16. silent [one shot]

1.1K 125 25
                                    

• djinn au

• jak się spodoba to dorobię więcej contentu z tego au, bo naprawdę je polubiłam

Geralt rzucił Jaskrowi wściekłe spojrzenie i uklęknął, aby pozbierać wszystkie skorupy naczynia, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się djinn. Na razie nie było go nigdzie widać, ale wiedźmin wiedział, że to kwestia minut, może sekund nim stwór stanie się widoczny i objawi swoją obecność.

Musiał być ostrożny. Naczynie musiało być całe, wciąż promieniowało magią djinna. Gdyby ktoś znalazł chociaż najmniejszy fragment i wykorzystał, aby przyzwać stwora... To byłoby opłakane w skutkach.

Srebrny amulet podrygiwał na wpół schowany pod rozpiętą koszulą. Drzewa szumiały, choć jeszcze przez chwilę nie wiał wiatr.

Gdy Geralt zbierał potrzaskane odłamki, Jaskier zaczął gadać.

Jak pokonać djinna? Jak go opanować?

Próbował przypomnieć sobie księgi, które czytał jeszcze w Kaer Morhen. Były tam szczegółowe ryciny i opisy. Istna skarbnica wiedzy, która wielokrotnie uratowała mu życie. Pamiętał rycinę, pamiętał opis wyglądu, ale nie metody okiełznania lub chociaż odpędzenia. Wystarczyłoby chwilowe opanowanie gniewnego ducha.

- Ucisz się, Jaskier - warknął wściekle, nim bard zdołał wypowiedzieć trzecie życzenie.

Dwa życzenia mógł oddać Jaskrowi, nie potrzebował ich. Chciał się tylko wreszcie wyspać. Do tego wystarczyło jedno.

Czuł w powietrzu złą obecność. Pachniało burzą. Na jeziorze zaczęły powstawać malutkie kręgi. Z sekundy na sekundę kręgi się powiększały, a amulet z wilczym łbem niemal boleśnie szarpał go za szyję.

Złożył palce w znak, zmrużył oczy. Zbliżył się do jeziora, osłaniając tego głupiego, zastygłego w miejscu barda.

Spodziewał się, że djinn będzie wściekły. Nie miał tylko pewności jak bardzo, a na jego miejscu Geralt byłby bardzo, bardzo wściekły. Wolał założyć najgorsze i zawczasu się przygotować.

Tyle że djinn się nie objawił. Kręgi na wodzie się wyrównały, wiatr ucichł, amulet przestał szarpać, a z powietrza zniknął zapach ozonu.

To było dziwne, ale djinny były dziwnymi istotami.

Gdy przez kolejne kilka minut nic się nie działo, wiedźmin nabrał pewności, że stwór naprawdę zniknął, odwrócił się i zamarł.

Jego serce na moment straciło swój powolny rytm.

Jaskier na czworakach klęczał w rzadkiej, przydrożnej trawie, a z jego ust ciekła krew zmieszana ze spienioną śliną. Bard dygotał. Nie jęczał. Był nienaturalnie cicho, szczególnie jak na siebie.

Geralt przypadł do barda i spróbował podnieść go na klęczki. Szczupłe dłonie wczepiły się kurczowo w jego ramiona. Czuł zapach paniki. Niech szlag weźmie czuły wiedźmiński węch, przez większość czasu miał go dość, ale przynajmniej wiedział, że Jaskier nie umiera. Nie pachniał, jakby umierał. Zapach krwi był zbyt słaby, a amulet nie drgał, więc nie był też pod wpływem zaklęcia.

Jaskier pociągnął go do siebie z taką siłą, że Geralt niemal na niego upadł. Niebieskie oczy były przerażone. Jaskier otworzył usta, ale nie wydał nawet pisku. Odwrócił twarz i splunął krwią.

To ocuciło wiedźmina. Teraz to on chwycił barda za ramiona i lekko nim potrząsnął.

- Jaskier. Jaskier, skup się - zarządał ostrym, ale opanowanym głosem. - Musisz oddychać. Wdech, wydech, wdech, wydech. Dobrze. Jeszcze raz. Patrz na mnie. Na mnie. Zabiorę cię do uzdrowiciela. Wszystko będzie dobrze. Tylko oddychaj. Oddychaj...

...

- Nie mogę nic zrobić - stwierdziła Yennefer.

- Co? - warknął Geralt z niedowierzaniem.

Czarodziejka jeszcze chwilę temu zapewniała, że poradzi sobie z... czymkolwiek, co stało się Jaskrowi.

- Nie mogę. To nie jest uszkodzenie mechaniczne ani nawet magiczne. Struny głosowe twojego przyjaciela zniknęły, jakby nigdy ich nie było. Nie mogę ot, tak stworzyć czegoś tak skomplikowanego. Najmniejszy błąd skończy się potworną mutacją i uszkodzeniem kolejnych struktur. Gdybym natomiast rzuciła zaklęcie, które zmusi organizm do samoistnego wytworzenia strun... To mogłoby się skończyć śmiercią w męczarniach. Więc uprzedzając pytanie, nie zaryzykuję za żadną cenę. I nie, nie wezmę zapłaty za te oględziny. Uznajmy, że sok wystarczy.

Geralt chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Nie okłamałaby go raczej. Nie, jeśli odmawiała zapłaty... Nie mogła nic na tym zyskać, a jedynie stracić.

Spojrzał na siedzącego na miękkim fotelu barda lub może po prostu Jaskra, skoro już nie było szans, by znów zaśpiewał. Chociaż mogli znaleźć inną uzdrowicielkę, udać się do druidów... w przypływie desperacji nawet do Brokilonu. Cholera, nawet do Kaer Morhen, jeśli wszystko inne by zawiodło. Chociaż... czy był sens pielęgnować tak kruchą nadzieję? Jakie były w ogóle szanse, że cokolwiek zadziała? Rozbudzanie nadziei mogłoby tylko pogorszyć sprawę.

Jaskier patrzył na swoje splecione na podołku dłonie.

Geralt rzadko widział go tak zrezygnowanego, zastygłego. To nie było do niego podobne. Jaskier, nawet gdy spał, nie potrafił kompletnie znieruchomieć. Ciągle się wiercił i przewracał z boku na bok. A teraz po prostu...

Geralt chciał dotknąć jego dłoni, ale nim zdołał, Jaskier poderwał się z fotela i wybiegł, trzaskając drzwiami. Błękitne oczy były mokre od łez. Wiedźmin odruchowo chciał za nim pobiec.

- Zostaw go. Potrzebuje czasu, by ochłonąć. - Powstrzymał go głos czarodziejki.

Yennefer układała malutkie słoiczki w pudełku, z którego wcześniej je wyciągnęła.

Zawiesił rękę na klamce.

- Co mu niby teraz powiesz? Że ci przykro? Tylko niepotrzebnie sprawisz mu ból, gdy będzie udawać, że czuje się w porządku. I nie wmawiaj mi, że nie. Jestem daleka od współczucia, ale wiem, że czasem warto odpuścić, zamiast na siłę pomagać. Przede wszystkim on musi pogodzić się z sytuacją.

Zaklął pod nosem i z powrotem usiadł na fotelu naprzeciw niej.

Cisza, której tak długo pragnął, zaczynała działać mu na nerwy.

The song of the White Wolf |ᴡɪᴛᴄʜᴇʀ/ɢᴇʀᴀsᴋɪᴇʀ ᴏɴᴇ sʜᴏᴛs & sᴛᴜғғ| ⌫Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz