ani ładna, ani mądra.
Starałem się go nie słuchać, ale im więcej mówił na temat Gracie, tym bardziej chciałem go zabić. Umówmy się, to była sprawa honoru. Nikt nie ma prawa krzywdzić mojej małej Gracie. Gdy podniosłem się z ławki, zebrała się wokół nas spora grupka uczniów. Wszyscy czekali na kolejną bójkę w szkole. Uwielbiali sobie popatrzeć. Cóż mogłem poradzić, że zawsze pojawiał się jakiś gnojek chętny, abym obił mu mordę.
- Wiesz, Grace ma do siebie szacunek. Nie musi się zeszmacać. Addison zakosztowała chyba każdej pały w tej szkole - odpowiedziały mi śmiechy. Owszem obraziłem Addison Parker, ale ona była z tego znana. Myślę, nawet że traktowała te słowa jako komplement. Justin by się oszukiwał sądząc, że jego dziewczyna jest mu wierna. - Ale rozumiem Cię, masz prawo się wyżyć, skoro seksualnie Cię nie zaspokaja. Bo o ile, pamiętam Addie nie była za dobra w te klocki.
- Nie porównuj bogini, z podmiejską ladacznicą - usłyszałem, gdy zatonąłem w szkolnym korytarzu. Co za skurwiel. Jak mógł mówić o niej w ten sposób. Gówno o niej wiedział.
Moja reakcja była natychmiastowa. Szybko się odwróciłem i pobiegłem w jego stronę, wycelowałem w niego swoją pięść. Biłem po omacku. Prawdopodobnie złamałem mu rękę. Wyszarpałem go za jego szmaty i przyszpiliłem do ściany.
- Nigdy nie mów o niej w ten sposób - warczałem. Patrzył na mnie przerażony. Przeszła przeze mnie satysfakcja. Bał się mojego kolejnego ruchu.
- Pierdol się! - krzyknął, splunąłem mu w twarz. Odsunąłem się od niego, wykorzystał moją nieuwagę i odepchnął mnie od siebie, z całych sił. Upadłem na plecy. W jednej, szybkiej chwili usiadł na mnie i zaczął okładać mnie pięściami. Próbowałem zrzucić go z siebie, ale krew z jego wargi skapywała na moją twarz. Rechotał, ale przestał, gdy wstałem i kopniakiem docisnąłem go do podłogi. Byłem gotowy na więcej.
- Sebastian! - Tyler darł się zza moich pleców.
- Nie teraz! Naprawdę zasłużył - wiedziałem, że nie chce, abym wpakował się w problemy, ale cholera, miałem wykończyć Justin'a. Musiałem. Tyler podszedł do mnie i zaczął mnie odciągać, nie chciałem mu na to pozwolić.
- Cholera, Seb, dyro tu idzie.
Cholera. Odsunąłem się od Justin'a. Ale było za późno. Dyrektor trzymał każdego z nas pod ramię.
- Porozmawiajmy. Panie Stan, Panie Thurman.
Doskonale pamiętałem moją rozmowę z Grace, parę godzin później:
- On Cię obrażał, ja musiałem...
- Wcale nie, nie musiałeś. To są tylko słowa..
- On Cię obrażał!
- To nie szkodzi. Justin mnie nie zna, nie można go winić. Gdyby mnie znał, być może mówiłby o mnie inaczej.

Jest wiele momentów w moim życiu, które chciałbym skreślić, wyrzucić. Do których pragnąłbym już nigdy więcej nie wracać, których pragnąłbym już nigdy więcej nie wspominać.
Chciałbym być kimś zupełnie innym. Jako dziecko, marzyłem o urodzeniu się w innej rodzinie. O byciu kimś zupełnie innym. O innym ojcu, innej matce. O braku kłamstw, braku przemocy. Ale bez tego by się nie obeszło. Bo jedyne czego nauczyłem się od swojej rodziny - to właśnie kłamstwa i przemocy. Życia z tajemnicą i pięścią w gotowości. To właśnie to czego nigdy nie ukażę na zewnątrz, bo to zbyt ciężki balast do udźwignięcia dla kogoś takiego jak Grace.

disobey/s.stanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz