Starcie idei

174 7 7
                                    

(Szpital 20.00)

 Ho Zihn MInh, jeleń po czterdziestce, ponieważ jak dotąd nie miał partnerki, wciąż wyglądał na wczesnego trzydziestolatka*. Zanim przyjechał do Zwierzostanów, wiedział, że będzie poddany torturom i przesłuchaniu, przygotował się. Jednak to co zobaczył napełniło go wątpliwościami i niepokojem.
 Całkiem ładna łania w uniformie laborantki dusiła, prawdopodobnie policjantkę, która być może miała być jego ochroną. W tym momencie nasuwa się pytanie, komu ufać? Kiedy odezwał się, roślinożerna kobieta odwróciła się w jego stronę.
-Panie Minh, obudził się pan.-powiedziała pełna entuzjazmu.
-Un momento.-powiedział, odwrócił się i odchrząknął parę razy.-Dzień...a raczej dobry wieczór paniom.-przemówił nienagannym Ssakią z nieco archaicznym szlacheckim akcentem.-Czy mógłbym jakoś pomóc w waszej....sprawie?-nawet nie starał się kryć zdziwienia. 
 Gdy Anna skupiła się na nim, Allandra dostała chwilę na oddech i przeanalizowanie sytuacji. Jednak czas na analizę poświęciła na gwałtowne i zdecydowane zrzucenie z siebie koleżanki. Łania z hukiem wylądowała obok niej na podłodze. Gepardzica nie zamierzała być dłużna, fakt, że były koleżankami jakoś wcale jej teraz nie przeszkadzał. Teraz to ona siedziała na niej na wysokości splotu słonecznego, dociskając kolanami jej łopatki do ziemi.
-Alla..Hugh.-nie zdążyła nic powiedzieć. Gepardzica wykonała szybki skręt tułowia by następnie z zamachu uderzyć ją w ten przydługi pysk. Nie wiedziała jaka siła w niej drzemie, gdy twarz Anny zetknęła się z pędzącą niczym kometa pięścią gepardzicy, cała głowy łani poderwała się do góry kierowana siłą uderzenia lekko w lewo. Parę dużych kropli krwi wylądowało pół metra od jej twarzy, jednak więcej krwi, choć i tak nie dużo, zostało na futerku Allandry. Anna leżał nieprzytomna z rozłożonymi racicami. Policjantka ciężko oddychając powoli wstał trzymając łapę na odcinku lędźwiowym, wciąż czuła ból po krześle. 
-Przepraszam, ale......czuje się pośrednio winny temu całemu...zajściu.-wtrącił nagle Ho Zihn.-Czy mógłbym jakoś pomóc lub wynagrodzić pani..
-Momencik.-powstrzymała go łapą. Oparła się o ścianę i pochyliła do przodu, następnie zaczęła dyszeć, musiała poczekać, aż zejdzie z niej adrenalina.-Raz...dwa...-szepnęła do siebie. Na "trzy" wyprostowała się i odwróciła się w stronę rozmówcy.-Nic się takiego nie stało, nie jest pan niczemu winny, a poza tym jestem panną.
-A, dobrze wiedzieć.-jeleń podszedł do niej.-Zaprawdę, wasza kultura traktowania poszkodowanych w szpitalach jest dość nietypowa, że tak powiem.
-Nieeeeeee, gdzie tam.-gepardzica próbowała nieco rozluźnić napięcie uśmiechem, miłym głosem i odwracaniem uwagi od truchła łani.-To tylko, taka sprzeczka między przyjaciółkami.-spojrzała niepewnie na Annę. Z jej nosa i ust płynęło kilka stróżek krwi, które łączyły się przy pokaźnej czerwonej kałuży. Odruchowo spojrzała na swoją dłoń, ukradkiem wytarła ją w spodnie na wysokości uda.
-Domyśliłem się.-powiedział obojętnie patrząc na ciało leżące koło łóżka.-Bardziej miałem na myśli, dlaczego po badaniach zostawiono mnie z rozpiętą koszulą.
-Badaniach?
-Czułem, że ktoś przesuwa czymś po mojej klatce piersiowej, nie zamierzam ukrywać, było to, przyjemne uczucie.
-Pewnie ktoś zapomniał to poprawić.-Próbowała odwieźć go od tego tematu, żeby jeszcze bardziej się nie pogrążyć.
-A nią, coś zrobimy?
-Nie, niech sobie odpocznie, ciężko pracuje na co dzień.
 Policjantka wmawiała sobie, że kryzys zażegnany, teraz wszystko może iść tylko w dobrą stronę. Jednak opatrzność czuwała, czuwa i będzie czuwać. Do pokoju weszli Nick i Judy. Kątem oka widziała, jak króliczka opada w dół po tym jak podskoczyła by otworzyć drzwi.
-PrzyjeaAAAAAAnna nie żyje!-krzyknął Nick.
-AAA!-wrzasnęła Judy widząc kałuże krwi, która teraz była naprawdę duża, wypływała z niej mała stróżka, która płynęła gdzieś pod łóżko szpitalne.-CO TY JEJ ZROBIŁAŚ?!
-To nie moja wina! Ona wcale nie żyje! Znaczy się ten no, żyje!-lis podbiegł i kucnął przy łani. Przyłożył palce do tętnic szyjnych by sprawdzić puls. Kolejne sekundy minęły w absolutnej ciszy, w miarę jak Nick nie znajdował pulsu, jego uszy podnosiły się a futro sztywniało. Uszy Judy opadły, a Allandra zmarła ze strachu. Nie dość, że jest uważana winną śmierci Marty, teraz można ją było wsadzić do więzienia za morderstwo.
-Żyje.
-Uff.
-Kamień z serca mi spadł.-powiedziała gepardzica.-Co chcieliście powiedzieć?
-Nick zajmij się nią.-rozkazała Judy.-Dostaliśmy sygnał, że furgonetka opancerzona z obstawą przyjechała po, po pana.-spojrzała na jelenia. Ten spojrzał na zegar, wiszący na ścianie nad drzwiami.
-O ile mi wiadomo, proces już trwa. Zatem mamy spore opóźnienie, nic to. Panno...-spojrzał w oczy Allandry, po czym lekko się odsunął od niej gdyż zdał sobie sprawę, że obydwoje stali bardzo blisko siebie.-...czy mamy dość czasu, bym mógł ubrać strój godny sądu najwyższego?
-Jak najbardziej, pańskie ubrania są złożone za tym całym ustrojstwem, rozłoży pan parawan i się przebierze.-odpowiedziała niespeszona.
-Czy to moje ubrania?
-Z pana walizki.
-Świetnie. Przepraszam.-powiedział, przechodząc okrakiem nad ciałem Anny. W czasie ich krótkiej rozmowy, Bajerwoi udało się ułożyć łanię w bezpiecznej pozycji i częściowo zatamować krwotok z nosa i ust, wykładając je chusteczkami i watą, która akurat leżała w jednej z szafek. Judy wskoczyła na łóżko i ściągnęła do siebie gepardzicę chwytając ją za ramię.
-Coś ty zrobiła?-szepnęła prosto do jej ucha.
-Trochę za mocno prowokowałam ją do zaangażowania się w związek z tym jeleniem.
-Co? Ale czemu?
-Od razu widziałam, że podoba jej się. Ośmieliłam się go dotknąć i wtedy przywaliła mi krzesłem w plecy.
-Wow, wow, wow.-króliczka odsunęła się od niej ze zdziwieniem na twarzy, ale i uśmiechem bo brzmiało to równie niedorzecznie co śmiesznie.-Nasza cicha Anna zdzieliła cię krzesłem?!
-Ta!-parsknął Nick.- I co jeszcze?
-Rzuciła mną o podłogę, aż prawie dostałam wstrząsu mózgu i zaczęła mnie dusić.-tłumaczyła się poirytowana.-Chcecie dowodu?-odwróciła się do nich plecami i rozpięła swoją kurtkę, a następnie zdjęła podkoszulkę. Rzeczywiście na jej plecach widać ślady prostokątne czerwony pasy zostawione przez nogi krzesła. Judy stała bliżej, więc dostrzegła czerwone plamy na jej krtani, pasowały do kopyt Anny. 
-To co wierzycie?
-Czekaj muszę się dokładniej przyjrzeć tym śladom.-powiedział lis zapatrzony w półnagą sylwetkę Allandry.
-Nick? Serio? Serio?-skrytykowała go jego partnerka. Allandra była do tego przyzwyczajona, nic sobie z tego nie robiąc zaczęła się po protu ubierać. Choć mimo wszystko miło było usłyszeć coś w tym stylu, zwłaszcza, że nie była już taka młoda. Jednak ten sekret trzymała dla siebie.
-Starałem się jak tylko mogłem by nie podsłuchiwać waszej konwersacji.-Mo Zihn wyłonił się za zasłony. Widok był, zwłaszcza dla pań i gejów, oszałamiający. Ten wcześniej pobity wychudły jeleń był teraz kimś więcej.
 Dumnie wyprostowany, klatka piersiowa, choć pewnie obolała, dumnie wypięta do przodu. Aksamitnie, jednolicie czarny garnitur. Wystający nieskazitelnie biały kołnierz koszuli kontrastował czernią jego stroju. Pod szyją miał prosty czarny krawat. Na palcach, które u wszystkich kopytnych zwierząt powstały z deformacji racic, miał pozłacany sygnet z jakimś symbolem. Na barkach miał naszywki, jak oficerowie w wojsku, były zrobione z równie ciemnych jak jego garnitur czarnych nici oraz równie białych co koszula. By namalować jego portret wystarczyły by trzy kolory. Biały, czarny i jasnobrązowy, czyli kolor jego skóry.
 Mimo pozornej skromności jaki prostoty, jego wygląd sprawiał wrażenie niezwykle atrakcyjnego i pociągającego. Jednakże stylu  i elegancji, który były głównymi fundamentami tego oszałamiającego efektu, dopełniały kolejno, elokwencja, styl wypowiedzi oraz charakterystyczny, seksowny północny akcent arystokraty.
-Czy wszystko gotowe? Nie chciałbym, by zbrodnicza działalność Lee Chena, jak i jego sprzymierzeńców trwała ani jedną niekonieczną chwilę dłużej.
-Ależ oczywiście.-pierwsza otrząsnęła się Judy. Sama nie umiała wytłumaczyć co było w nim takiego magnetyzującego, ale czuła to.- Transport już czeka. Będziemy pańską ochroną, sir.-dodała po chwili.
-Świetnie, zatem.- spojrzał na drzwi. Policjantki poszły za nim.
-Nie czekajcie na mnie, poczekam, aż przyjdzie ktoś mnie zastąpić przy Annie.-Nick rzucił przez ramię sarkastycznym tonem.
-Fajnie.-odkrzyknęła Judy wychodząc na korytarz.
-Judy!
-Co!
-Judy? Serio? Serio?-próbował naśladować jej głos. Na ten żart, ona przewróciła oczy i lekko zdenerwowana trzasnęła drzwiami.
-Szczwany lis.

Zwierzogród Moje(Nasze) Nowe życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz