I

647 23 3
                                    

Pov Zephyr
Po wczorajszej, niespodziewanej propozycji brata nie mogłam zasnąć. Rozmyślałam nad wszystkim. A w szczególności nad tym dlaczego Nuffink, jeden z najwaleczniejszych wikingów oraz także mój brat zaproponował młodszej siostrze spotkanie na arenie z jego znajomymi. Nie powiedział wprost, iż będą tam jego przyjaciele jednak zawsze prowadzają się razem, więc pewne jest to, że tam się pojawią. Przez ostatnie lata nie czułam się samotna i nie czuje też potrzeby nawiązywania nowych relacji, aczkolwiek wypadałoby mieć dobre kontakty międzyludzkie. Także muszę wypaść w ich oczach dość przyzwoicie.

I przy okazji nikomu nie zrobić krzywdy...

-Thorze! Dopomóż! - mruknęłam błagalnie w poduszkę.

Po chwili zwlekłam się z łóżka i założyłam na siebie przylegającą błękitną bluzke, czarną spódniczke oraz getry tego samego koloru co bluzka. Wsunęłam na stopy buty i wyszłam z pokoju.

Wchodząc na schody usłyszałam dwa, dobrze mi znane głosy.

Mama i tata.

Zatrzymałam się i nadstawiłam ucha, aby wszystko lepiej słyszeć.

-Miło, że czasem odwiedzasz swój dom. - powiedziała ironicznie Astrid, patrząc krzywo na męża.

-Mam mnóstwo pracy jako wódz. Nie mam tyle czasu co wcześniej. - odpowiedział spokojnie nawet na nią nie patrząc.

-Doprawdy? Nawet nie masz czasu zjeść z nami jednego posiłku! - podniosła głos. - Nigdy cię nie ma! Nie widzisz, że nasza rodzina istnieje tylko we wspomnieniach!

-To już nie są dzieci! - tym razem mój ojciec podniósł głos i spojrzał gniewnie na żonę. - Rozumieją, że nie mogę im poświęcać tyle uwagi ile by chciały!

-Tak! Masz rację, rozumieją to! - krzyknęła kobieta, łamiącym się głosem. - Nasze dzieci, Czkawka... proszą Ciebie o minimalną uwagę. A nawet tego nie możesz im zaoferować. Jako wódz, spełniasz swoją rolę, ale jako ojciec... i mąż... zawodzisz na całej linii.

Po tym matka wyszła. Ojciec chwilę później również opuścił dom.

A ja? Ja zostałam w tym samym miejscu. Tylko siedząc na schodach, skulona i bliska płaczu. Czułam się bezsilna wobec tej sytuacji. Jeśli ojciec nie poprawi się... Rodzina się rozpadnie. Chociaż już nie ma co się rozpadać. Już nie ma nas, rodziny. Jesteśmy tylko mieszkającymi razem, obcymi ludźmi.

Postanowiłam dać sobie chwilę na uspokojenie, po czym wstałam i wyszłam z domu. Stwierdziłam, że nie będę budzić Nili z racji tego, że jest bardzo wcześnie. Ruszyłam, więc wolnym krokiem przez wioskę. Chyba nigdy się nie przyzwyczaje do tych błyskawicznych zmian zachodzących tutaj. Codziennie przybywają nowi kupcy, goście z innych wysp, przylatują nowe smoki... Każdego dnia Berk tętni życiem. W centrum wioski już nie jest tak spokojnie jak niegdyś. Panuje tam przepych i hałas. Dlatego czym prędzej przeciskam się przez tłumy i uciekam od nich jak najdalej. Będąc coraz bliżej areny jestem w stanie usłyszeć odgłosy walki, krzyki i dźwięk zderzających się broni. Właśnie to kojarzy mi się w dzieciństwem. Całą rodziną przychodziliśmy tu potrenować.

Na to wspomnienie moje usta uformowały się w delikatny uśmiech.

Będąc przed wejściem do areny, chwyciłam swój ulubiony miecz i zaczęłam szukać brata wzrokiem. Znalazłam go w towarzystwie swoich przyjaciół.

-Świetnie... - mruknęłam do siebie cicho.

Nim zdołałam zawrócić i uciec z tego miejsca, Nuffink mnie dostrzegł i przywołał ruchem dłoni. Zmuszona ruszyłam do niego, Halfdan'a, Asger'a, Elsewher i Aila'i.

Na zewnątrz starałam się zachować obojętność, choć w środku byłam wystraszona. Każdy z nich się na mnie patrzył. Czułam się nieswojo. Nie mam typowej sylwetki wikinga, także patrząc na nich czuje się o wiele słabsza przez co moja pewność siebie spada poniżej zera.

-Zephyr Haddock. Samotniczka, trzymająca się tylko swojego smoczka. - zaczął Asger.

A to dopiero początek...

-Bądź milszy, rybko. - zwróciła mu uwagę Aila.

Reszta zaśmiała się zapewne z tego jak go nazwała. O to spytam później. Może.

-Ciebie też miło poznać. - mruknęłam, wywracając oczami.

-Już się tak nie denerwuj, Zep. - powiedział mój brat.

Od dawna nie skracał tak mojego imienia. Całkiem miłe.

-Pyskacz ma dla nas nowe ćwiczenia. - oznajmiła Aila. - Może lepiej odpuść. Nie chcemy żeby stała ci się krzywda.

-Lepiej martw się o siebie. - warknęłam.

Miało być bez awantur...

Kilka minut później zaszczycił nas swoją obecnością Pyskacz. Oprócz nas na arenie było jeszcze kilka osób mniej więcej w naszym wieku. Na początek wykonaliśmy kilka ćwiczeń i obeszło się bez problemów, pomijając docinki Aila'i i Asger'a. Jak na takiego słabeusza jak ja, szło mi nawet dobrze.

-A teraz dzieciaki pora na wyścig z Drzewokosem. - oznajmił śmiejąc się.

-Co w tym śmiesznego? - zapytałam przerażona wizją stracenia życia.

-Dla was nic. - odpowiedział i znów się zaśmiał.

-Nie podzielam jego humoru. - mruknęłam.

-Jak każdy. - dodał Halfdan.

Czy to dziwne, że uważam go za najlepszego i najprzystojniejszego z wikingów? Nie? To dobrze.

Z racji tego, że arena była zbyt mała na ten wyścig, opuściliśmy ją. Skierowaliśmy się na specjalny tor nieopodal. Towarzyszyło nam mnóstwo wikingów. Przeszkody, które trzeba pokonać wyglądają na trudne, a kiedy w grę jeszcze wejdzie Drzewokos...

Ustawiliśmy się wszyscy na linii startu. Jest nas może z piętnastu. Gdy Pyskacz zaczął wyścig każdy równie szybko wystartował. Wikingowie oczywiście z nadmiaru emocji aż krzyczeli.

Też mi atrakcja...

Kilka pierwszych przeszkód pokonałam bez problemu, aż nagle usłyszałam ryk Drzewokosa.

Usłyszałam już z sześć razy 'odpadasz'. Przerażona biegłam i starałam się pokonać przeszkody szybciej. Aż w końcu dotarłam do olbrzymiego muru na który trzeba było wejść i zejść z drugiej strony, aby ukończyć wyścig. Zaczęłam się wspinać, ale w pewnym momencie ktoś  odciął mi linę i spadłam w dół. Drzewokos był coraz bliżej. Wyjęłam, więc ze swojej kieszeni dwa sztylety i ponownie zaczęłam się wspinać. Szło mi wolniej, ale to lepsze niż czekanie tam na plującego kwasem smoka. Tuż obok mnie wspinał się Asgar. Szło mu o wiele szybciej. Z tego co wiem reszta już odpadła. Obróciłam się za siebie i ujrzałam pędzącego na mnie Drzewokosa. Przyśpieszyłam tempo i gdy już wspiełam się  na sam szczyt, smok zionął we mnie kwasem. Byłam pewna, że zginę jednak tak się nie stało. Asgar stał przede mną z tarczą. W szoku patrzyłam na zaistniałą sytuację. Przez moją nieuwagę, potknęłam się o własne nogi i spadłam z muru wprost w objęcia mojego brata. Drzewokos odleciał tuż po tym jak zawołał go jego właściciel, a Asgar znalazł się chwilę później obok mnie. Wszyscy w szoku patrzyli na nas, aż w końcu Pyskacz krzyknął:
-Wyścig zwyciężyła... Zephyr!

Stać nas na coś lepszego... | HttydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz