(Sala sądowa)
Za plecami komendanta ciągle ktoś rozmawiał. Dziennikarze, reporterzy i cała ta medialna hołota. Czuł, że atmosfera się zagęszcza, kolejne dreszcze przechodziły po całym jego ciele. Nerwowy nastrój udzielał się wszystkim. Jego przyjaciel z dawnych lat, Martin, czarna pantera na wózku, zazwyczaj opanowany, teraz obracał długopis w palcach szukając spokoju. Pamiętał jak go poznał. To było ponad trzydzieści lat temu, on zaczynał pracę w policji, a Martin był prywatnym detektywem i doradcą prawnym. Pierwszy raz poznał go jak zrobił burdę ówczesnemu komendantowi ZPD. Zarzucał mu nieudolność i korupcję. Że się nie czepiał, przydzielili mu nowego kadeta. No i tak zaczęła się ich współpraca.
Jego przyjaciel dawno przekroczył sześćdziesiątkę, mimo to nawet nie myślał o pojęciu "emerytura". Kiedy stracił władzę w nogach, zrezygnował z zabawy w detektywa i założył firmę, która łączyła usługi prawne jak i te, które miały w niekoniecznie czysty sposób szukać dowodów.
-Taka rzecz na koniec kariery, nie mogłeś znaleźć nic spokojniejszego Bogo?-zapytał się uśmiechając się szyderczo.
-Uwierz mi, nie. Ty za to nie zamierzasz kończyć.
-No.
-Czy ty nawet po śmierci zamierzasz dalej działać?
-A no. Chociaż Megan, nie pozwoli mu umrzeć. Ty wierz czym ona mnie karmi? Bierze zieleninę, wkłada do blendera, dosypuje Bóg wie jakich ziół i słuchaj korzenie. Rozumiesz? KORZENIE. Potem myśli, że ja tego nie widzę, ale ja widzę, jak wrzuca jeszcze tabletki, zalewa to tranem i miodem. Ale nie normalnym, tylko zaś jakimś eko-zielono-modno-zdrowym czymś, że przez zęby czuje jak mi cały plaster prosto z ula razem z pszczołami przechodzi...-słysząc to bawół musiał coraz bardziej powstrzymywać się od śmiechu, bowiem wiedział, że Martin preferuje całkowicie odwrotny typ kuchni. Aż dziw, że nigdy nie miał nadwagi, może to przez cygara i rzucie tytoniu, albo stres dawnej pracy.
-Dba o ciebie.
-....Ta yhy jasne, co jeszcze. Potem każe mi to pić pięć razy dziennie, PIĘĆ. I jeszcze do posiłków. Ja rozumiem wino do obiadu, na trawienie. A tu ani wina, ani obiadu, tylko co? Znowu mieszanka czegoś, czego przyzwoity drapieżnik głodujący od tygodni do paszczy by nie wziął.
-Czym, oprócz jedzenia, jeszcze cię katuje.
-Za to ja powinienem ją posłać pod trybunał za zbrodnie wojenne.-machnął mu łapą by nachylił się do niego. Następnie szepnął mu do ucha.-Na spacery, na basen to wyciągnie, żeby ruch, żeby płuca i ręce poćwiczyć, ale wieczorem jak jej proponuje trochę ruchu dla zdrowia, to wiesz co mi mówi? Uważaj na serce. Na serce, całe ciało cierpi, przez jej diety i ćwiczenia, a na koniec żadnej nagrody.-w tym momencie komendant już nie wytrzymał i parsknął śmiechem, klepiąc się po udzie.-Ty się nie śmiej ciebie też to czeka.
-Ja nie ożeniłem się z pielęgniarką.
-Proszę wstać! Wysoki Sędzia wchodzi.-wszyscy spoważnieli i powstali wyprostowani. Sędzią miała być sędziwa koza. Weszła na swoje miejsce, drżącym kopytem otworzyła akta sprawy.
-Proszę zanotować. Sprawa Państwo Zwierzostany kontra Lee Chen, Edward Zachin i Sun Ching. Siódmy września dwa tysiące osiemnastego roku....(Godzinę wcześniej, limuzyna Lee Chena)
Długa zbrojona limuzyna jechała autostradą do Zwierzogrodu. Towarzyszyły jej cztery ciężarówki. Agenci federalni mieli za zadnie ochraniać i pilnować go w drodze do sądu. W limuzynie na dopasowanym do wielkości szczura fotelu siedział sam Lee Chen. Oprócz niego siedzieli jego najbliżsi współpracownicy. Edward Zachin był zbuntowanym generałem z Federacji Ssak Xi, pomagał zwalczać wojsko i likwidować konkurencję na północy kontynentu, był koniem po pięćdziesiątce, nigdy nie rozstawał się ze swoim mundurem, zakładał go na każdą ważniejszą uroczystość. Z drugiej strony siedziała łania daniela Anna Ching. Ona z kolei dbała o finanse i relację z mniejszością danieleni w federacji, chociaż tym drugim już dawno przestała się zajmować ponieważ, szybko obrócili się przeciw nim.
-Jakie mamy szansę?-zapytał w ojczystym języku. Chen nie miał zamiaru marnować czasu na zbędne procesy, wolał zostać w swojej rezydencji na skraju morza w jednym z rajów podatkowych.
-Pół na pół.-odpowiedział generał.-Złamali Hassana, naszych agentów odpowiedzialnych za przemyt, zamknęli wszystkie kluby, kilku innych też wpadło.
-Jeszcze sprawa z tym słoniem z giełdy. Nie wiem czy o tym pamiętają, ani czy to wykorzystają, ale w razie czegoś gdyby czepiali się rachunków...nie z tym damy sobie radę.-dodała Sun
-A koroner? Ten królik od antyków?
-Nie żyje, tak jak pan zamówił, ale prawdopodobnie mają jego informację.
-Kurwa. Do czego to doszło, że muszę używać tych plebejskich słów?-wtedy coś sobie przypomniał-Chwila moment, czyżbym przypadkiem nie złożył zlecenia również na Hopps? To zwykła policjantka, ale ambitna i dociekliwa, a na takich trzeba uważać.
-Tu tkwi problem panie Chen. Nie wykonali go. Kontaktowałem się z naszymi przyjaciółmi od tych spraw. Powiedzieli, że....
-No powiedz, że.
-Że ktoś dał jej gwarancję, w wysokości.-przełknął ślinę i powiedział.-pańskiej głowy.
Szczur spojrzał na niego z niedowierzaniem. Był jednym z najważniejszych klientów tajnej siatki zabójców, w kieszeni trzymał polityków z połowy świata, bało się go całe podziemie przestępcze. Ale wiedział jedno, że jest kilka ssaków, które może z nim zrobić co chcą. To dało mu do myślenia, jeden z nich był w Zwierzogrodzie. Elementy układanki zaczęły do siebie pasować.
-Sun. Powiedz proszę, czy twoi konfidenci zapewnili naszemu wrogowi numer dwa podróż w jedną stronę?
-Panie Chen. Kontrwywiad Zwierzostanów przekazał go policji w...
-...Zwierzogrodzie.-dokończył Zachin. Lee nie zareagował. Spokojnie nacisnął jeden z przycisków na pilocie, który dotychczas trzymał w kieszeni. Z prawej ściany pojazdu wysunął się mały barek.
-Sun, otwórz najdroższy trunek. Miło się z wami współpracowało.
CZYTASZ
Zwierzogród Moje(Nasze) Nowe życie
FanficZwierzogród...Jedno z największych miast w świecie ssaków. Centrum turystyki i spełniania marzeń. A w nim dwa pozornie zwykle ssaki lis i królik. Mijają dwa lata, życie toczy się jak zwykle ale każdy dostrzega, że nadchodzą zmiany. Jak tajemnicza...